Z Szerpami Nadziei na Orlą Perć, na Mały Kozi Wierch.
październik 24, 2024 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Marzenia są po to, by się spełniały. Rzeczy niemożliwe są możliwe, tylko wtedy gdy są Ludzie, którzy w to wierzą. Nam dzięki Marcie, Grześkowi, Magdzie, Paulinie, Adamowi wszystko udało się ułożyć tak, aby być szczęśliwym i sięgnąć nieba możliwości…tak o tym myślę.
https://www.zespoldowna.info/szerpowie-nadziei-i-my.html
Ten wpis będzie bardziej techniczny niż zwykle, ale tylko z jednego powodu. Nikt nie wierzy, że nasze dzieci mogą, chcą, rozpoznają i się uczą w takim stopniu, by poradzić sobie z problemami tak trudnymi, jak przejście najtrudniejszego szlaku w Polsce jakim jest Orla Perć. Ma to być potwierdzeniem ich dużych możliwości, pod warunkiem że tym żyją, to chcą i mają wsparcie ludzi, którzy umieją wykorzystać ich silne strony. Kiedyś o tym myślałem i się nie pomyliłem, co do tego stwierdzenia tym razem.
https://www.youtube.com/watch?v=2YiB6OJp6Dc
Orla Perć.
“Dotykaliśmy” jej wiele razy i zawsze z Asią. Byliśmy na Granatach, Kozim Wierchu, co nas “przełamało” do Orlej, tak że wiedzieliśmy, że w końcu tam trafimy. Ostatnie wejście na Krzyżne było tylko wręcz treningiem przed tym wydarzeniem. Robiliśmy też różne przymiarki do niej, chodząc na Zawrat od Doliny Pięciu Stawów chociażby. W końcu do Turystycznej Korony Tatr zostały nam do zrobienia jedynie dwa szczyty, trudne będące właśnie na Orlej Perci, czyli czerwonego szlaku od Zawratu na Przełęcz Krzyżne: Mały Kozi Wierch 2 228 m npm oraz Kozie Czuby 2 266 m npm . Nie można było więcej jej “dotykać”, tylko trzeba było tam pójść!
Ta historia zaczęła się od Marty z Szerpów. Choć tak naprawdę spotkaliśmy się po raz pierwszy, gdy wchodziliśmy w warunkach zimowych na Szpiglasowy Wierch, to teraz dzięki niej, Oli z Bonitum, udało nam się spotkać z Szerpami i zorganizować te wyjscie. Jak widać stało się to nie przez przypadek dla niej i dla nas :)
http://www.bielsko.ptt.org.pl/turystyczna-korona-tatr/
https://www.zespoldowna.info/na-krzyzne-z-doliny-pieciu-stawow.html
https://www.zespoldowna.info/granat-skrajny.html
https://www.zespoldowna.info/granat-zadni-granat-posredni.html
https://www.zespoldowna.info/kozi-wierch.html
https://www.zespoldowna.info/zawrat.html
Wszystko wskazywało na to, że zgodnie z planem, pogoda na ten poniedziałek będzie. Niestety Asi z nami nie było, ale dzięki jej wysiłkowi przez tyle lat, czuliśmy się przygotowani do wyjścia na Orlą.
Pobudka 2:15. Parking Palenica Białczańska 4:00 i w górę. Janek do Wodogrzmotów szedł wspaniale, a jak pięknie wymawiał te słowo! Kamil po swojemu szybko do przodu i zatrzymanie na dobrym kamieniu. Jednak ciemności, co dla niektórych to jednak nuda, duża nuda i zaczęli się ociągać. Mowa oczywiście o Janku, który już chciał wracać i nie było to istotne dlaczego, chciał wracać po prostu.
Robiliśmy wszystko by szedł…no i magnes w “5tce” zadziałał. Janek szedł by go dostać. W końcu słońce zaczęło wschodzić i Jankowi wszystko się zmieniało na lepsze. Paulina z Szerpów, która miała być dla niego wsparciem, musiała szybko się uczyć jego indywidualności i bystrości. Nie było łatwo. Z Kamilem szło lepiej, bo szybko gonił do przodu, jak zwykle, Magda z Szerpów za nim i po chwili obydwoje czekali na jakimś kamieniu. Nawet Magdzie ten system odpowiadał.
