Włączenie, czy wyłączenie. Po rozmowie z Januszem o edukacji Michała
listopad 17, 2012 by Jarek
Kategoria: Nasze szkoły
W moim projekcie edukacji wciąż pojawia się temat tzw. “integracji do wewnątrz”. Dla mnie ten element jest tak samo istotny jak sam fakt pójścia dziecka z trisomią 21 do szkoły masowej.
Podczas rozmowy z Januszem, bardzo pouczającej zresztą, dostrzegłem dwa problemy przed jakimi stoimy my rodzice i nasze dzieci. Co się dzieje, jak dzieci zdrowe, z różnych pobudek nie zaakceptują naszego dziecka?
Michał jest w pierwszej klasie z dwoma koleżankami z ZD. One nie są same, bo mają też siebie. Michała koledzy nie akceptują, a on sam nie ma z kim nawiązać w klasie relacji. W klasie II jest też jeden chłopczyk z ZD. Też jest sam. Myślę nad tym wydarzeniem i analizuję:
1. Michał jest fajnym, aktywnym chłopcem z dobrą komunikacją, choć nie na poziomie rówieśników. Nauczony został w przedszkolu by brać udział we wszystkich zabawach ze wszystkimi. Tutaj też chce…ale nie może.
2.Koledzy odrzucają go. Dlaczego? Może z przyczyn jego aktywności, może ich rodzice są przeciwko dzieciom z ZD i jest parcie na nie…ale przecież to jest klasa integracyjna? Może nauczyciele nie umieją budować relacji między dziećmi…ale czy powinni?
3.Jaki jest cel naszego projektu? Czy my chcemy dzieci nasze integrować z dziećmi zdrowymi? Tak, z pewnością tak. W jaki sposób chcemy to zrobić? Czy mamy na to plan? Wydaje mi się, że nie. My po prostu chcemy, bo ktoś tak powiedział, że jest fajnie. Tak mi się niestety wydaje.
MOJE WNIOSKI
1.Zgadzam się z Januszem: każda klas integracyjna to klasa gdzie integracja musi się zacząć od rodziców. Tak, tak. Rodzice dzieci zdrowych muszą usłyszeć informację, co to znaczy, że ich klasa jest integracyjna. Oni muszą się dowiedzieć, czy z tego powodu są jakieś zagrożenia dla ich dzieci. Pamiętam jak kiedyś jeden z dyrektorów szkół powiedział: “Najlepsza klasa integracyjna to klasa elitarna, gdzie trzeba się DOSTAĆ a nie zapisać!”. Co to znaczy? Dla mnie, jest to rozwiązanie. Potrafię sobie wyobrazić, że rodzice osób dzieci zdrowych ubiegają się do 2 klas w szkole. Aby DOSTAĆ się do klasy integracyjnej, muszą w czerwcu jeszcze przed rokiem szkolnym, spotkać się z wychowawcą, z rodzicami dzieci z ZD i muszą zadeklarować swoje poglądy co do celów takiej klasy. Z jednej strony ich STRACH może być uleczony pokazaniem rzeczywistości, z drugiej strony jeżeli wiedzą jak problem wygląda nie muszą się bać, nie muszą też judzić, źle nastawiać swoje dzieci. Taka pogadanka to otwarcie na nową jakość poglądów, tak mi się wydaje. Ale trzeba zapewnić dodatkowe wartości dla ich dzieci tytułem tego, że są w klasie integracyjnej.
2.Istotna rola jest po stronie rodziców dzieci z ZD. Muszą dać tej klasie argumenty i swoje wsparcie. To jest ich wkład, który musi być wartością.
3.Nauczyciel. Jego zadanie jest podobne do himalaisty. Musi pokonać problemy, by dostać się na szczyt. ON/ONA musi chcieć móc to zrobić. Bycie nie wystarcza.
