Żmijowiec, Smrekowiec, Jaworowa Kopa, Czarna Góra.
kwiecień 24, 2019 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
Kolejna na “skróty”. Kolejna niesamowita, wspaniała, ciekawa i dzięki Tysięcznikom zdobyta i poznana przez nas nowa trasa. Zostały nam cztery ostatnie szczyty, właśnie te, do zdobycia książeczki: Tysięczniki Ziemi Kłodzkiej. Zdobycie ich, znów było świetną, zaskakującą przygodą i dobrze, że tam trafiliśmy.
W Kletnie mamy już swoje miejsce do parkowania i miejsce gdzie jemy. Na naszą ostatnią wyprawę po Tysięczniki, wyruszyliśmy spod Stromej, a nasz pierwszy cel od razu pojawił się na “zamknięciu” widoku z drogi do jaskini. Żmijowiec o wysokości 1 153 m npm mający układ długiego grzbietu był rozpoznawalny dzięki dominującym świerkom, nad lasem bukowym otaczającym Jaskinię Niedźwiedzią.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBmijowiec_(szczyt)
Gdy minęliśmy jaskinię, poszukiwaliśmy pierwszego, za rezerwatem, zejścia z drogi w prawo, którym moglibyśmy wejść na skróty do góry. Pojawił się taki jako trakt leśny, po zbiórce drewna. Zatem my w niego i do góry.
Pojawiły się biedronki i motyle, więc trzeba było popatrzeć na wiosnę. Jasiek świetnie je wypatrywał.
To był ten moment, gdy na wołania o wsparcie Jaśka, Kamil zareagował. Nie wiem, czy to już wytrenowane, ale po raz pierwszy wyglądało jak braterska pomoc. Niezłe…ale Janek potem wykorzystywał to do bólu!
Skrót był znaczący, choć wymagał wysiłku. Nagle Żmijowiec wydawał się zdecydowanie niżej i bliżej niż było to na dole . Kamil miał dość pomagania Jaśkowi, więc poszedł. Janek próbował go dogonić, krzycząc,wołając, “warcząc”, gwiżdżąc na niego bez skutku.
Zadziałały dwa mechanizmy: STROMA i skrót. Chyba Kamil pamiętał jak się zmęczył się pod Stromą dzień wcześniej, którą widzieliśmy już po drugiej stronie, gdyż był zaniepokojony. Skrót, cóż Jasiek umiał mu wytłumaczyć, że ma czekać i koniec.
Fantastyczne było to, że Janek umiał rozróżnić Stromą (pierwsza poniżej) od Śnieżnika (drugi poniżej).
Tak jak wcześniej idąc drogą szukaliśmy sposobu by skrócić sobie drogę. Gdy pojawiła się taka szansa od razu skorzystaliśmy. Kamil niczym tramwaj po szynach, po śladach kół do góry. Janek tylko wołał KAMIL POMÓŻ! O dziwo Kamil pomagał bratu.
W ten sposób doszliśmy do czerwonego szlaku. Ciągle się zastanawiałem, jak to możliwe, że nas tutaj nie było. Jak mogliśmy pominąć te miejsce…ale też zostaliśmy zaskoczeni.
Jak popatrzy się na mapy.cz to można być pewnym, że weszliśmy na Żmijowca. Prawie na pewno…gdyż pojawiają się w tym miejscu skałki, świetne zresztą, z opisem że są to skałki na Żmijowcu…ale nie Żmijowiec. Jakoś nie zwróciliśmy na to uwagi w tym momencie.
Z tego miejsca Śnieżnik wyglądał rewelacyjnie, polecam…a Janek miał okazję, by znów brata uczyć, że jest bratem.
Wydawało się, że pierwszy szczyt mamy zdobyty. Zdziwiliśmy się bardzo, gdy 15 metrów przed zejściem na nasz drugi szczyt, Asia przez przypadek zauważyła tabliczkę w miejscu….nie wiem dlaczego w tym. Zdobyliśmy w ten sposób Żmijowca w końcu Tuż za tą tabliczką skręciliśmy w dróżkę by dotrzeć do Smrekowca o wysokości 1 123 m npm, nasz drugi cel.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Smrekowiec_(Sudety)
To było to. Po drodze ściana skał z których widać było przecież cały świat…nasz, tego dnia.
Kamil a w tle Czarna Góra, nasz ostatni cel (zdjęcie poniżej).
Janek za to ze Śnieżnikiem w tle.
Nie ma żadnej wskazówki jak dojść na Smerkowiec oprócz tej przy Żmijowcu. Idzie się przez gęsty las. Kamil, który szedł pierwszy wydawał z siebie dźwięki pełnego zadowolenia…i w pewnym momencie zobaczyliśmy jak para turystów zamarła i złapała się nerwowo. Gdy ich mijaliśmy widać było odprężenie….tak Kamil zrobił za dzika, niedźwiedzia czy cokolwiek innego i wystraszył nam w gęstwinach czeskich turystów
Janek przejął dowodzenie i kierował nas drogą, która wydawała się właściwą. Była bardzo przyjemna, choć kilka zejść wymagało wysiłku. Szliśmy tak aż do słupka z numerem 182, gdzie skrzyżowaliśmy nasze przejście z zielonym szlakiem.
Od tego momentu ścieżka pokazana na GPS była zarośnięta i nie była łatwa…ale Janek szedł dzielnie pierwszy, bo był czas na odpoczynek i on już zaplanował wszystko co zje, co wypije, tylko gdzie ten szczyt!
