Keprnik.
kwiecień 23, 2018 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
To była najdłuższa tegoroczna wędrówka. To były też 3 emocjonujące szczyty, których byśmy nie poznali bez Włóczykija Sudeckiego. Keprnik z “naszej” strony zawsze nas straszył swoją wielkością. Patrząc ze Śnieżnika, z Postawnej robił wrażenie trudnego…my go jednak zdobyliśmy.
Keprnik 1 423 m npm w paśmie Wysokiego Jesionika, w Czechach od soboty jest moją ulubioną górą…dla wszystkich na majówkę. Może być trudna i wybitna, może być łatwa, może być po prostu dla każdego.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Keprn%C3%ADk
Czytając o tym szczycie i bojąc się go trochę, zauważyliśmy, że tworzy bardzo specyficzny trójkąt z Czerwoną Górą i Vozką. Każdy z tych szczytów dodatkowo charakteryzuje się tym, że na szczycie każdego z nich są wspaniałe skały i jest zimno i wietrznie. Postanowiliśmy ten trójkąt zdobyć w ten ciepły dzień…w ramach przygotowań do chodzenia po jeszcze wyższych górach. Zdradzę już efekty tego:
16,9 km w 6:19 h to była już wyprawa.
Start w najlepszym możliwym miejscu, parking w Cervenohorske Sedlo na wysokości około 1 000 m npm był czymś odpowiednim dla tak długiej wędrówki. Chłopcy tak jak obiecałem dostali plecaki, nie spodobało się to Jaśkowi i to wyraźnie. Musiał popić soku jabłkowego, bym zmniejszyć jego ciężar
Za chłopakami nasza droga w kierunku Czerwonej Góry…i nie było jak zawsze. Plecak, co niektórych wyraźnie zahamował!
…i jak to w lecie i na wiosnę, raz było zimno a raz gorąco i trzeba było się ubierać i rozbierać.
Na pierwszym podejściu pierwsza niespodzianka: Pradziad, których chłopcy uwielbiają i rozpoznają, z jego charakterystyczną kopuła i anteną telewizyjną. Oj towarzyszył nam cały dzień i wciąż słyszałem: “Tata wieża!”
Jasiek i Kamil aż do podejścia na same wzniesienie, zgodnie nas odstawili, potem czekając na nas na skrzyżowaniu szlaków. Od tego momentu Jasiek zaczął grać pierwsze skrzypce bo…nie było istotne co, ale on wiedział, że mamy iść żółtym.
Po 20 metrach było wielkie wow! Szliśmy jak w Karkonoszach, w krajobrazie jak w Karkonoszach i z pięknym widokiem na to co na dole
…i z daleka pojawił się Keprnik, podobny do Śnieżnika z tej odległości.
Na szczycie góry są skały czyli coś co Jasiek lubi najbardziej. Najpierw było wow!
…a potem szybki powrót do windstoperów i ucieczka w dół, bo wiatr wiał. Janek potwierdził swoją klasę zejściem, co skrzętnie odnotowuję. Na wysokości 1 310 m, tuż pod wierzchołkiem zobaczyliśmy po raz pierwszy nasze dwa cele w jednym zasięgu. Pierwszy od prawej Keprnik, drugi Vozka…ale mieliśmy jeszcze kawał drogi do pokonania, choć to że pokonaliśmy już ponad 4 km, jakoś nie odczuwaliśmy.
Zanim zeszliśmy z Czerwonej Góry, były jeszcze kamienie, błoto i śnieg, co napędzało towarzystwo, tak że tym razem Kamila nie było widać jak schodził z góry…a Keprnik był co raz bliżej i było co raz cieplej, bardzo ciepło.
Podejście na Keprnik to inna historia. O ile Czerwona Góra zachwyciła widokami w dół, skałami, to Keprnik zafascynował, kamieniami na szlaku, dużą ilością błota i skakaniem z kamienia na kamień, by nie wpaść do błota. Podkreślam: skakaniem z kamienia, na kamień!…a ja znów przypomnę: miał nie skakać!
W ten sposób dotarliśmy na Keprnik. Zaskakująco szybko, zaskakująco sprawnie, bez marudzenia.
Ze szczytu można było popatrzeć na Śnieżnik, Pradziad, wszędzie
…a siedząc na kamieniu “zegarze” gór, można było się ustawić na każdą górę w okolicy…co chłopcy chętnie przetestowali.
Naszym kolejnym celem była Vozka, z daleka widoczna, dzięki skałom wyraźnie wybijającymi się ponad kopułę po prawej stronie zdjęcia poniżej. Zejście z Keprnika była jak chwilka, by trafić na śnieg…i nowe doświadczenia.
Pierwsza “wpadka” w śniegu i ostrożność zwiększyła się o 100%…no bo śnieg wpadł do buta. Potem były strumyki, kamienie, drzewa, więc nie było mowy o nudzie.
W pewnych momentach był strach i bunt, jak ten poniżej.
…ale chodzenie po strumykach w końcu się spodobało i trzeba było gonić naszego turystę, bo był zbyt odważny w tym temacie. Vozka nas zaskoczyła skałami.
Na nie trzeba było wejść i nie było z tym problemów.
Janek a w oddali Keprnik, na którym byliśmy przed “chwilą”.
…no i Janek wskazujący powrót do auta…po 10 km i zdobyciu 3 szczytów!
Tym razem schodziliśmy z widokiem Czerwonej Góry przed nami.
Zejście było trudne, męczące, pełne śniegu i bardzo ostre.
…by potem iść trawersem przypominającym te z Karkonoszy.
Gdy doszliśmy na trawers Czerwonej Góry, to mogliśmy patrzeć na Vozkę, która była już za nami.
Wtedy jednak nastąpił kryzys. Było za ciepło, za ciężki był plecak, bo w nim nic nie było i nogi same nie chciały iść w dół. Tak było u Janka…ale u nas też..no z wyjątkiem Kamila.
W odpowiednim momencie pojawił się Pradziad, oznaka że już blisko…i można było poczekać na rodziców.
Ciepło nas wykończyło, spaliło i cieszyliśmy się, że doszliśmy do końca. Ja jestem pod wrażeniem nas. Przygotowania zimowe dały właściwy efekt, jest kondycja. Żona ucieszyła się z wysiłku…choć wolałaby wejść wyżej a krócej, a moje plecy stwierdziły, że i tak za mało oddałem, bo nie mogłem się wyprostować gdy plecak w końcu zrzuciłem.
Było dobrze, było pięknie, ma być mimo wszystko jeszcze lepiej!
Też jestem pod wrażeniem. Szczególnie Jaśka i Kamila.