Waligóra 2.
luty 4, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Góry Suche były pierwszymi górami, które przeszliśmy wzdłuż i wszerz. Tam się uczyliśmy chodzenia, wytrzymałości i radości. Tam szukaliśmy zamków, skrótów i sił na pokonywanie najwyższych gór.
Zawsze wracam chociażby do tych wpisów:
http://www.zespoldowna.info/4×900-czyli-podroz-do-serca-sudetow.html
http://www.zespoldowna.info/to-co-sie-zaczyna-nalezy-skonczyc.html
Pamiętam jak weszliśmy po kilku nieudanych próbach w końcu na Waligórę i jak dramatyczne było to zejście “10-tką” do Andrzejówki. Dziś będzie historia o naszej zimowej wędrówce przez Góry Suche by zdobyć Waligórę 936 m npm, zimą…a raczej zimą ze śniegiem, bo ten pierwszy raz był też podczas kalendarzowej zimy…w marcu. Tym razem zdobyliśmy ją w styczniu
https://pl.wikipedia.org/wiki/Walig%C3%B3ra
Zaczęliśmy jak zwykle w Sokołowsku, które powoli, ale stale się zmienia na plus . Ubrani w raki, przygotowani na minus 5C poszliśmy by zdobyć na start nasze trzy 900-tki: Włostową, Kostrzynę, Suchawę.
Włostowa 903 m była naszym pierwszym celem i zarazem sprawdzianem naszej wytrzymałości, ale… ja zawsze powtarzam, że nie trzeba jechać w Karkonosze, lub Tatry by chcieć się “zniszczyć” kondycyjnie. Góry Suche są doskonałe do tego . Nasza trasa była istotną częścią tego, co każdy powinien zrobić, by się sprawdzić. Poniżej plan tej rundki do sprawdzenia i gwarantuję, że po niej szacunek do Gór Suchych wzrośnie…ba przy pierwszym podejściu na Stożek urośnie i to znacząco . My jeszcze na takie wyzwanie nie jesteśmy gotowi, może w tym roku w lecie, choć każdą z gór przeszliśmy i znamy skróty, które skróciłyby niektóre przejścia…ale poczekamy.
http://www.zespoldowna.info/stozek-wielki.html
Dlaczego tak zacząłem? Cóż wstyd mi było jak byłem zasapany wchodząc pod Włostawę, nie mogąc dogonić moich…więc legendę trzeba było dorobić …tak też można powiedzieć. Wracamy do początku.
Wystartowaliśmy. Minęliśmy cerkiew, doszliśmy do Zameczku Friedenstein, który dawno temu był w istocie schroniskiem dla kuracjuszy i zaczęła się wspinaczka.
Po pierwsze poziom nachylenia, po drugie śnieg…i w istocie wspinaczka, która nie kończyła się wcale.
Już to podejście dało mi wkość…ale marudzić nie wolno mi było.
Nawet gdy się weszło na to, co się wydawało szczytem, to po chwili okazywało się, że jest to jedynie “zmiana” kierunku podchodzenia i techniczne podejście do kolejnego wspinania się.
Kamil wchodził cały czas pierwszy, by nagle być ostatni, bo chciał sobie po prostu pogadać ze mną.
Do tego wszystkiego doszły połamane drzewa, które zagradzały szlak, już przetrałowany co dawało nam kolejne wyzwania.
Już prawie pod samym szczytem doszły chmury, co dla Jaśka znów było problemem, wymagającym precyzyjnego wyjaśnienia i ciągle się o nie pytał.
Ostatecznie blisko 2 km zrobione w ponad 1h….cóż normlanie w tym czasie powinno się dojść do Waligóry…przynajmniej jest taka informacja na wejściu na szlak.
Wracając jednak do warunków na szlaku: “Tato chmura!” w pewnym momencie powiedział Jasiek i nagle się okazało, że to był temat dnia czy jest to chmura czy mgła. Wbrew pozorom bardzo istotny. Jeżeli idzie się w chmurze, po przetrałowanym szlaku, niczym tramwaj jedzie po szynach, nie patrzy się na nic innego tylko na ten ślad na śniegu…i to był nasz błąd.
Koniec podejścia, to dotarcie do Włostowej i to daliśmy radę.
..ale potem niczym ten tramwaj “jechaliśmy” za Jaśkiem idącym po śladzie.