Tutaj wrócę do podejścia Agnieszki, którą ona nazwała co-teachingiem, tutaj: http://www.zespoldowna.info/co-teaching-wspolnauczanie-czyli-jak-prowadzic-zajecia-w-klasie-z-dziecmi-z-zespolem-downa.html
System ten w swojej formie czerpie źródła w znanej mi metodologii motywowania zespołów ludzkich w pracy. Wyznacza się tutaj moderatora, który stymuluje rozwiązywanie zadań przez zespoły. Te zespoły i tutaj UWAGA! dynamicznie się zmieniają w ramach wyznaczanych zadań. Oznacza to, że małe grupki 3-5 osób ciągle muszą wykorzystywać wszystkie swoje możliwości by pójść na przód. Ja tak widzę rolę nauczyciela w naszej klasie. Nauczyciela wspomagającego także. Oni stymulują klasę poprzez moderację działania oraz wyznaczanie liderów zadań.
Załóżmy że mamy następującą sytuację. W klasie jest 15 dzieci plus dwóch nauczycieli. Dzielimy klasę na 3 grupy po 5 osób. Zadanie: tak poprzyklejać liście by dały obraz góry.
Co niektórzy mogą mi zwrócić uwagę, że jak na 3 grupy 2 nauczycieli to za mało. Dla mnie ich w tym momencie jest nawet za dużo! Ale…jeden z nauczyciel zostaje tym od szczególnych spraw “ratowniczych” jak coś się nie udaje :)
Jeden nauczyciel jest tą osobą, która przechodzi od stolika do stolika. Przy każdym stoliku jest 5 dzieci. Nauczyciel wyznacza lidera grupy. On jest, będzie odpowiedzialny za koordynację pracy i reprezentowanie grupy. Nauczyciel pomaga każdej z grup, “rozdziela walczących”.
Taki sposób często wymusza odpowiednie zachowanie grupy wobec siebie…bo będzie wstyd. W tym wypadku Michał może być wyznaczony na lidera grupy, który pokaże pracę grupy. Pozostałe dzieci nie mogą jego odrzucić w obawie o efekt swojej pracy. To jest dla mnie też co-teaching, ale przede wszystkim akceptacja zadania i zasobów w ramach grupy.
3.Dziecko z ZD. Ono bez wzmocnienia emocjonalnego nie może dać sobie rady z rówieśnikami, które go odrzucają. Musi mieć powód, by lubić szkołę i czuć się w niej pewnie. Wracam zatem do początku tego wpisu: jak zapewnić takiemu dziecku ŁADOWANIE BATERII?!! Dla mnie sprawa jest prosta. Wszystkie dzieci z ZD muszą mieć “chwile” wspólne tylko z sobą. Dotyczy to wszystkich dzieci bez względu na wiek z całej szkoły.
Gdyby Michał miał co robić razem ze swoim kolegą z II klasy, pewnie by do niego biegł podczas przerwy 5 m obok jego klasy. Dzisiaj nie ma po co! Może się nawet nie znają, nie lubią!? Czy mieli możliwość wzajemnie się motywować, budować swoją odwagę i siłę? Chyba nie. ONI MUSZĄ MIEĆ OKAZJE BY BYĆ PRZYJACIÓŁMI! A może wtedy szkoła będzie inna dla nich?
Na koniec wrócę do tego zdania Pablo Pinedy, które wraca do mnie jak bumerang przy takich okazjach: “…to co z tego, że mam 100 IQ, kiedy nie mogę znaleźć przyjaciela, przyjaciółki takiej jak ja. Jestem ciągle sam.”
A może szkoła powinna być modelem integracji do wewnątrz w ramach grupy społecznej? Czyli może powinniśmy myśleć o integracji naszych dzieci na bazie normalnej rzeczywistości i próbie integracji tej “zintegrowanej grupy dzieci z ZD” do całej społeczności szkolnej? Zostawiam Wam pod dyskusję ten temat.