Juřačka, Vikštejn, Velký Roudný, Uhlířský vrch, Cvilín.
listopad 12, 2018 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
Listopad w tym roku jest niezwykle łaskawy dla nas. My to wykorzystujemy, włócząc się zgodnie z Włóczykijem Sudeckim po Czechach, poznając zupełnie nowe miejsca. Niewiele brakuje nam do pełnej listy 100 szczytów, a to co jeszcze nie zdobyte jest bardzo daleko. Tym razem pojechaliśmy w okolice Olomunca w Czechach. Tym razem to nawet się przygotowywaliśmy, bo zupełnie nic nam nie mówiły nazwy szczytów, ani ich lokalizacja.
Dzięki temu uniknęliśmy kilku problemów z jednej strony, z drugiej okazało się, że zdobycie Włóczykija nie jest takie łatwe. Liczba relacji zaś z naszych ostatnich do zdobycia szczytów wynosiła 1 wpis, tak 1 wpis i to chyba nie przypadek, bo dotyczyła tych samych szczytów, które my zamierzaliśmy zdobyć…choć w innej kolejności.
http://www.pttkhts.hg.pl/kzb/2015/sudecki-wloczykij/dzien01.html
CEL 1: Juřačka 589 m npm
To jest mapa Włóczykija, przygotowana przez Pana Jacka i to ona zmusiła mnie tym razem do przeszukania relacji o naszych celach. Jest na niej te 100 szczytów…ale nie ma Juřačka! Dzięki relacji powyżej dowiedziałem się, że to jest ten “biały kościół” który kilka razy w roku mijamy jadąc autostradą Ostrava-Olomunec. To było pomocne.
Szczyt nie zapowiadał się na jakiś trudny, więc zaplanowaliśmy zwiedzanie ruin…taki mały jesienny spacer jak to Jasiek opowiada.
Jak wyjechaliśmy z domu chmury wisiały nad nami…i tak było cały czas. Byłem mocno zmartwiony gdy wiedziałem, że za 2 km mamy parking….bo niebo wyglądało jakby miało zaraz spaść nam na głowę…ale dojechaliśmy i stał się cud. Najpierw słońce wyszło za “kołdry” chmur.
Potem oświetliło nam całe pasmo.
Było pięknie…ale pogoda cały dzień mocno nam mieszała, bo taka w końcu jest jesień.
Zaraz przy “białym kościele” tak doskonale widocznym z autostrady, zaparkowaliśmy i poszliśmy niebieskim szlakiem do góry. I jak to w takich przypadkach bywa, mała górka spowodowała duże problemy. Po pierwsze jest wyniosła. Po drugie jest przepiękna dzięki jaworom-klonom i bukom…tony liści przykryły szlak, a tam na dole kamienie, śliskie. Powiem szczerze: dawno tak trudno nam się nie wchodziło. Janek zrobił pod górkę szpagata, co nie jest proste . Wstał powiedział, że to przez liście klonu i spytał: “Gdzie ten zamek?”
No właśnie. Ostatnio zamki stają się elementem zainteresowania Jaśka. To, że mamy tutaj zobaczyć zamek było wybitnym celem…szukaliśmy zatem zamku.
Chłopcy kierując się niebieskim szlakiem szybko doszli do skrzyżowania szlaków i pojawienia się nowego znaku, przypominającego wieżę. Jak Janek się dowiedział, że to oznacza dojście na zamek…poszedł i znów szpagat na klonie!!!
Zamek okazał się jego ruinami, ale na tyle fajnymi, że można było wypić tam sok.
Zejście było trudniejsze niż wejście…przez liście klonu…a potem przez liście klonu i zwalone drzewa trudne było podejście niebieskim szlakiem do góry. Szło nam się mozolnie. Mijanki zwalonych drzew nie były czasami proste ze względu na błoto, ale doszliśmy ponad las bukowy…i okazało się, że tutaj był jakiś armagedon.
Przejście tym pobojowiskiem było skomplikowane, gdyż te miejsca wolne od zwalonych drzew były pełne różnych kolczastych krzewinek i ….masakra…ale jakoś weszliśmy na drogę, która zgodnie z GPS-em miała nas zaprowadzić do szczytu. Czytając relację z 2015 roku szukaliśmy łąki z punktem geodezyjnym.
