Wołek.
czerwiec 4, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Do tej pory najlepszą górą dla Jaśka w Sudetach był Špičák (Oldřichovská vrchovina) no i Pradziad, o którym zapomniałem, z przejściem żółtym szlakiem. Są to dwa bardzo dynamiczne, ciekawe, z dużą ilości skał, przejścia. W Polsce jakoś nic nam tak dobrze nie pasowało, aż do tej części Rudaw, gdzie Zamek Bolczów i Wołek dominują.
http://www.zespoldowna.info/izera-i-pick.html
W Niedzielę rano podjechaliśmy do wsi Strużnica. Byliśmy zaskoczeni, gdyż gdy tylko wysiedliśmy Pan Sołtys wsi pomógł nam się ulokować na parkingu i od razu wskazał, że mamy iść nowym szlakiem czarnym…bo warto. Planowaliśmy inną drogę, ale zaufaliśmy Panu Sołtysowi i nie pożałowaliśmy.
Mając z wcześniejszej wyprawy, jeszcze Pradziada w nogach, chcieliśmy trafić znów łagodnie na Zamek Bolczów przy Janowicach Wielkich. Chłopcy ruszyli ostro, Janek kontrolując drogę, a my za nimi.
Lokalizacja szlaku czarnego jest wspaniała. Od razu widać Skalniaka, Śnieżkę, Sokolika i Krzyżną Górę i jest problem gdzie patrzeć!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rudawy_Janowickie
Innym problemem było to, czego powinniśmy słuchać. Okoliczne stawy eksplodowały dźwiękami, a u naszego autysty te dźwięki też wypadały bez ograniczeń. On w krótkiej koszulce przy plus 20 stopniach, a przecież plan dnia przewiduje koniec wiosny 23 czerwca…i jak tu iść?! Trochę uratowała sytuację Śnieżka ze śniegiem, ale to na chwilę. Potem przy wspinaczce wciąż było pytanie: “Wiosna, 23 czerwca, plan dnia?” Ciekaw jestem ile razy można wytrzymać te pytanie….
Sytuację znów uratował czarny szlak. Po przejściu przez łąki, weszliśmy do lasu gdzie pojawiły się skałki. Janek zwrócił na nie uwagę…ale to jeszcze nie były te, tak bym powiedział. Po chwili zobaczyliśmy Diabelski Kościół. Na pierwszy rzut oka wyglądał mało interesująco, ale dla Janka to było już to.
Gonił do góry tylko by zobaczyć skały z bliska. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka, ale to był dobry prognostyk.
Janek nawet przez sekundę nie czekał, tylko od razu chciał wchodzić na Iglicę. Uratowali nas Panowie, trenujący wejście i to zatrzymało Janka.
Przekonaliśmy go, że trzeba odpocząć i zaraz będą nowe skałki.
Czarny szlak od Strużnicy prowadzi do Lwiej Góry, kompleksu skał i labiryntów skalnych. Został poprowadzony w istocie tak by iść od skały do skały…i to Jaśki lubią najbardziej!!!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Lwia_Góra
Nie było to istotne, co przypominają, ważne było by spróbować wejść, wejść za wszelką cenę i to sam!.
Janek nie odpuszczał i co raz bardziej się wkręcał…skały tu, skały tam, tato popatrz, mamo patrz skały.
Kamil za to wciąż wiosna, 23 czerwiec i jakoś go do skał nie ciągnęło. W końcu doszliśmy do Starościańskich Skał i Lwiej Góry. Janek popatrzył na tablicę, myślałem że będzie czytał. Gdzie tam, od razu w bok i on idzie zdobywać!
Widok na Wołka nasz kolejny cel wyprawy, nawet przez sekundę nie przykuł uwagi. Liczyły się skały.
Od tego momentu nawet nie wolno było go dotykać, wspierać bo on wszystko sam zdobywał, sprawiając ojcu istny tor przeszkód. Podsumuję to także w ten sposób: warto było czekać tyle czasu by zobaczyć jak śmiga po tych wszystkich skałach!
Zejście ze skał było trudne, bo Jasiek nie chciał ich zostawić. Pomogła w tym obietnica, że dotrzemy do zamku, gdzie będzie śniadanie. Wystarczyło zbiec z Lwiej Glowy i pojawiły się kolejne atrakcje dla Janka, które wyparły skały.
Najpierw był strumyk i świetny przeskok. Potem błoto i obejście, a na koniec znów skały, tym razem PIEC.
To była chwila i Janek był już na górze wspinając się zacnie do góry po skałkach. Gdy wchodziłem za nim zobaczyłem sosnę, która powinna być tak samo sławna jak ta z Pienin. Jak ona na tym Piecu rośnie!
Jak Janka zachęcić do zejścia? Janek idziemy na kolejne skały…i tutaj nas zaskoczył SKALNY MOST…wow!
Janek był gotowy się wspinać i na całe szczęście Panowie nie byli tacy chętni i jakoś udało się pójść dalej,bo wszędzie były skały, aż do strumyka. Tam za to po raz pierwszy pojawiły się tabliczki z informacją o maratonie rowerowym…ale jakoś nas to nie rzuciło na kolana w tym momencie.
Przejście do Zamku Bolczów było spacerkiem, bo po lewej były skały i po prawej były skały. Wejście i zwiedzanie zamku to była wyprawa typu wejście wszędzie, gdzie się da i zejście wszędzie gdzie się da.
Dla mnie to był czas odpoczynku. Skały i zamki potrafią zmęczyć. Zwiedziliśmy zamek, przyszedł czas na ostatni cel naszej wędrówki…znów trochę przez skały.
Wróciliśmy z Zamku Bolczów do Głazisk Janowickich i stamtąd poszliśmy w kierunku Wołka. I tutaj spotkaliśmy kolarzy górskich, którzy zaczęli nam przeszkadzać skracając sobie naszym szlakiem, cały wyścig. Nie tylko oni byli problemem, ale także świerki zwalone na podejściu. Janek miał dość.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wołek_(Rudawy_Janowickie)
Wołek został zdobyty, siły od razu wróciły, tym bardziej że mieliśmy wrócić do auta przecież!
Czego można się nauczyć w górach? Gwizdania! Janek właśnie nauczył się gwizdać! Próbował, próbował aż zagwizdał. Od tej pory szliśmy gwiżdżąc w dół….skrobiąc ojcu marchewki też!
Najważniejsze, że humor i zmęczenie zmieniło się kompletnie. Wszyscy byli rozbawieni, Janek nawet rozbrykany, jedynie Kamil zaciął się na tej wiośnie i 23 czerwca…a Śnieżka w burzy tonęła i uciekaliśmy byle do auta.
Cóż prawie 16 km, nie jest to mało. Skały dały popalić. Widać było zmęczenie po całej rodzinie, ale Rudawy na pewno awansowały w naszych oczach, a to przejście jakie zrobiliśmy, stało się jednym z ciekawszych w Sudetach, jak nie najciekawsze.
Rudawy i Skały ja polecam!
Jarku, wspaniała fotorelacja. Przepiękne zdjęcia, świetne widoki. Już wiem, dokąd pojadę na dłuższy weekend z dzieciakami. A pomyśleć, że jeszcze do niedawna nie lubiłam gór…