Wetlina, czyli od Puchatka do Smereka i z powrotem.
październik 24, 2018 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
To był poniedziałek. Z Bieszczad wyjechali prawie wszyscy…my zostaliśmy. Przyszedł czas na Połoniny, które do tej pory omijaliśmy widząc ile ludzi na nie idzie. Mieliśmy idealny czas: październik, tylko pasjonaci w górach i słońce. Przy okazji podkreślam, że żaden z członków rodziny nie narzekał kondycyjnie, dzięki suplementacji i odpowiedniej diecie w naszym pensjonacie.
Wstaliśmy jak zwykle wcześnie, samochód był przykryty istotną warstwą lodu, więc na śniadanie i miałem nadzieję, że jak słońce wzejdzie to samo rozmrozi auto.
Słońce prawie rozmroziło auto, ale dalej było 2C. Przejazd na podejście na Wetlinę i pierwszy błąd. To, że na termometrze było 4C to nie oznacza, że trzeba iść w “kufajkach”, “swetrach” itp.
Przeszliśmy 20 metrów i całe szczęście, że wtedy, podjęliśmy decyzję o zostawieniu kurtek. Zaniosłem je do auta, a na nas od razu, jak w Muczne, ludzie zaczęli się patrzyć, co my robimy…nie wyglądało to normalnie, ale przed nami było podejście w słońcu, wiec mieliśmy się spocić.
I to było to, bo chłopcy wystrzelili do przodu, a Asia tylko wołała do mnie bym pobiegł ich zatrzymać….mogłem sobie co najwyżej ściągnąć jeszcze ostatnią warstwę, bo pot się lał, a ja nijak nie mogłem ich dojść, a wołania oczywiście nie słyszeli bo po co.
W końcu pod pierwszymi schodami zaczęliśmy ich dochodzić…ale na schodach zaczęliśmy ich tracić.
Dla mnie te wyścigi nie były tym co ja lubię najbardziej. Myślałem, że oddech nie wróci, a chłopcy w najlepsze po prostu “odjechali”.
Po Janku w ogóle nie widać było zmęczenia, gdy Kamil szedł swoim spokojnym krokiem, ale Janek wbiegł na grzebień pod Hasiakową Skałą 1 228 m npm, skąd już widać było Puchatka, ostatnie takie schronisko bez prądu, bez wody (jak Łomniczka).
Powód banalny: pieczątki!!!
Zrobili chłopcy wrażenie pod schroniskiem, bo Jaśkowe DZIEŃ DOBRY i oni sami…jak doszliśmy to ludzie nagle spokojniejsi się zrobili Ja wiem, że dla wielu to wygląda dziwnie, ale ich się nie zatrzyma, a my nie mamy tylu sił by za nimi biec…więc uczą się samodzielności i życia. Jasiek z Kamilem usiedli przed schroniskiem, poczekali…ale pieczątki, więc razem weszliśmy do środka, podziwiać być może ostatni raz w tej wersji schronisko z PUCHATKIEM!
Od schroniska zaczęło się nasze wędrowanie po Połoninie Wetlińskiej. Pierwszy cel to Roh 1 255 m npm, największy wierzchołek połoniny, widoczny z daleka jak tylko się wejdzie pod schronisko.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Po%C5%82onina_Wetli%C5%84ska
https://pl.wikipedia.org/wiki/Roh_(Bieszczady)
Na takich trasach wędrowanie jest czystą przyjemnością. Widać wszystko, wszystkich i nie trzeba nigdzie gonić.
Roh jest miejscem odpoczynku i wszyscy to robią. Widoki piękne, zachęcają do odpoczynku…a słońce już pięknie i ciepło świeciło.
Przejście do Roha jest łagodne, nie wymagające wysiłku. Z Roha na Smerek, który był kolejnym naszym celem miało być troszeczkę trudniej.
Pojawiły się skały, łomy i grzebienie, to był szlak zdecydowanie ciekawszy dla nas…a Smerek widoczny z daleka robił wrażenie.
Janek nie zatrzymywał się, nawet to że pojawiały się skrzyżowania szlaków, nie powodowały w nim chęci zahamowania i poczekania. Szedł na Smerek, bo tam miała być przerwa śniadaniowa…od celu do celu
Smerek osiągnęliśmy po 9,4 km i 3:36 h wędrówki. Mieliśmy szczęście pożegnać oznaczenia góry i szlaków na szczycie, bo postanowiono umieścić w tym miejscu krzyż. Wszyscy chcieli coś wziąć z tego likwidowanego oznaczenia…ale nie, bo to państwowe…szkoda, bo pamiątka wyglądała świetnie. Odpoczywaliśmy ponad 15 minut…i postanowiliśmy wracać. Widok ze Smereka na Roha bezcenny, tak samo jak Rodziny idącej grzbietem .
U Jaśka pojawił się jednak kryzys: marudzenia, wygłupiania się i hamowania.Zaczął iść na końcu, próbując wymusić kolejne śniadanie.
Zasady w górach są jednak jednoznaczne: było śniadanie, przerwa może być tylko na kolejnej górze…czyli na Rohu. Janek przyspieszył…
Wyprzedził Kamila…
…a potem wystrzelił do przodu. Popatrzcie na to precyzyjnie, co robi i jak długo…
To był prawie 14 km i ponad 5 h naszej wędrówki a on biegł!!! Jaka to motywacja!…i niech ktoś powie, że to niemożliwe!!
Odpoczęliśmy na Rohu tak jak było obiecane i …Jasiek zaczął zeskakiwać…kolejny szok, bo przecież dziecko było już zmęczone!
W takim tempie dojście do Puchatka to była drobnostka, po prostu.
Byliśmy zdziwieni, bo w tym miejscu inaczej niż rano spotkaliśmy ludzi z aparatami i to różnej maści. Wszyscy robili zdjęcia połoninom, więc my także. Tu Caryńska.
Po odpoczynku Janek był nie do zatrzymania jak zwykle i poszedł.
I mylą się Ci, że na końcu nie można przeżyć przygód.
Po pierwsze Janek zbiegł ze schodów.
Po drugie znów spotkał Pana Jarka fotografa.
Zaczęło się od zwykłego Dzień Dobry, ale uśmiech Pana Jarka zaowocował pytaniem: “Jak masz na imię?”. Jak się okazało, że Jarek no to już lody pękły i Pan Jarek szedł z nami przez kawałek zejścia aż do parkingu…a Janek szczebiotał coś do niego.
Koniec nas zaskoczył z jednego punktu widzenia: roaming znów zaburzył tracking systemu. Pomimo tego, że było 9,4 km do Smereka od parkingu, co oznacza, że powinno być w tą i z powrotem minimum 18,8 km, to nagle przestał rejestrować nasze przejście i zgubił kilometry. Zatem na podstawie wszystkich danych przyjęliśmy, że przeszliśmy 18,9 km w czasie 7 h. Szlak choć łagodny, miły i w słońcu miał sumę przewyższeń stawiającego go w pierwszej 10-tce naszych szlaków z tej perspektywy patrząc. Dla mnie to był na pewno najfajniejszy dzień, jaki mógłbym sobie wyobrazić w Bieszczadach: piękne góry, piękna jesień, piękne słońce i cała Rodzina w świetnej formie! Obyście i WY mieli takie szczęście.