Na Starorobociański Wierch zimą z okazji Światowego Dnia Zespołu Downa
luty 24, 2025 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Za miesiąc już Światowy Dzień Zespołu Downa. Tak samo jak w ubiegłym roku chcieliśmy gdzieś pójść wysoko i niezwykle z tej okazji. Po ostatniej naszej zimowej wyprawie na Ornak wiedzieliśmy, że Starorobociański Wierch 2 176 m npm to najlepszy możliwy cel z tej okazji, a zimą nie zdobyliśmy do tej pory wyższego szczytu!
Na dworze -12C i prawdziwa mroźna zima, choć śniegu jakby ciut mniej, niż tydzień temu. Kamila tym razem nie było z nami. Janek bez brata to inny człowiek :). Szybki marsz to dla niego nie jest nic nowego i zaskakującego. Zatem do czarnego szlaku w kierunku Siwej Przełęczy nie było trudno dojść, tym bardziej że tydzień temu już tędy szliśmy.Lider na to wygląda może być tylko jeden…i szkoda, że z nami nie było Mikiego. Janek wspominał o nim, że z nim na Sowie musi pójść!
https://www.zespoldowna.info/na-zadni-ornak-przez-doline-starorobocianska-w-poszukiwaniu-zimy.html
Dolina Starorobociańska jak zwykle urocza. Tym razem było zimniej. Plecaki mieliśmy cięższe, nie było Kamila i jak rozdzielić prowiant na więcej osób, ale mieliśmy z sobą też raki. Robiło to różnicę. Wydawało się, że nie będą nam potrzebne, ale zimą to standardowe wyposażenie wysoko w górach. Wielkie jęzory lodu, zamarznięte strumyki, udawało się nam boczkiem jakoś mijać. Jak zwykle byliśmy zbyt leniwi by ubierać i ściągać raki. Starorobociański Wierch już królował nad nami, a śnieg czekał, by przypomnieć o rakach!
Janek prowadził. Miał też swoje skróty, swoje przejścia i nawet swoje szlaki, które pamiętał sprzed tygodnia. Pokazywał gdzie idzie, czyli Starorobociański, sprawdzał, czy my podążamy za nim też czarnym szlakiem na Siwą Przełęcz.Uwaga: tysiąc razy powtórzono/pokazano “czarny”…a mimo wszystko jego droga była inną drogą, niż nasza. Trudno było go przekonać, że jednak czarnym szlakiem iść lepiej, nic to nie dało.
Do Starorobociańskiej Równi szliśmy kompletnie sami, tak jak tydzień temu. Wyglądało to tak, że tylko my decydujemy się na ten szlak. Doszliśmy do Zadniej Wolarni i trzeba było szukać drogi na Siwą Przełęcz. Tym razem Asia miała wybrać najlepszy wariant trawersu. Nad nami był już Starorobociański, który wyglądał na nie do zdobycia z tej perspektywy.
Gdy pierwszy raz szliśmy na ten szczyt, to długim tygodniami wybieraliśmy szlak, by zdecydować się na ten od Słowacji. Teraz czarny szlak wydawał nam się najpiękniejszy na zimowe wyprawy. Już w rakach, Janek nie “licytował” podejścia jak to było kiedyś :), ale szedł i był zaskoczony tym, jak Asia poszła. Kompletnie inaczej…ale szliśmy czarnym przecież!
Wydawało się, że jesteśmy już niedaleko. Słońce tak dogrzewało, że trzeba było się rozbierać. W końcu też minął nas turysta. Nie byliśmy już sami na szlaku.Na trawersie Janek czuł się jak w domu. To nic, że pochyły, to nic, że mógł być niebezpieczny, Janek szlakiem szedł bo on tak lubi.
Podejście na Siwą Przełęcz było świetne. Janek odmieniał to słowo trawers przez każdy możliwy wariant, to Starorobociański. Im było to wszystko bliżej, tym było trudniejsze dla Janka. Włączył się też “Janek maruda” i szło się ciężko. Co chwilę planował, co to on nie zje i wypije, a było stromo jak to na podejściu.
Siwą Przełęcz zdobyliśmy nadludzkim wysiłkiem, tak Janek był blokowany planami jedzeniowymi. Z wrażenia odmówił kanapki, picia i nagrody. W końcu skusił się na herbatę, ale przecież miała być woda. I wytłumacz mu, że w tych warunkach zamarzłaby :). Popatrzyliśmy na Bystrą, Błyszcza, Kamienistą i Janek stwierdził, że on idzie na Bystrą. Na szczęście Asia skorygowała cel u syna.
Jednak przed nami był najtrudniejszy moment: Siwy Zwornik. Kilka skał, trawers dość lufiasty i pojawiły się małe problemy techniczne. Wiedzieliśmy, że to będzie najtrudniejszy technicznie moment i był.
