Depresja
luty 26, 2010 by Jarek
Kategoria: Po prostu życie
Zastanawiałem się nad cyklem artykułów o depresji. Jest to trudny temat szczególnie, gdy jest on odrzucany przez tych którzy są nią dotknięci. Poszukiwania pomysłów zostały jednak przerwane świetnym artykułem z WYSOKICH OBCASÓW.
Dobrze, że boli
Z psychoterapeutką Danutą Golec rozmawia Grzegorz Sroczyński
Pierwszą żałobę przeżywamy między szóstym a dziewiątym miesiącem życia, w okresie odstawiania od piersi lub butelki z mlekiem.
Jak żyć ze stratą?
To źle postawione pytanie, bo nie ma życia bez straty. Ciągle coś tracimy – bliskich, urodę, zdrowie, marzenia – i innego życia nie mamy.
Powinniśmy więc być w traceniu świetnie wytrenowani. A jednak zawsze boli.
To dobrze, że boli. Przeżywanie bólu po stratach jest podstawą naszego rozwoju emocjonalnego. Nasz świat wewnętrzny rozpada się wtedy na kawałki, które musimy na nowo mądrze poskładać. Jeśli to potrafimy – wiele możemy zyskać. Większą dojrzałość, odporność psychiczną, mądrość.
Płakać?
Tak. Płacz jest zdrowy. Kiedyś przyszedł do poradni mężczyzna: “Żona umarła miesiąc temu, a ja ciągle płaczę, niech mi pani coś na to da”. Nie ma na to leku, nie da się zrobić, żeby nie bolało.
Ile to ma trwać?
W naszą kulturę wpisana jest zasada, że w żałobie chodzi się rok. I to jest słuszne. Czerń jest znakiem: ta osoba przechodzi przez trudny czas, należy jej się spokój i przestrzeń, żeby mogła zająć się sobą.
Na co nam ten rok?
W slangu psychologicznym nazywa się to “pracą żałoby”. To bardzo ciężkie zadanie. Mówiąc w skrócie: zmagamy się w tym czasie z rzeczywistością, z którą nie chcemy się pogodzić. W przypadkach skrajnych to nieuznawanie może przybrać postać chorobliwą, na przykład matka, która straciła dziecko, upiera się, że lalka jest jej dzieckiem. Zazwyczaj jednak problem sprowadza się do niemożności uznania psychicznej rzeczywistości straty.
Joan Didion w poruszającej książce “Rok magicznego myślenia”, będącej zapisem jej żałoby po śmierci męża, doskonale to ilustruje. Zauważyła na przykład, że przerażało ją zamieszczenie nekrologu w gazecie, bo oznaczałoby to, że on naprawdę umarł; w noc po jego śmierci upierała się, że musi zostać sama w domu – “bo on może wrócić”; jeszcze wiele miesięcy po pogrzebie nie mogła wyrzucić butów męża – “bo będzie potrzebował ich, gdy wróci”.
Didion ujmuje trudności, z jakimi się zmagała, w jednym zdaniu: “Oczywiście wiedziałam, że John umarł. A jednak nie byłam w stanie przyjąć tej wiadomości jako ostatecznej”. Innymi słowy wiedza o stracie przez długi czas może współistnieć w naszym umyśle z nieprzyjmowaniem jej do wiadomości jako ostatecznej. Praca żałoby polega przede wszystkim na stopniowym badaniu rzeczywistości i przyjmowaniu jej.
“Byliśmy tu razem na wakacjach – ale jego już nie ma”. “Znalazłam w szafie jego poplamiony sweter – pamiętam, jak wylał na niego wino. Plama przetrwała, a jego nie ma”. Z każdą myślą, wspomnieniem, obrazem, z każdym dniem żałobnik rozpoznaje i uznaje stratę, stopniowo, krok po kroku, “wycofując” wcześniejsze zaangażowanie. Oczywiście towarzyszy temu ogromny opór – któż chciałby rozstawać się z ukochaną osobą? W fantazjach więc możemy tej stracie zaprzeczać, tworzyć alternatywną wersję wydarzeń lub na rozmaite sposoby podtrzymywać wiarę w dalszą obecność osoby, która odeszła. Jednak – jak napisał Freud w artykule “Żałoba i melancholia” – “wydaje się normalne, że ostatecznie respekt przed rzeczywistością odnosi zwycięstwo”.
W końcu zapominamy o utraconej osobie?
Wręcz przeciwnie. Rozpoznanie rzeczywistości straty – podstawowy element przepracowania tego dramatu – oraz “wycofanie” zaangażowania nie oznacza, że zapominamy o niej lub przestajemy ją kochać.
