Brestowa…”Cześć”
wrzesień 23, 2024 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Jak w domu mówimy Brestowa, to kojarzy się ona zdecydowanie z Kubą i najlepszymi chwilami. Byliśmy na tej górze już kilka razy, za każdym razem ładując nasze akumulatory. Nigdy jednak nie było tak, abyśmy specjalnie na nią wchodzili. Postanowiliśmy zatem wejść na nią “drogą Kuby”, zakładając że znów coś dobrego nas spotka…to już 6 lat Kuba!
https://www.zespoldowna.info/salatin.html
https://www.zespoldowna.info/brestowa-salatyn-spalona-pachola.html
Inny powód wejścia…blisko, nigdy tym szlakiem nie wchodziliśmy i zakładaliśmy, że na tym szlaku turystów nie będzie…zapomniałem o najważniejszym: chcieliśmy pospać trochę i to też nam się tutaj składało.
Wyjeżdżaliśmy, to już widzieliśmy że to był właściwy wybór. W Kirach parkingi były pełne, na Chochołowską jechał sznur aut, na Spaloną podobnie…a u nas na parkingu byliśmy drugim autem.
Brestowa jest częścią Salatynów, wielkiego masywu, będącego najbardziej na zachód wysuniętą częścią Tatr Zachodnich z ich typowymi szczytami, nie uwzględniam tutaj Siwego Wierchu, który do Tatr jest niepodobny, ale też tam jest! Jest z zachodniej strony tak imponująca i dominująca, że nie mogliśmy sobie pozwolić, by nie zdobyć w ten sposób. Na start zdjęcie pod świetnie wyglądającym pensjonatem, pełnym polskich turystów i poszliśmy jak zwykle: Kamil biegiem do przodu, my powoli za nim.
https://www.zespoldowna.info/siwy-wierch.html
Po raz pierwszy popełniłem z Kamilem kilka błędów przy jego pakowaniu. To, co zapakowaliśmy razem, nie dojechało w góry z nami, w tym górska bluza Kamila. Kamil szukając czegoś, by nie zapomniał, bluzę zostawił, a ja tego nie sprawdziłem. Cóż, wybrał sobie inną, którą miał i to było powodem jego dużej radości. Zbliża się w końcu jesień, to w końcu mógł chodzić w jego grubych bluzach. Długo w niej jednak nie szedł. Było za ciepło i jakoś bluza nie pasowała mu do gór. Zamienił to na kurteczkę i mógł na długiej prostej już “biec” w swoim tempie…a gdybyśmy my tak chodzili jak on, to rekordy wejść bite by były na każdej wyprawie!
No i zaczęło się. Kamil wyprzedzał nas o setki metrów i potem siedział, czekając z wyraźną niepewnością na twarzy, mówiącą mniej więcej to: “Czy oni chcą iść w te góry czy nie?”…a potem znów startował do góry. Właśnie. Wydawało się, że będzie łatwo i pusto. Tak, turystów było brak, ale pojawił się szczyt o nazwie Ostrý grúň.
Opis podejścia na szczyt był dość prosty: dzika sceneria, czasami wąska ledwo widoczna ścieżka, ale głównie mocno do góry, bardzo mocno do góry, jak na każdy szczyt mający w swojej nazwie OSTRY. Fakt: sam czubek nie do wejścia, ale tuż obok mniejsza kulminacja pokazywała jak wspaniałe to miejsce może być. Skały jak na Siwym Wierchu, Janek próbował nawet je zdobywać, a Asia i Kamil jednak woleli odpocząć. Można było tutaj się zmęczyć.
Gdy minęliśmy Ostrý grúň fajnym traweresikiem, pokazującym stromiznę tej góry, pojawiły się znaki z wysokością, jak w tym regionie gór. Janka zaintrygowało to i zaczął je czytać , bardzo nietypowe informacje. Jednak niektórym dawały kopa: skoro jesteśmy na 1 300 m npm, to jak mocno do góry będzie prowadził kolejny odcinek? Oj mocno, było bardzo mocno. Nawet było trudniej, gdyż skończyły się leśne dróżki, a trzeba było iść po kamieniach.
Janek sprawdził mapę i wiedział, że idziemy na przełęcz Palenica. Zatem z każdym krokiem po kamieniach, pytał się w swoim stylu:”Tato, gdzie Palenica?”…i dobrze, że było pięknie wokół, bo można było pęknąć przy setkach tych samych pytań. W końcu Palenicę po kamolach zdobyliśmy i to było miejsce zasłużonego wypoczynku. Zmęczyliśmy się końcówką, jak nie my.
