Łysocina.
marzec 26, 2018 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Jak duży wysiłek włożył Jasiek w to chodzenie po górach, nikt nie zrozumie dopóki nie popatrzy na tą mapę Od Jakuszyc po Niedamirów przeszliśmy w ciągu niecałych 24 miesięcy, w dużej części zimą i w warunkach zimowych…z małymi wyjątkami jakie zostały jeszcze do zdobycia. Ja jestem dumny z mojego syna, że chce i się nie stawia, i że dyskutuje na ten temat.
http://www.zespoldowna.info/niedamirow-az-pod-piekny-widok-sniezki.html
Wczoraj wróciliśmy tam, gdzie zaczynaliśmy do Łysociny 1 188 m npm najwyższej góry Grzbietu Lasockiego.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81ysocina
Gdy zaczynaliśmy opisywanie naszych wędrówek próba Łysociny była jedną z pierwszych…i nieudana.Wczoraj się udało i nasze zdobywanie Karkonoszy wygląda naprawdę imponująco! Mamy dwa odcinki jeszcze do pokonania i te są zaznaczone linią przerywaną: Od Jakuszyc po Szrenicę i Od Odrodzenia po Słoneczniki. Większość zdobyliśmy nawet po dwa razy latem i zimą, która jest piękna w górach, różnymi podejściami, z obu stron czeskiej i polskiej.
Piszę o tym, bo wbrew pozorom wczorajsze wejście było najtrudniejsze…aż moja żona w pewnym momencie klęknęła.
Powody były 3:
1.Zmiana czasu. Wstaliśmy jak zwykle o 5- tej by wyjechać, ale była to czwarta…zatem co niektórzy byli mocno niewyspani…ale skoro było “okno pogodowe na K2” to wstaliśmy.
2.Śnieg i temperatura. Zaczęliśmy gdy było –6C i temperatura odczuwalna była dużo nisza ze względu na wiatr wiejący z prędkością ponad 25 km/h. Gdy podchodziliśmy pod Grzbiet wiejący wiatr był już odczuwalnie “ciepły”, gdy schodziliśmy temperatura była w słońcu na poziomie +8C i wiatr zdecydowani “podgrzewał”. I teraz wyobraźcie sobie, że pierwszy śnieg ważył tyle co piórko. Na Łysocinie już kleił się do raków i powoli ważył tyle co odważniki te średnie, ołowiane. Na zejściu już je ściągnęliśmy bo śnieg kleił się, był wodnisty i ważył całą “tonę”. W pewnym momencie nie dało się już po nim iść na terenie nasłonecznionym, by w cieniu znów iść z radością.
3.Byliśmy pierwsi na szlaku. Nie jest to łatwe, a gdy jeszcze chcę się skorzystać ze skrótów osiągalnych jedynie zimą…na drugi dzień wstaje się stękając po prostu.
Według mapy zrobiliśmy około 8,9 km…czyli jak na nas to niedużo…ale ja będę to pamiętał do czwartku na pewno. Patrząc od lewej zwróćcie uwagę na te strome podejście…dało nam popalić, ale to był nasz wspólny wybór.
A to cała nasza wczorajsza trasa, która zamknęła od strony wschodniej “nasze” Karkonosze.
Start miał miejsce na Rozdrożu pod Sulicą, na pełnym SŁOŃCU! Podeszliśmy drogą trochę pod górkę do niebieskiego szlaku pod Średniakiem i ….poszli…pierwsi w tym dniu na szlaku!
Jasiek od razu podchwycił metodologię podejścia…wskakując w ślady Kamila, co nie było łatwe biorąc pod uwagę “zasięg” nóg Kamila…ale było to wciąż łatwiejsze niż samodzielne pokonywanie śniegu.
Za to Kamilowi, jakoś to nie przeszkadzało. Z uśmiechem parł do przodu i ciężko było go nawet zatrzymać, gdy my nie dawaliśmy rady.
…aż zatrzymaliśmy się przed naszym “zimowym skrótem”-taką małą “górę płaczu”. To jest te podejście o którym pisałem przy profilu trasy. Stojąc pod Dzwonkówką postanowiliśmy po prostu wejść tą wycinką, która w lecie jest nie do przybycia, a zima jak widać mieliśmy szansę iść po czyiś śladach w końcu . Jasiek nawet na samym początku podskakiwał, co udało się uchwycić…a potem tylko widzieliśmy Kamila “goniącego” pod górę.
A na górze było bardzo fajnie. Niby przetarte przejścia, ale żeby dojść do zielonego granicznego szlaku, trzeba było wpaść w kilka dziur i zasp. Dla Janka wyło to wyzwanie, przez które po prostu “przeskoczył”, gdy Kamil z duża estymą, bardzo ostrożnie pokonywał, często po moich śladach. On nie wpadł w zaspę ani razu…jasiek…cóż dawał radę.
Janek na górze…zaczął po prostu śpiewać i tak szliśmy na śpiewająco…i “chmurnie”..i “śnieżkowo”, aż do samego wierzchołka.
Od tego momentu wszystko się zmieniło: śnieg zaczął być “ciepły”. Zejście było tak ciężkie, ze względu na śnieg i wypływające strumyki, że ja nie pamiętam, aby wcześniej się tak zmęczył. Chłopcy jakoś mniej. Jedynych napotkanych w tym dniu turystów czeskich Jasiek przywitał AHOJ i powoli “zjeżdżał” rynną w dół, aż do rozdroża. Nie było to łatwe, a dał radę.
Na dole Kierownik pokazał, gdzie mamy iść, gdzie robić zdjęcie i poszedł w dół niebieskim szlakiem.
Śnieg stawał się w tym momencie utrapieniem. Dawno też dzięki temu nie wracaliśmy tak milczący i zmęczeni. Janek nawet nie zainteresował się faktem, że mijamy miejsce wejścia na Grzbiet Łysociny, tylko gonił do auta, jeżeli to można było nazwać w ten sposób.
Koniec wycieczki każdy odebrał z ulgą i rozbieraniem się z kurtek, bo temperatura była tak wysoka, że cali byliśmy spoceni. Jak się okazuje góry “zimą” też mogą być za gorące, na to wygląda.