Śnieżka 3.
marzec 11, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Jest najbardziej fotogeniczna na pewno. Jest piękna to też wiemy. Jest zimna i porwista, to mało kto wie. Porównuję ją pod tym względem tylko do Babiej Góry w Polsce. No i w takich warunkach my wyruszamy by ją zdobyć nasty razy (9?).
Jest w Śnieżce pewne wyjątkowe piękno. Polega ono na tym, że przejście przez Czarny Grzbiet i Svorovą Kopę/Czarną Kopę, zapisuje się w naszych głowach jako najpiękniejsza i najbardziej majestatyczna biel, jaką można sobie wyobrazić.
No właśnie. Złamaliśmy reguły. Ponieważ weszliśmy na Śnieżkę z każdej strony, no z wyjątkiem niebieskiego od Czech, to nie mogliśmy podjąć z ww. powodu innego przejścia tylko te, które jest NAJPIĘKNIEJSZE i to po raz kolejny w zimie.
Zaparkowaliśmy w Horni Mala Upa przy Przełęczy Okraj, popatrzyliśmy na dominującą nad tym miejscem Łysocinę i poszliśmy do góry w pięknym słońcu, w świeżym śniegu i nawet z minusową temperaturą.
Chłopcy w nastrojach odpowiednich od ucha do ucha i Siostrzeniec także.
Janek zaczął od obrzucenia Kamila śniegiem. Wymęczenia go, a ten się śmiał oczywiście od ucha do ucha.
W ten sposób nasza droga, połowa przejścia minęła szybko, sprawnie i bez zbędnych przestojów aż do Jelenki, schroniska pod Svorovą. Tutaj kończył się spacer pod górę, a zaczynało się podejście na górę!
Kamo jak zwykle ostatnio, nawet nie czekał tylko poszedł, a my powoli z płucami na wierzchu za nim bo najpiękniejsze miało się właśnie pojawić.
Janek korzystał na podejściu ze wsparcia każdego, ale gdy już pojawił się na Grzbiecie no to szedł i to w niezłym tempie…a Śnieżka piękna była przed nami.
I tutaj uwaga: na Śnieżkę, jak i na Babią wchodzimy rano!!! Po pierwsze stabilna pogoda, po drugie brak wiatru. Im bliżej południa tym zawsze jest gorzej. W naszym przypadku też tak miało być.
Podejście na Svorovą budzi ekscytację. Najpierw osiągamy szczyt na który podchodzimy od samego początku, patrzymy w dół jak jest pięknie, a potem przed nami Śnieżka, a potem z tyłu niesamowity ośnieżony las Svorovej. To ulubione miejsce chłopaków do ucieczki do przodu. Nikt nie jest w stanie ich zatrzymać. Za każdym razem stawiam sobie pytanie: czy złapiemy ich przed podejściem, czy już na szczycie.
Tym razem braci udało się złapać na początku podejścia. Nie było to łatwe, bo pracowali drużynowo. Uśmiechali się i żartowali, a Janek jak zwykle kombinował kogo tutaj wykorzystać na podejściu.
…a Śnieżka była co raz bardziej zachmurzona, w końcu zbliżała się 12.00.
Zaczęło się podejście. Janek nie załapał się za Kamilem, zatem “przykleił” się do kuzyna i twardo uwieszony powoli wspinał się do góry. Kamil, jak to Kamil. Podchodził do góry, czekał. Znów podchodził do góry i znów czekał. On to ma siły!
Patrząc z połowy góry w dół, miałem nieodparte wrażenie, że schodzimy z Gówniaka, “mniejszego” szczytu z masywu Babiej Góry. Wysokość podobna, krajobraz podobny i smog podobny.
Ta chwila jednak spowodowała, że nie zauważyliśmy jak weszliśmy w chmury. Tak, Śnieżka już była w chmurze….a przed chwilką nic tam nie było!
Janek dogonił Kamila i już razem wchodzili na znany im szczyt. Tutaj już nie było skuchy. Oni wiedzieli gdzie idą i po co.
Mamy jednak szczęście. Gdy robiliśmy zdjęcie znów było słoneczko. Gdy weszliśmy na czeską pocztę by podbić książeczki i wysłać kartkę do Adama, chmury wróciły, wiatr wrócił i było ekstremalnie zimowo.
Odpoczęliśmy na poczcie. Trzeba było schodzić…przepraszam zbiegać w dół. I dobrze, że były słupki, gdyż dzięki temu Janek mógł się zatrzymać.
Ta czarna poświata, to ten smog. Dopiero schodząc z góry widać było to, czym sami się trujemy. Dla chłopaków jednak nie to było najważniejsze, tylko zbieganie i rzucanie śniegiem. Oczywiście Janek rzucał w Kamila.
Śnieżka skryła się w chmurach. Wiało od niej co raz mocniej, a my szukaliśmy ucieczki pod Svorovą Kopą.
Nie pamiętam naszej wyprawy, by było tak dużo śmiechu. Kamil nas zaskoczył. Gdy startowaliśmy, wyrwał mu się nerwowy okrzyk, co nas przeraziło. Potem, świadomy tego co się stało, udowodnił że kontroluje siebie i stara się zatrzeć/wymazać ten początek. Przez to był fenomenalny po prostu.
Wiem, nasze wyprawy wyglądają jak spacerki. Nie jest tak. Często, tak jak tym razem, komuś odmawiają nogi, siły i trzeba się regenerować. Tutaj Janek MUSIAŁ odpoczywać, ale i nie przestawał się uśmiechać. Było to niesamowite.
W końcu wziął jak zwykle Kamila za rękę i poszli oglądać unikat te zimy: bałwany, a było ich z kilka po drodze.
To była po prostu piękna droga i polecam Wam wszystkim ten szlak.