Najlepiej chyba proces przepracowania żałoby opisał pewien starszy mężczyzna, który opowiadał o stracie ukochanej żony. Przez wiele miesięcy dużo o niej myślał, oglądał zdjęcia. “Aż w końcu poczułem, że wszystkie jej dobre cechy stały się w pewnym sensie częścią mnie”. Żałoba dobiega końca, gdy po – często trwającym miesiące lub nawet lata – “wycofywaniu” zaangażowania w relację z utraconą osobą w świecie zewnętrznym staje się ona dobrym obiektem w naszym świecie wewnętrznym.
Co to jest “dobry obiekt”?
Poczucie bezpieczeństwa, równowaga psychiczna, zadowolenie z życia, poczucie szczęścia – dla osiągnięcia i utrzymania tych stanów ducha potrzebujemy pewności, że kochamy i jesteśmy kochani. Innymi słowy – odwołam się tu do terminologii psychoanalitycznej – potrzebujemy dobrych obiektów. Musimy wierzyć, że w naszym świecie – zewnętrznym i wewnętrznym – trwale obecne są osoby, wartości, z którymi czujemy więź.
Nasz świat wewnętrzny zaludniają też “złe obiekty”. I to od dziecka. W pierwszym roku życia dziecko musi wykonać ogromną pracę, by zbudować podstawy zdrowia psychicznego. Początkowo czuje się skrajnie zagrożone i prześladowane przez te złe obiekty, bo nie ma jeszcze w jego psychice pewnego i stabilnego dobrego obiektu. Wprawdzie matka, która karmi i przytula, jest obiektem dobrym, ale dziecko nie potrafi utrzymać tego wspomnienia w momentach, gdy matki przy nim nie ma – dla niego brak matki dobrej oznacza, że pojawiła się matka zła.
Te właśnie uczucia ożywają w nas w momencie straty – świat przestaje być miejscem bezpiecznym, a utrata tego przekonania prowadzi do wzmocnienia silnego lęku przed złymi obiektami. Innymi słowy czujemy, że zniszczeniu uległ nasz świat wewnętrzny. Kiedy rozpoczynamy proces żałoby, na głębszym poziomie raz jeszcze przeżywamy wszystkie straty, z jakimi zmagaliśmy się od początku życia, i ponownie stajemy przed koniecznością odbudowy naszego wewnętrznego świata. To czyni proces żałoby jeszcze bardziej bolesnym i trudnym. Ale jednocześnie – bardziej twórczym i dającym nadzieję na odbudowę i naprawę także tych wcześniejszych zniszczeń.
Można się nauczyć dobrego przeżywania żałoby?
Tę naukę ma pan już dawno za sobą.
Pierwszą żałobę przeżywamy mniej więcej między szóstym a dziewiątym miesiącem życia, w okresie odstawiania od piersi lub butelki z mlekiem. Dziecko w swoich fantazjach wyobraża sobie, że kiedy czuje głód, to automatycznie pojawia się pierś. Początkowo sądzi, że to ono ją wytworzyło, że to część jego ciała, ale w pewnym okresie zaczyna dostrzegać odrębność matki. Dziecko musi więc rozstać się z iluzją, że ma wyłączny dostęp do źródła wszelkiego dobra.
Matka okazuje się osobną istotą, może odejść, ma inne sprawy, obdarza swoją miłością także inne osoby. W trakcie tej pierwszej żałoby dziecko godzi się z rzeczywistością i buduje obraz matki w swoim świecie wewnętrznym – czyli staje się ona dobrym obiektem wewnętrznym, a nie tylko zewnętrznym. Dzięki temu dziecko może coraz bardziej polegać na sobie, np. samo się uspokoić.
Dobre przejście tego czasu jest również podstawą do budowania w przyszłości zdrowych związków z innymi ludźmi, czyli między innymi takich, w których będziemy dostrzegać odrębność innych ludzi, nie traktować ich tak, jakby byli przedłużeniem nas samych.
Coś może pójść źle w trakcie przeżywania tej pierwszej żałoby?
Jak mówiłam – dziecko zmaga się wtedy z bardzo trudnym wyzwaniem psychicznym, warto więc nie obciążać go dodatkowo. Takim obciążeniem mogą być inne duże i gwałtowne zmiany: na przykład przeprowadzka, zmiana opiekunki.
Donald Winnicott, brytyjski psychoanalityk, który niezwykle trafnie i plastycznie opisywał to, co dzieje się w psychice małego dziecka, mówił, iż świat należy mu przedstawiać “w małych dawkach”. Wtedy dziecko może bezpiecznie się w tym świecie odnajdywać i uczyć się go rozumieć. Jeżeli strat jest za dużo, są zbyt intensywne – przestają być zachętą do rozwoju, a stają się traumą.
Trafiają do pani na psychoterapię ludzie, którzy ze stratą sobie nie radzą. Jakie mają kłopoty?
Część depresji jest efektem niezdolności do przejścia przez żałobę. Najgorsze jest odcinanie się od uczuć, które towarzyszą przeżywaniu straty. Śmierć, ale też rozpad małżeństwa – łączy się z cierpieniem. A część ludzi robi wszystko, żeby przed tym uciec. W naszym slangu nazywa się to “małą pojemnością psychiczną”.