Asia prowadziła. W lecie, na jesieni to miejsce jest wspaniałym, nieskomplikowanym przejściem. Zimą było wyzwaniem. Janek szedł za Asią i jak się okazało nie było problemów. Janka jedynie rozbierało ciepło, bo słoneczko opalało mocno!
Na Siwym Zworniku było wow! Biała piramida Starorobociańskiego Wierchu na błękicie nieba wyglądała powalająco. Tuż obok stado kozic, nic tylko patrzeć. Sami nie wiedzieliśmy na co. Janek jak włączył:”Idziemy na Bystrę!”, zdopingował nas, by po prostu iść dalej.
Asia chciała zjeść kanapkę, Janek chciał iść. trudno było to pogodzić, tym bardziej że kryzysy Janka były coraz częstsze. Trzeba było wykorzystać okazję, by iść. Doszliśmy bez Asi, aż pod samo podejście. Tam Janek postanowił poczekać rozmawiając z Panem Krzysztofem. I zaczęło się, że on tutaj już był, że ma Diadem i Koronę. Pan Krzysztof był pod wrażeniem. Pokazał nam przy okazji inne stado kozic. Wtedy Asia doszła do nas i zaczęło się podejście.
Kondycyjnie to było trudne dla Janka. Co 3-4 kroki przerwa i można było się nauczyć anatomii. “Tato boli mnie łydka”. “Tato boli mnie udo i mięsień czworogłowy”. Widać kto chodzi, ćwiczy, rehabilituje się :) Dzięki tym przerwom zobaczyliśmy, gdzie był początek naszej wyprawy.
Zamiast 45 minut 1:15H. Janek ledwo wszedł, ale co najważniejsze, zdobył cel! Weszliśmy zimą na najwyższy polski szczyt Tatr Zachodnich co zajęło nam 7:23 H. Z wrażenia nie odpuściłem i po raz pierwszy doszedłem na koniec szczytu po słowackiej stronie.
Po co weszliśmy na Starorobociański Szczyt? By Janek mógł powiedzieć z okazji Światowego Dnia Zespołu Downa, że osoby takie jak on, mogą znacznie więcej, niż ludzie o tym myślą. Panowie, którzy nas spotkali na szczycie to potwierdzili, patrząc na Janka.
Świętowanie było krótkie. Trzeba było zejść przed nocą. Ostatnio dziwnym trafem jesteśmy zawsze na końcu. Asia znów prowadziła. Nie było to łatwe to zygzakowanie.
Człowiek jest bardzo mały przy górach. Patrząc do tyłu, można było to sobie potwierdzić. Jednak patrzyliśmy do przodu. Kończysty Wierch był ostatnim dwutysięcznikiem na naszej trasie. Nie stanowił problemu, a jak zawsze był miejscem odpoczynku i oglądania, tam jest co oglądać!
Po krótkim odpoczynku rozpoczęliśmy zejście. Kolejny trawers wyglądający niebezpiecznie, stawał się naszym łupem: “tato mogę zbiegać?” Taka była reakcja syna na doskonałe zejście do Dudawy Przełęcz przed Czubikiem.
Janek miał kryzys. Jak usiadł, to nie chciał wstawać. “Tato gdzie woda?” padło pytanie. “Trzeba kupić w sklepie na dole!” Krótka konwersacja, która postawiła go na nogi. W końcu nagroda musiała być, nawet jeżeli to miała być woda. Pomaszerował na Trzydniowiański dziarsko, bo woda, pizza bezglutenowa i same nagrody w końcu na niego czekały!
A mogliśmy porównać góry zimą do tych z jesieni. Które piękniejsze? Asia wydała wyrok: najpiękniejsze góry do zdobywania jesienią i zimą!
Na szczęście z Trzydniowiańskiego miało być proste spadanie w dół. Na starcie było. Nawet trawersiki były łatwe. Jednak potem trzeba było zejść ze schodów!!!
Jedni ściągali raki, my w nich schodziliśmy. Kusiło by je ściągnąć, ale za każdym razem ratowały coś. Schody były bardzo trudne, bardzo mozolne, a potem Ci, którzy ściągnęli raki, musieli je zakładać. To był już zjazd w dół i po lodzie i po ubitym śniegu. Janek próbował sobie zjechać, ale tym razem nie wyszło, a po lodzie …było za lodowato by testować.
Zeszliśmy do Polany Trzydniówki w ostatnim momencie. Ściągnęliśmy raki, ubraliśmy bluzy i nagle zrobiło się lodowato. Na górze było bardzo ciepło, tutaj bardzo zimno. Janek pamiętając że ma kupić wodę, leciał dzielnie do przodu. Nie było marudzenia, radził sobie świetnie. W nocy dotarliśmy do parkingu, gotowi tylko do jednego: woda!…no i może dobry obiad. Nagroda musiała być dla Janka i dla nas. To była świetna zimowa wyprawa. Kilka lat temu nie wyobrażałem sobie że to będzie możliwe, a dzisiaj patrzymy dalej: może na Bystrą?