Czerniec, Gniewosz
maj 18, 2020 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Czy można iść cały dzień nie spotykając nikogo przez cały dzień? Czy można być zaskoczony różnorodnością? Czy można spotkać historię życia którego już nie ma? Czy można spotkać zwierzęta na szlaku? Jest taki szlak, gdzie to wszystko się zdarza i tylko mówimy wow! To oczywiście Góry Bystrzyckie, polecam bo warto.
Nasze wyprawy w Góry Bystrzyckie sięgają dalej i dalej. Zdobyliśmy Wolarz, byliśmy na gołoborzach Góry Błażkowej na północy. Byliśmy zachwyceni, że takie góry tutaj są.
http://www.zespoldowna.info/wolarz-gora-blazkowatam-trzeba-byc.html
Przeszliśmy przez Łomnicką Równię i Anielską Kopę, nie wspominając wielokrotnie zdobywanej Jagodnej.
http://www.zespoldowna.info/lomnicka-rownia-anielska-kopa.html
http://www.zespoldowna.info/jagodna-3-orlica-3.html
Przeszliśmy “szlakiem rowerzystów” po zachodnim płaskowyżu, przez torfowiska.
http://www.zespoldowna.info/biesiec-torfowiska-pod-zielencem.html
Została nam do zdobycia południowa część z najwyższą jej kulminacją o nazwie Czerniec 891 m npm i jej sąsiademgórą Gniewosz o wysokości 853 m npm. Niby nie dużo, ale wydawało się że będzie trudniej niż na Jagodną czy Łomnicką Równię. Wyjeżdżaliśmy z domu przy brzydkiej pogodzie. Niby mamy tylko 120 km do pokonania, ale jedziemy w miejsce gdzie pogoda zawsze jest inna. Tym razem ma być piękna.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czerniec_(g%C3%B3ra)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Gniewosz_(g%C3%B3ra)
Naszym celem jest zamek Szczerba, a właściwie jego ruiny. Taki początek to zawsze coś aktywizującego dla Janka, gdyż tym razem jedziemy w trójkę.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_Szczerba
Od samego początku plan się psuł. Janek zabrał moje kijki i miał w nosie “poczekaj!”. Zafascynowany tym co widzi, po prostu nie słyszał i nie chciał słyszeć.
Pierwsza niespodzianka to wielkie coś nad głową w lesie, a potem oczywiście ostre podejście do ruin. Nie są one duże, ale intrygujące, warto było zatem wsadzić swój nos wszędzie tam, gdzie to było możliwe.
…no i nauka chodzenia z kijkami weszła na wyższy poziom. Jak tutaj schodząc nimi się posłużyć? Myślałem, że Janek mi odda, bo przeszkadzały mu przy zejściu, ale nie…i to był sygnał do jednego, co się potem potwierdziło: ojciec frajer myślał o jednym, a i tak dziecko zrobiło swoje. Jak się okazało to były moje “pierwsze” góry bez kijków, a Janka pierwsze “całe” z kijkami.
Szlak po wyjściu z góry zamkowej zaskoczył nas kompletnie. Pojawiły się “kompletne Bieszczady” w Sudetach. Zawsze tak myślałem o Górach Bialskich, ale zmieniam już zdanie. Jeżeli chcesz zobaczyć jak wyglądają Bieszczady pod Wielką Rawką i łąki przy Wyżniańskim Wierchu to zapraszam tutaj!
Te zielone, pachnące łąki…to było po prostu “smaczne”. Szlak niebieski został poprowadzony tak, że szliśmy zarośniętymi trawą łąkami…marzenie po prostu.
Janek zasuwał do góry i wydawało się, że tutaj nie ma góry…a jednak zdobywaliśmy wysokość w taki sposób, że nawet nie czuliśmy tego wpatrzeni wokół nas. Nagle było wow, bo zobaczyliśmy cały grzbiet masywu Śnieżnika jak na dłoni od Trójmorskiego Wierchu, przez oczywiście Mały Śnieżnik, Śnieżnik aż po Czarną Górę.
Naszym celem jednak był las na zboczach góry Sieniec, gdyż tam mieliśmy szukać Solnej Jamy. Zejście do niego było przeżyciem. Ja na Dolnym Śląsku nie widziałem tak wspaniałego, starego, zróżnicowanego lasu jak tam. Wysokie i wielkie buki, obok imponujące klon-jawory, a nie wspomnę o jodłach strzelistych do nieba…i one będą nam towarzyszyć do końca. Ja wielbiciel drzew nie mogłem się napatrzyć, a Janek z Asią zgrabnie dwa zakosy wzięli i okazało się, że stoimy przed prawdziwą szczeliną w górze. Wyglądało to niesamowicie!!!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Solna_Jama
Doszliśmy do Solnej Jamy, unikatu, jaskini w Górach Bystrzyckich ale robiącej wrażenie i to spore. Janek oczywiście brał się za eksplorację, ale bez kasków nie ma takiej opcji.