Można uciec?
Uciec – nie, można na jakiś czas cierpienie zagłuszyć. Jest kilka często powtarzających się sposobów. Na przykład – “gorący kartofel”. Osoba porzucona przez partnera wchodzi w nowy związek i tym razem to ona porzuca. Neutralizuje swoje cierpienie, “podrzucając” je innej osobie; oczywiście często nie robi tego świadomie. Następuje tu zamiana ról, z biernej na aktywną, z ofiary w sprawcę cierpienia.
Inny sposób – przykryć cierpienie nowymi uczuciami. Szukać ekscytacji. To może być seksualny rajd, ucieczka w pracoholizm. W chorobliwą aktywność, która odciągnie nas od kontaktu z własnymi uczuciami.
Człowiek po stracie musi znaleźć miejsce na życie psychiczne. Nie da się bezkarnie tego pomijać.
Jak poznać, że nie radzimy sobie ze stratami?
Testem mogą być małe straty, których doświadczamy na co dzień. Przykład: nasz projekt został źle oceniony przez szefa. Co się z nami dzieje? Czy jest to pouczające doświadczenie, czy totalna katastrofa? Czy niepowodzeniu w pracy towarzyszy utrata dobrego mniemania o sobie?
Przykładem osoby z “małą pojemnością psychiczną” jest Beata z filmu “Plac Zbawiciela”. Deweloper bankrutuje, tracą z mężem wszystkie pieniądze, lądują u jego matki, która zatruwa im życie. To wszystko jest trudne, rozumiem. Ale Beata nie jest w stanie szukać ratunku, prosić o pomoc. Wpada w głęboką depresję, błąka się po mieście, w końcu truje dzieci i podcina sobie żyły. Wygląda to tak, jakby w mężu ulokowała całą swoją wolę życia, i kiedy on odszedł, ona nie potrafi jej w sobie ani odnaleźć, ani obudzić. Beata nie jest w stanie emocjonalnie przepracować rozpadu małżeństwa, wizji życia, jaką miała – to nie jest kwestia wyłącznie trudnych warunków zewnętrznych i upiornej teściowej.
Bywają ludzie w dużo gorszej sytuacji, którzy potrafią sobie rozsądnie poradzić. Weźmy Michała Wojtczaka, bohatera reportażu sprzed kilku tygodni w “Dużym Formacie”. W latach 90. jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. I nagle – trach, paraliż. Do tego – odchodzi żona, majątek topnieje. A on potrafi nie tylko wstać z łóżka po latach mozolnych ćwiczeń, ale jeszcze zaangażować się w budowę ośrodka rehabilitacyjnego dla dzieci. Wojtczak bardzo dużo i z wdzięcznością mówi o ludziach, którzy mu pomagali w powrocie do zdrowia, i o tych, którzy teraz pomagają mu w budowie ośrodka. Mimo że stracił w pewnym sensie całe życie, potrafił odbudować więzi z ludźmi i poczucie sensu: przyjmuje pomoc i sam umie ją zaoferować. Beata tego nie potrafiła. W momencie straty znalazła się poza światem związków z ludźmi. Ani w świecie zewnętrznym, ani – co ważniejsze – wewnętrznym nie znalazła dobrych obiektów. To jest moment, w którym potrzebna jest pomoc psychoterapeuty.
Żałoba, przepracowywanie straty oczywiście wymaga czasu, ale złym symptomem jest poczucie, że utknęliśmy w miejscu. Nie sposób wycofać uczuć, jakie zaangażowaliśmy w utracony obiekt, i wykorzystać tej energii do budowania więzi z innymi ludźmi, do angażowania się w życie. Można wtedy żyć jakby pod znieczuleniem – “najważniejsze, że nie boli”. A ból musi się pojawić. Jeśli go nie przeżyjemy, wypłynie w formie depresji.
Inna trudność może się pojawić, jeżeli owładnie nami przede wszystkim uraza i chęć odwetu. Czasami straty są nie tylko bolesne, ale też głęboko niesprawiedliwe. Czujemy się wówczas porzuceni, ograbieni, pozbawieni czegoś, co w naszym odczuciu absolutnie nam się należy. Oczywiście warto walczyć o odzyskanie tego, co straciliśmy, jeśli to możliwe. Ale być może nasz były partner założył już inny związek, nasze stanowisko pracy zajął ktoś inny lub zostało zlikwidowane, nie sposób odzyskać utraconych pieniędzy itp. Jeżeli mimo wszystko nadal nas zaprząta wyłącznie chęć zniszczenia sprawców naszego cierpienia, tracimy szansę na rozwój i niszczymy samych siebie.
więcej:http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,7528952,Dobrze__ze_boli.html