Smrekowiec niestety jest całkowicie zarośnięty młodniakiem świerkowym, więc szukaliśmy szczytu i tabliczki patrząc na każde drzewo. W końcu dotarliśmy za GPS do punktu oznaczonego jako szczyt i tam nic nie było niestety. Janek nie był zadowolony, a Kamil tak bo w końcu mógł coś zjeść.
Charakterystyczna polana na szczycie i pozostałość po drzewie. Nie ma niczego innego charakterystycznego oprócz tego. Zdjęcie zrobione i znów na skróty chcieliśmy dojść do Jaworowej Kopy, naszego kolejnego celu.
Z tej strony wyglądała na bardzo wysoką i trudną do zdobycia (zdjęcie poniżej).
Weszliśmy na drogę. Janek oczywiście nie odpuścił składowanemu drewnu. Musiał zaliczyć przejście po każdym z nich.
Dopiero z dołu widać było istotne wywyższenie Smrekowca zdjęcie powyżej. Muszę przyznać, że Janek się rozwinął “mapowo”. W każdym miejscu, gdzie miał wątpliwości przychodził i prosił o pokazanie mapy. Analizowaliśmy wspólnie jak idziemy i umiał to wykorzystać.
Na trasie pojawiły się “obiekty” które nas zaskoczyły. Wyglądały jak budki dla bardzo wielkich ptaków, albo ich gromady. Może ktoś podpowie co to?
Po kolejnych skrótach dotarliśmy do czerwonego szlaku, którym mieliśmy dojść do Jaworowej Kopowej. Znów było fajnie, dużo śniegu, kamyki.
Góry nas w tym roku zaskakują, uczą. W tym dniu Janek nauczył Kamil, że ten może być jego bratem. Łapał go za rękę, ten z nim żartował, Jasiek odwzajemniał mu to. Wyglądało to bardzo fajnie. Każda góra była powtórzeniem tych emocji. Byłem zaskoczony, tym że Kamil pozytywnie reagował na Jaśka potrzeby/zaczepki.
Dojście na sam szczyt Kopy jest trochę zagmatwane. Stojąc na skrzyżowaniu szlaków pod Kopą nie widać, że szczyt jest i jest do niego dojście…ale stojąc plecami do słupka z opisem szlaków możemy wejść na ścieżkę, obok słupka 116, która zaprowadzi nas do ukrytej tabliczki. Jest z tym trochę zabawy!
Gdy od tabliczki przejdzie się 15 metrów dalej to staniemy na grani szczytu, charakterystycznego punktu góry, gdy patrzy się na nią z dołu.
Z Kopy mieliśmy tylko 15 minut podejścia na Czarną Górę, którą warto odwiedzić w zimie!
Kamil tak wystartował do góry, że my nie mieliśmy żadnych szans nawet by pomyśleć. I znów charakterystyczna sytuacja: Kamil siedzi na kamieniu i z góry nas ocenia….uff można mieć wyrzuty sumienia i zatracić wiarę w swoje możliwości.
Przez szczyt przeszliśmy. Wieża zamknięta, więc bez zainteresowania ze strony Janka. Ludzie w trampkach na śniegu, to też nie była komfortowa sytuacja, więc szybko zeszliśmy na dół.
Myślę, że warto tutaj było dojść by zobaczyć cały Masyw Śnieżnika i całą naszą trasę z góry.
Nasze zejście z Czarnej Góry przewidywało wykorzystanie oczywiście skrótów. Najpierw nartostradą.
Janek w tym czasie umiał Kamila oswoić z myśleniem o nim jako bracie. “Kamil przytul mnie!” pojawiało się dość często. Z drugiej strony Kamil próbował żartować z Jankiem i wychodziło to całkiem fajnie. Tylko trasa była dla nich za łatwa i gadali jak najęci. Przydałyby się słuchawki.
Na koniec tej części drogi zafundowaliśmy sobie zejście nartostradą. Chłopcy nie sprawiali takich, co by byli zmęczeni…a wczoraj przecież było całkiem sporo kilometrów i to po dużym, mokrym śniegu.
Jednak to co łatwe szybko się kończy. Znów starym śladem zwózki drewna postanowiliśmy zejść na dół.
Kiedy byłem przekonany, że to wyhamuje chłopaków, to okazało się, że byłem naiwny. To była frajda dla Jaśka schodzić w dół w tym tempie i z takimi przeszkodami! Dodatkowo wpadało się w błoto po kostki, albo odkrywało się coś, co było chyba kwiatem i można było o tym pogadać.
Zeszliśmy prawie pod parking…Jasiek szedł dalej jakby nie był zmęczony, Kamil pytał się o obiad, ale szedł do przodu. Co tutaj jest nie tak myślałem, po tym wspaniałym kolejnym dniu w górach. Zdobyliśmy ostatnie 4 szczyty do książeczki i tak w 4 miesiące ze śniegiem, zdobyliśmy 32 tysięczniki z Kotliny Kłodzkiej. Dobre przygotowanie w letnie wysokogórskie wyprawy, aż się boje o tym myśleć.
Na koniec te zdjęcie podsumowujące tą wyprawę. Nasza wędrówka zaczęła się od lewej strony “od wysokiej” góry czyli od Kletna znajdującego się poniżej Śnieżnika, a skończyła się na prawej stronie i tej wysokiej górze, czyli Czarnej Górze. Stamtąd wróciliśmy. Robi to wrażenie na mnie, że chłopcy to mogą pokonać.