Jankowi pojawienie się słońca spodobało się, tym bardziej że dochodziliśmy do “5tki”…tam miał być magnes i Grześ wciąż to powtarzał, że na pewno będzie! Jasność w końcu nastała. Wszystko okazało się znajome. Krzyżne rozpoznane od razu. Kamil oczywiście z tej to okazji nagle był nad głowami i tylko światełko jego czołówki pokazywało gdzie jest. Ta jasność na tyle była potrzebna Jankowi, że nawet lampki nie chciał zgasić, gdy nastała. Świetnie dogadywał się już z Pauliną i jakoś powoli udało się dojść całą ekipą do pierwszego celu.
https://www.zespoldowna.info/na-krzyzne-z-doliny-pieciu-stawow.html
Zapowiadana zmiana dokonała się, dzięki Grzesiowi, który “wyczarował” z zamkniętych pomieszczeń Panią Dorotę, która sprzedała nam magnesik, wszystko zgodnie z obietnicą. Janek był od razu gotowy na każde wyzwanie, taki mały cud. Ekipa była już też gotowa, poniżej od lewej, pod Schroniskiem “5tka” w Dolinie Pięciu Stawów Polskich:
Paulina Szerp, Jarek, Janek, Kamil, Magda Szerp i Grześ Szerp.
Osoba, która robiła zdjęcie Adam, to kandydat na Szerpa, który postanowił z nami iść. Na zdjęciu poniżej już widoczny :)
Wystartowaliśmy dzisiaj po raz drugi, zupełnie inaczej już. Janek idąc szlakiem pokazywał, gdzie był, czytał szlakowskazy, był aktywny. Cieszyło mnie, że był już zaangażowany, chcący i po prostu wiedzący, gdzie jest, gdzie idzie. Wyrywał się teraz do przodu, a o dziwo Kamil w spokoju sobie szedł, nie angażując się za bardzo.
Dotarliśmy do Wolaczyska, do zejścia z Pustej Dolinki i tam ukazała nam się nasza grań, którą mieliśmy zdobyć, z Zamarłą Turnią tak charakterystyczną w tym miejscu. Czekało nas jednak jeszcze podejście na Zawrat, znane nam już z wcześniejszych wypraw. Tutaj Janek już szalał prowadząc szybko zespół. Nawet nie spodziewałem się tego po porannych problemach, ale one dzięki magnesikowi i jasności po prostu zniknęły. Szedł dobrym stałym tempem i wciąż nie pozwalało to Kamilowi być na przodzie. Nie była to zwyczajna sytuacja.
Zrobiło się ciepło. Chłopcy przebrani wystartowali na podejście pod Kołową Czubę. Tam wszystko wróciło do normy. Kamil gładko wyprzedził Janka i zaczęliśmy widzieć, zawsze występujące w naszych wyprawach, “ucieczki” Kamila, a potem jego czekanie na jakimś kamieniu. Wszystko już działało jak w zegarku.
Janek w końcu zobaczył jego wyczekany Zawrat i gonił do przodu, by w końcu zjeść śniadanie, drugie, na tym Zawracie przecież! Inaczej, my wciąż goniliśmy Kamila, by wszyscy mogli spokojnie odpocząć na Zawracie :)
Tam dostaliśmy pochwałę za wejście i był dobry czas, by odpocząć po tym trwającym prawie 5:30h podejściu od Palenicy. Musieliśmy się też przygotować na wyzwania jakie przed nami miały wystąpić. Naszym pierwszym celem miał być Mały Kozi Wierch nasz 861 szczyt do kolekcji zdobytym przez braci razem.