Jak się okazuje relacja z 2015 roku była już nieaktualna, bo wszędzie i wszystko było inne po kataklizmie, więc szukaliśmy drogi po GPS. W pewnym momencie Jasiek krzyczy: “Jeleń”…ale ten jeleń nie uciekał jak Jasiek wykrzyknął! Okazało się, że to korzeń, który jelenia w istocie z daleka świetnie przypominał.
Potem krzyczał, że znalazł łąkę…ok poszukaliśmy na tej łące naszego celu…ale okazał się to być świeży młodnik
Chodziliśmy po tym w lewo i w prawo, ale wszystko wyglądało inaczej….nawet z GPS-em.
Jak się okazało popełniliśmy dwa błędy: po pierwsze młody-stary młodnik był pozostałością, obecnie dużego lasu, a po drugie zamocowane biało-czerwone folie, świetnie imitujące słupek geodezyjny, były rozwieszone w dowolnym sposób by odstraszać zwierzęta i to nas trochę zakręciło co widać powyżej. W końcu jednak znaleźliśmy cel, zaraz za młodym-starym młodnikiem, na łące która jest młodnikiem. Wchodzi się na nią vis a vis siatki, ścieżką wzdłuż młodego-starego młodnika, obok nowego młodnika
Zeszło nam trochę na tych poszukiwaniach.
Schodząc znaleźliśmy ambonę myśliwską, która miała być punktem kierunkowym…a myśmy podchodząc jej nie zauważyli.
Zejście na dół było formalnością, w słoneczku…z tym, że liście klonu kosmicznie były śliskie!!!
Góra okazała się być wymagająca. Na krótkim dystansie prawie 300 metrów wyniesienia powodowało, że gdy schodziliśmy to mijaliśmy zasapanych Czechów już u podstawy…ale takie bywają małe górki Słońce pięknie już świeciło nad całym masywem, a my kierowaliśmy się do naszego celu numer 2.
CEL 2: Vikštejn 477 m npm
https://www.palaceslaska.pl/index.php/indeks-alfabetyczny/v/1570-vikstejn
Tym razem miał być zamek lepszy choć znów ruiny. Pogoda nagle nam się zmieniła i było ciężko, pochmurnie jak w domu…ale zamek to nie góry, tak sobie mówiłem. Podjechaliśmy pod parking i zaczęło się.
Okazało się, że na zamek prowadzi znany już Jaśkowi z poprzedniej góry ideogram…więc on idzie, a potem okazało się, że on jednak czyta…nawet po czesku…a potem jednak idzie.
Nic nie pomagało to, że te 477 metrów jakie mieliśmy do zdobycia nie znajdują się na zamku, ale przed nim…i gdyby nie Kamil to nie wiem jak mógłbym “zamkowego” Jaśka zatrzymać. W końcu udało się. Zrobiliśmy zdjęcie, Janek stoi na słupku geodezyjnym,… i na zamek.
Pojawiły się pierwsze tablice i ruinki. Janek z zaciekawieniem analizował i pytał się.
Wszędzie chciał być pierwszy i zobaczyć wszystko pierwszy.
Wrabiał Kamila w zwiedzanie piwnic, dziur…wszystkiego. Przyznam się, że to był “nowy” typ Jaśka dla mnie, który bardzo szybko się uczy jak zrobić szkodę bratu.
Ruiny zrobiły na Jaśku wrażenie, ale pogoda nie pozwoliła na odpoczynek i zwiedzanie go w całości. Przed nami był cel numer 3.
CEL 3: Velký Roudný 780 m npm
Velký Roudný jest wygasłym wulkanem, czyli po czesku SKOPCEM. Pomyślałem, że to taka nasza Ślęża, więc powinno być fajnie…ale było lepiej.
Już na starcie, po wejściu na szlak na łące, spotkaliśmy Pana Petera. Jak się okazuje widzieliśmy się wcześniej i on nas pamięta…szczególnie Jaśkowe AHOJ na 100 decybeli na zejściu z Kamenný vrch …a ja jakoś nie. Pogadaliśmy trochę, bo Pan Peter chciał rozmawiać po polsku. Opowiedział o górze i jej historii…a chłopcy już byli w połowie podejścia…a słońce znów pięknie świeciło…a mgła, czy też chmura miała powoli odchodzić.