…i w ten sposób “objechaliśmy” Kostrzynę. Uświadomiliśmy sobie to nagle na początku podejścia na Suchawę, gdy za nami z tyłu pojawiła się góra, na której nie byliśmy. Powiem więcej uświadomiliśmy sobie to, gdy turyści schodząc powiedzieli nam, że: “…dziś na Suchawę tylko z czekanem!”. I to jest uroda Gór Suchych. Gdy myślisz, że już się zmęczyłeś, zaczynasz wszystko od nowa. Gdy myślisz, że coś straciłeś, masz niespodziankę, która Ciebie w pewnych momentach przerasta.
Nigdy nie podejrzewałem, że nadejdzie ten dzień, że “ja-parowóz” nie nadążę za chłopakami. Kolejne po Włostowej podejście mnie wykończyło, a oni po prostu sobie poszli.
Kamil oczywiście prowadził, a Janek w “jego butach” szedł świetnie, do momentu gdy Kamil się zapadł w śniegu aż po biodro i nie mógł wyjść. Był dzielny, bo zrobił z siebie “fokę” i doślizgał się do miejsca, gdzie mógł stanąć…to było szokujące dla niego doświadczenie.
Suchawa 928 m została zdobyta, przed nami było łagodne zejście pod Waligórę i decyzja, czy “walczymy” z 10tką.
“10-tka” to zejście/wejście na Waligórę, żółtym szlakiem ale od Andrzejówki-schroniska. Trudność tej części szlaku polega na jego nachyleniu-bardzo stromym. Na szczycie przez długi czas była informacja kierunkowa 10 minut do schroniska…ale jak się “spada” tą drogą. My już raz polegliśmy tam…więc tym razem postanowiliśmy znów schodzić “10-tką”…ale nie wchodzić.
Tym razem Janek postanowił nas prowadzić. Szedł pierwszy, uprzejmie pomagając nam na każdym etapie.
Po podejściu droga na sam szczyt przez prawie 800 metrów jest miłym spacerkiem…ale to są dobre złego początki.
…ale zdobyliśmy Waligórę i warto porównać zdjęcie z początku tego wpisu do tego pokazującego słupek. Będzie wtedy wiadomo ile było śniegu
Cel osiągnięty, ale kluczem do pełnego sukcesu to było zejście. Na początku Janek próbował sam…tak samo Kamil. Pierwsze 15 metrów jakoś poszło. Potem Kamil już zaczął schodzić tyłem, a Janek koniecznie chciał byśmy razem schodzili…czyli on miał spadać w dół, a ja miałem go przytrzymywać….nie było to śmieszne i ratowały nas raki.
Kamil wyraźnie przypomniał sobie wcześniejszą historię, więc nawet na czworakach próbował…a Jasiek skakał i od razu padało “Oj Tato przepraszam”…i znów. Byłem szczęśliwy, gdy doszliśmy Przełęczy Trzech Dolin i patrzyłem do tyłu na Waligórę, ten “kopczyk” za nami poniżej.
W schronisku podbiliśmy książeczki i postanowiliśmy iść od razu do Sokołowska, bo było tyle osób, że nie dało się znaleźć miejsca w środku by odpocząć. Chłopakom nie trzeba było powtarzać, droga im była znana, więc poszli.
Za Jankiem nasze góry. Janek nie był zmęczony, podobnie jak Kamil. Nawet wyścigi trenowali, kto kogo złapie.
Janek nie miał szans…mówiąc krótko i obrazowo.
…i można by było spuentować, że to już koniec naszej wyprawy…ale na deser muflony. Mało kto wie, że muflony w Górach Suchych występują i często można je zobaczyć, w szczególności w okolicach Rybnicy Leśnej. Nam się udało je podpatrzeć i było wow! na koniec naszej wędrówki. Jak widać, Góry Suche to kawał pewnej przygody. Ja Góry Suche polecam, nawet biorąc to pod uwagę, że po wyprawie po prostu padłem z grypą…ale czasami tak musi być.
Piękne wyzwanie i te momenty, kiedy synowie Cię dopingują,a nie Ty ich ;)
Ooo Andrzejówka… Szkoda że Was tam nigdy nie spotkałam by osobiście pogratulować tylu sukcesów. Muflony żyją rodzinami w Ksiażańskim Parku Krajobrazowy, a spotkania matek z małymi nie polecam…
Jasiek i Kamil – dzieci super, Wasza motywacja, pasja godna podziwu i przykładu. Czy po takiej wycieczce chłopaki są wyciszeni i spokojniejsi? Czy wpływa to na ich zachowanie, skupienie, uwagę?