Pojawił się w całej krasie Siwy Wierch i tłumy turystów idących na lub z niego. Nie dziwi mnie, przy tej pogodzie idealne miejsce. Janek pogubił się trochę. Jak powiedział do mijanych ludzi cześć, dzień dobry Ci odpowiadali mu po słowacku. Jak mówił to samo po słowacku odpowiadali mu po polsku. Kołomyja z uśmiechem na twarzy. Pierwsze widoki Brestowej i Salatynów wzbudzały nasze emocje i wspomnienia o Kubie.
Kamil wyrwał, bo inaczej tego nie umiem powiedzieć. My na dole, a on znów gdzieś na górze, siedzi na kamieniu i patrzy na nas. My do niego, a on dalej. W końcu zatrzymał się na szczycie o nazwie Zuberec. W ten sposób zdobyliśmy nasz 855 szczyt, a już było widać 856 Małą Brestową!
Jednak tym razem już się nie spieszyliśmy. Ta trasa to stale zapierający dech z wrażenia. Jesteśmy wysoko, a na dole wszystkie te miejsca, gdzie przed chwilą byliśmy i pytający się Janek:”Tato, a co to?” Na szczęście umiałem odpowiedzieć na pytania. Janek za to świetnie pamiętał o Brestowej, o Salatynach robiło to wrażenie, jak wymieniał szczyty i kazał sobie powtarzać co, gdzie jest.
Było co oglądać z Jankiem, a potem z Kamilem. Zaskoczyły nas wrzosy jeszcze kwitnące, przy których usiadł Kamil. Potem te czerwone borówki i na ich tle Siwy Wierch.
Kamil, jak odpoczął czekając na nas, to w końcu wyrwał, choć już niechętnie na Małą Brestową. Janek dopingował go, że to ostatni i widać już “biały” krzyż przecież. Skończyło się to tym, że on znów był na górze, my znów na dole…ale przepięknie wyglądające Tatry były obok nas.
Asia zrobiła chłopakom zdjęcie przy krzyżu…ale to nie była Mała Brestowa. Chłopcy musieli jeszcze podejść pod kopułę, która okazała się tym odpowiednim miejscem, a potem mieliśmy już prostą drogę do Brestowej, jak zwykle pustej, tajemniczej z niesamowitymi widokami na szczyty Tatr.
Kamil oczywiście był pierwszy. Zrobiliśmy zdjęcie i zeszliśmy z powrotem do Małej Brestowej, bo tam po prostu nie wiało.
Można było oglądać dalej czerwień wokół nas. Niezwykłe miejsce, z którego jest widać daleko i pięknie!
Ekipa się rozpędziła. Łatwiej jest biegać w dół, niż wchodzić do góry jednak. Janek biegł w nadziei, że zdążymy kupić magnes, Kamil że obiad, my chyba też już mieliśmy ochotę na … obiad.
Kamil znów biegł do przodu, a potem siedział na kamieniach i czekał na nas, a my coś nie tak jak on, mimo wszystko. Zeszliśmy na Palenicę. Kamil znów siedział czekając na nas. Nagle usłyszeliśmy jak Kamil do idących, sam pierwszy powiedział: “Cześć”…po prostu cud. Pierwszy raz mu się to zdarzyło wow!
Schodząc z Palenicy już nie byliśmy sami, Kamil powtarzał swoje cześć wiedząc wyraźnie po co i do czego to służy, świetne to było!
“Spadanie” w dół z Ostrego było już przyjemnością. Chłopcy uśmiechnięci, ciągle powtarzający, co oni zrobią, jak zejdą, nie hamowali. Napędzani sukcesem byliśmy blisko by zdążyć do schroniska. Jednak nie udało się. Zabrakło 15 minut. Chłopcy jednak byli tak wspaniali, że obiecaliśmy nagrodę w kolejny dzień, bo Brestowa była znów tak pozytywna, jak tego oczekiwaliśmy. Tam po prostu trzeba wejść, może i na Was czeka tam coś dobrego.
Ten szlak był niesamowity. To, że Brestowa jest “pierwsza” to widać z niej wszystko, co chce się zobaczyć w Tatrach Zachodnich. Choć nie jest technicznie trudny, potrafił nas zmęczyć. Był odpowiednią rozgrzewką przed tym, co ma nastąpić w kolejnym dniu, ale to w kolejnym wpisie.