Na Zawracie Grzesiu nas powiązał liną zabezpieczającą/lotną. Magda asekurowała Kamila, Paulina Janka, a my z Adamem wspieraliśmy ich wszystkich. Chłopcy mieli iść sami, my mieliśmy ich zabezpieczać. Wyjście z Zawratu od razu pozwoliło na przetrenowanie takiego układu. Pierwsze skałki i Janek na przodzie. Jednak on, jak to on, testował wszystko do bólu. Kamil zdyscyplinowany czekał na swoją kolejkę jeszcze bez emocji.
Wejście na grań i poczuliśmy to, że Chłopcom to się spodobało. Kamil wciąż spokojny, ostrożny. Janek jak zwykle poszukujący swojej drogi, swojego tempa, ale pilnujący się Grzesia, który był dla niego autorytetem, bo niósł linę przecież. Zmiana nastąpiła przy kolejnych skałkach. Janek dostając instruktaż od Pauliny, musiał zmienić punkt zainteresowania i uwagi. Paulina świetnie sobie z tym poradziła.
Kamil jakby się nudził na końcu, to nie było jego tempo. Słuchał Magdy, świetnie się dostosowywał do jej instrukcji, ale …. Za nami zostawiliśmy już Świnicę i zbliżaliśmy się do Małego Koziego Wierchu. Tam trzeba było się powspinać po raz pierwszy. Wydawało się to być istotnym wyzwaniem, pierwszym tego typu na tym szlaku. Nie było aż tak źle. Wszyscy się uczyliśmy czegoś nowego, przede wszystkim pracy zespołowej.
Zdobyliśmy go. Było dużo radości, co widać. Zespół się zżywał i poznawał. Grześ był zaskoczony Chłopakami i ich możliwościami, ale to co do tej pory było trudne, w stosunku do tego co nas czekało, było łatwe. Czekał nas egzamin :). Jak się patrzyło na dominujący nad cała granią Kozim Wierchem, było to przejmujące odkrycie gdzie jesteśmy. Nic nie było od tego momentu proste.
Każdy fragment zejścia z Małego Koziego Wierchu wymagał od nas wszystkich zupełnie innych umiejętności niż do tej pory. Wymagało ono uwagi i choć pojawiły się łańcuchy, to nie było łatwiejsze. Najważniejsze, że Chłopcy byli już zgrani ze swoimi Szerpami i zaczęli nawet prowadzić z nimi dyskusje. Było to fajne.
Pierwszy poważny test przyszedł na nas w Honoratce, która jest głębokim żlebem spadającym ze Zmarzłej Przełączki Wyżniej w stronę Doliny Gąsienicowej. Wyglądało to bardzo niepokojąco. Janek rozładował trochę sytuację wskazując na dolinę i świetnie ją rozpoznając stwierdzając:”O Gąsienicowa!”. Tak jakby wąska skalna ścieżynka nie była problemem. Ja miałem iść pierwszy by podpowiadać z dołu Kamilowi. Tutaj nastąpiła reorganizacja. Janek, który blokował swoim tempem, zainteresowaniem wszystkim, przejście całej grupy, został przesunięty do tyłu, gdyż wydawało nam się to bardziej racjonalne do utrzymania. Kamil dlatego też pojawił się z przodu.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Honoratka_(Tatry)
Kamil dzięki instrukcjom Magdy przeszedł ten trudny odcinek rewelacyjnie, bez strachu, pewnie idąc do przodu. Nad Jankiem pracowały dwie osoby, gdyż jak to on, miał jak zwykle swoje zdanie. Paulina robiła co mogła tłumacząc mu jak przejść, a on próbował i tak swoich wariantów. Na szczęście na koniec słowa Grzesia robiły swoje.
Mogliśmy po tym odcinku odpocząć i popatrzeć w dół na miejsce, gdzie kilka godzin wcześniej byliśmy i robiliśmy zdjęcia. Za nami Mały Kozi już nie robił takiego wrażenia. Patrząc za to na Zmarzłe Czuby i Zamarłą Turnię wiedzieliśmy, że to nie jest wszystko tego dnia. Wbrew pozorom wyglądało pięknie, dobrze ubezpieczone, ale niekoniecznie proste.