Góra nie dominuje, tak jak Ślęża, gdyż wkoło jest wiele takich , ale ma zauważalne ostre podejście pod górkę. My bez windstoperów i to był strzał w 10tkę, bo zgrzaliśmy się po pierwszym odcinku podejścia.
Im wyżej tym dalej wydawała się być mgła. Im wyżej tym większe problemy mieliśmy z GPS-em, który “kradł” nam metry i się zawieszał.
Chłopcy biegli do przodu, więc ja tylko zdjęcie zrobiłem opisowi, jaki był przy szlaku i za nimi bo tam wieża…a Jasiek i wieża to konieczność. Ta bardzo stroma i wysoka, więc ja za nim i nie żałowałem.
Mgła zakrywająca cały świat, jak puchowa kołdra aż po Jeseniki, warto było to zobaczyć!…trzeba było jednak zejść, a wieża była trudna.
Kamil czekał, zrobiliśmy zdjęcie przy tabliczce…i nagle Janek z początku nieśmiało, potem odważniej: zeszyt do wpisania obecności na szczycie!!!
Ten wpis był NAJWAŻNIEJSZY!..a potem mogliśmy schodzić i tutaj spotkała nas niespodzianka. Mgła wróciła.
…a ja zacząłem szukać chłopaków
Cała wycieczka była dłuższa niż to pokazuje mapa. W kilku miejscach aplikacja zawiesiła się i nie potrafię podać odchylenia, ale wyraźnie magnetyzm góry nie zrobił jej dobrze.
CEL 4: Uhlířský vrch 672 m npm
Nasz kolejny cel znajdował się na przedmieściach Bruntálu i wielokrotnie przejeżdżaliśmy koło niego…ale nie wiedzieliśmy że jest on do zdobycia. Słonko świeciło, ale ścigaliśmy się z mgłą.
Janek nie chciał wysiadać, bo mgła i nic nie widać. Pomogły tłumaczenia, że zaraz odejdzie…ale jak nie odejdziemy to wracamy do auta….mniej więcej tak było.
Na szczyt góry idzie się piękną zabytkową aleją lipową, a na jej szczycie stoi dawny klasztor, pomnik ekspansji katolicyzmu na tym terenie, po czasach reformacji.
To był miły spacerek…ale mgła nadciągała tak gęsta, że krowy stawały się małymi cieniami w tej grze mgły i słońca. Zdjęcie i kolejny cel.
CEL 5: Cvilín 441 m npm
Byliśmy już zmęczeni, zatem na koniec najłatwiejszy cel-góra znajdująca się w obrębie miasta Krnov. Mgła nie odpuszczała, my także. Podjechaliśmy tam gdzie wszyscy, czyli obok klasztoru, który jest centralnym punktem do zdobycia wieży, jak i centralnego, najwyższego punktu masywu.
Janek na słowo wieża zareagował zgodnie z przewidywaniami: pogonił za zielonym szlakiem do wieży.
Mgła nie mogła być przeszkodą dla Jaśka by wejść na wieżę. Było jednak ale: wieża była zamknięta!
Więc wracamy na drugą stronę klasztoru bo tam mają być ruiny….Kamil już padnięty, a Jasiek…we mgle słabo widoczny.
Pokrążyliśmy w niej i nic nie znaleźliśmy. Podeszliśmy do najwyższego punktu, ale tam nic nie było. Czas było kończyć naszą eskapadę.
Życie potrafi pisać różne scenariusze. My wracaliśmy, ale nie oznaczało, że nasze przygody się skończyły. Wjechaliśmy w Góry Opawskie, by jeszcze coś zjeść zanim się ściemni i mgła zakryje wszystko. Odpoczywaliśmy, a słońce zachodziło, a mgła się układała w dolinie i tak powstał poetycki widok, którego jakbym chciał, nigdy bym nie spotkał i nie zrobił
…i po to są góry, by poznawać nieznane, przypadkowo spotkane piękno, by czekać co będzie następnym razem.