Przyszedł też czas na kolejne wnioski. Janek i Kamil to jak ogień i woda, trudni do pogodzenia. Zapadła decyzja o tym, by tak jak to zawsze jest, Chłopcy szli osobno. Za zabezpieczenie na linie Kamila wziął się Adam, Grześ od tej pory miał w swoich rękach, tylko Janka. To był strzał w 10tkę! Magda od tej pory musiała wręcz hamować Kamila, któremu takie rozwiązanie na tyle odpowiadało, że rwał się do przodu. Janek został ze swoimi tempem, pełnym przestoi do oglądania rzeczywistości w najbardziej zaskakujących momentach i odkrywaniem znajomych fragmentów krajobrazów typu:”O Murowaniec!”, “Tam Granat, byłem!” Jak zobaczył szlak do Pustej Dolinki z Koziej Przełęczy to oczekiwał wyjaśnień i dopytywał się, co to jest. Stawał się jednak zmęczony tak intensywnym i technicznym przejściem. Do tego trzeba było znów “zjeżdżać” na linie. Wydłużało to znacznie czas przejścia.
Kamil w tym trudnym terenie był rewelacyjny. Jak planowaliśmy tą wyprawę bałem się go, jak odbierze te olbrzymie przestrzenie. Zupełnie niepotrzebnie. Był wspaniały, uśmiechnięty, skupiony i świetnie wykonywał instrukcje Magdy. Widać jak świetną zmianą było ich rozłączenie z Jankiem. Kamil się nie nudził, a bawił przejściem, ciągle żartując. Magda z Adamem szybko musieli się tego nauczyć. Razem jako zespół świetnie przeszli zejście do Zmarzłej Przełęczy, a nie była ona taka łatwa.
Dla Janka to był pierwszy moment, gdy słuchał w pełni Pauliny. Powoli, ostrożnie zszedł z tej ściany i tutaj gratulacje dla nich jak świetnie to rozpracowali.
Trawers w dół był wyczerpujący, długi. To było niesamowite uczucie po takim wysiłku usiąść w miejscu, które na Orlej Perci jest najlepiej rozpoznawalne, czyli pod Chłopkiem, skałą osadzoną w tym siodle. Grześ z Adamem byli bardzo zadowoleni ze zmiany układu i podziału Chłopców na dwa zespoły. Im było łatwiej zabezpieczać jedną osobę, z drugiej strony mogli dodatkowo wspierać Paulinę i Magdę. Przed nami był kolejny egzamin, który to już tego dnia.
Najpierw trawers Zmarłej Turni a potem drabinka. Znów “przed” myślałem jak Kamil sobie z tym poradzi. Zawsze potrzebował instrukcji by przejść tak skomplikowany teren i to dużą przestrzenią. Wszystko było inaczej. Drabinka okazała się dla niego chwilką, która trwała na tyle krótko, że nie zdążyłbym jej skomentować. Za to z Jankiem było odwrotnie. Dlaczego? Musiał sobie popatrzeć na wysokości to raz. Dwa nie czuł się jednak pewnie, stąd zejście było ostrożne i powolne. Na koniec zrobił to na tyle dobrze, że mogłem być z niego tak samo dumny jak z Kamila.
Wydawało mi się, że najgorsze za nami. Wchodziliśmy do Koziej Przełęczy. Po rozmowie z Grzesiem, którego pragmatyzm był bezcenny, zrezygnowaliśmy z wejścia na Kozie Czuby. Czas płynął. Chłopcy byli już zmęczeni, a nie miało być mniej intensywnie. Podjęliśmy decyzję, jedyną słuszną, zejścia do Pustej Dolinki. Nigdy nią nie chodziliśmy, jak patrzyliśmy z góry wydawała się być łatwa. Jak przyszło do zejścia było to wyzwanie.
Janek, dzięki Grzesiowi i Paulinie błysnął: “Mam blok!” i zaczął zjeżdżać po ściankach w dół. To było odkrywcze a on wyraźnie uradowany przypomnieniem sobie tej umiejętności.
Kamil z Magdą i Adamem, nie potrzebował takich odkryć. On świetnie schodził wykorzystując swój zasięg, możliwości jakie miał. Tego nie napisałem do tej pory, ale trzeba przyznać, że osoby tej wysokości co Janek mają trudniej na Orlej Perci. Widać było to tutaj w szczególności. Jak patrzę na zdjęcie poniżej, to trzeba wiedzieć, że zejście prowadziło od przełęczy trawersem w prawo i w dół. Było skomplikowane.
Tym bardziej cieszyliśmy się z zejścia. Ekipa była wspaniała. Wszyscy zadowoleni, świetnie sobie radzący w sytuacjach, które napotkali. Było to przyjemnością, widzieć ich z tymi uśmiechami, a była już 16:20 ponad 12 h na wymagającym szlaku.
Patrzyliśmy znów na naszą poranną grań. Mi się nie chciało uwierzyć, że byliśmy tam, była tak wielka, tak trudno dostępna z tej strony. Znów się powtórzę, że bez Szerpów Nadziei Grzesia, Magdy, Pauliny, Adama nie dalibyśmy rady! Dzięki nim jednak mogliśmy spełniać nasze marzenia…a pogoda wciąż grała z nami malując niebo, góry w takie kolory że nic tylko należało to chłonąć, było tak wyjątkowe.
Jeżeli ktoś myślał, że Chłopcy będą mieli dość, to się srodze mógł zawieść. Szerpowie byli zaskoczeni, jak Janek i Kamil, bardzo świeżym i sprawnym krokiem ‘biegli” do schroniska. Każdy miał jakiś swój cel, ale to zejście było szybkie. Doszliśmy do niego i tam Janek znów “biegł” po kolejny magnes, co mu się należało za taki dzień. Kamil dostał swoją nagrodę, ale największą dostali Szerpowie od ludzi będących w schronisku. Jak zapytano się ich co tak późno robią, jak dostali od Grzesia skromną odpowiedź, a Janek i Kamil potwierdzili swoją obecnością ten wyczyn, padły słowa podziwu za to że Szerpowie się odważyli. Potem padło pytanie o to czy wyruszaliśmy ze schroniska, czy zostajemy na noc, bo już było ciemno i 18:20. Odpowiedzieliśmy, że wracamy do parkingu gdyż stamtąd rano startowaliśmy. Pochwał było dużo, wszyscy byli zgodni, że to był wyczyn!
My nie mogliśmy czekać dłużej bo ciemność nastała i nie wiedzieliśmy, jak będzie z Jankiem. Zaskoczył nas. Lampka była włączona, więc jasność pozwoliła na bardzo szybkie zejście w dół. Dla mnie rekordowe.
Jak duży to był dla nas wysiłek? 23 km pokonane w czasie 16:22 h z przewyższeniem ok 1 300 m. Był to duży wysiłek, którego sami nie unieślibyśmy na pewno. Dzięki tak wspaniałym Ludziom jak Grześ, Magda, Paulina, Adam sięgnęliśmy niemożliwego, co potem świętowaliśmy jedząc wspaniały obiad. Dopiero wtedy wiedzieliśmy, że to koniec dnia i trzeba szybko pójść spać. Nie mieliśmy już sił na nic więcej.
Następnego dnia dopiero przyszedł czas na zrozumienie tego co się udało. Janek ze zdziwieniem stwierdził, że nie był jeszcze na czerwonym i żółtym, a był już prawie wszędzie w Tatrach. Najwspanialsze były gratulacje od Asi, która nam kibicowała. Potem te gratulacje na “zimno” od WSPANIAŁYCH SZERPÓW Z EKIPY. To było niesamowite i powoli do nas docierało. Zmieniliśmy wiele w sobie, mam nadzieję, że też w Was. Znów udało się osiągnąć coś niemożliwego, coś co dzisiaj staje się możliwe, po prostu.