…i było niezadowolenie, chyba w istocie jedyne w ciągu całego dnia. On nie mógł wejść do jaskini …czekają nas zatem “niedźwiedzie” w Kletnie.
Różnorodność. Jest to słowo, które w Górach Bystrzyckich “rowerowych” nie jest używane. Tutaj ja mogę odmieniać na różne rodzaje. Szlak. Cóż zaczęliśmy od zamku, przeszliśmy przez łąki, mieliśmy trochę “starego parku”, były góry i strumyki z kamieniami i korzeniami, był bity dukt leśny na zwózkę drewna, był szlak przez las świerkowy…każdy tutaj może się odnaleźć. Mi jednak najbardziej odpowiadał ten dukt do zwózki drewna, gdyż mogłem patrzeć na drzewa…ja nie pamiętam miejsca gdzie jest taka różnorodność drzew w lasach. Im więcej patrzyłem na tą mieszankę, tym bardziej byłem przekonany, że tak musiały wyglądać puszcze….i te jodły wystające ponad inne drzewa, i te wielkie klony-jawory.
W końcu doszliśmy do pierwszego skrzyżowania szlaków w tym dniu z drogowskazami i jedynego przez cały dzień.
Tam spotkała nas kolejna niespodzianka. W żadnych górach, w takiej ilości nie spotkaliśmy tylu informacji o pszczołach. Nigdzie nie widzieliśmy tylu barci wieszanych na drzewach jak tutaj. Pod zamkiem dwie okazały się być pierwszymi z setek jakie widzieliśmy tego dnia i to jest wspaniałe.
Zachwyty, zachwytami, ale trzeba było zmienić szlak na żółty i iść na Czerniec nasz cel. Trochę nie spodobała nam się droga, ale w Górach Bystrzyckich można z poszanowaniem przyrody zrobić więcej niż gdzie indziej. Wybraliśmy skrót, czyli ścieżki po zwózce drewna, już zarastające ale niezwykłe. Po pierwsze “efekt Wolarza”. Pamiętam nasze pierwsze podejście pod Wolarza od Szczytna. Szliśmy, szliśmy dobrą godzinę i nawet się nie spociliśmy, a jak przyszło pokonać ostatnie 300 metrów to klękaliśmy z wysiłku. Tym razem już tak nie było, ale podejście było mocno “górskie” i “wolarzowe”.
http://www.zespoldowna.info/czernica-grodczynwolarz-cz-2.html
Po drugie Masyw Czerńca i Gniewosza to dziki raj dla zwierząt. Idziemy pod górę, coś szeleści w trawie. Patrzymy a tutaj jaszczurka zwinka. Podnosimy głowy do góry, a tam jelenie z 8 sztuk. Tego typu niespodzianki nie były czymś odosobnionym, bo tutaj zaraz spotkaliśmy sarnę i chyba borsuka zwinnie śmigającego między drzewami.
Wchodząc na szczyt okazało się, jak świetnym punktem widokowym jest ta góra. Nasz skrót pokazał nam Góry Orlickie za naszymi plecami. Potem widzieliśmy Międzylesie i Kamieńczyk, a na koniec jak na dłoni znów Masyw Śnieżnika…i szkoda, że nie ma tabliczki: jesteś na Czerńcu, bo tak powinno być. To miejsce zasługuje na wyróżnienie i zapamiętanie.
Powinna się też znaleźć tabliczka: tutaj króluje jeleń, bo to czuć i widać ! Nasz postój musiał być bardzo rozważny i wybieraliśmy najlepsze miejsce do tego…pomimo ławeczek.
Po odpoczynku poszliśmy dalej na Gniewosza początkowo żółtym szlakiem.
Na rozstaju, takim małym skrzyżowaniu ścieżek, jednak wybraliśmy inną niż prowadził szlak. Poszliśmy w kierunku Gór Orlickich, gdyż w tym dniu najmniej ich było.
Na początek kilka przeszkód terenowych….
…ale potem były chwile warte tego ostrego zejścia w dół, gdyż widoki na Góry Orlickie i Gniewosza były czymś miłym i fajnym. W końcu i tak doszliśmy do żółtego szlaku. Za nami był Czerniec, przed nami Gniewosz. Jak poznać te góry?
Patrzcie na drzewa. Im wyższe tym bliżej szczytu jesteście. Im wyższe i więcej jest jodeł tym bliżej jesteście szczytu. No właśnie. Idąc żółtym szlakiem z Czerńca wydawało nam się, że kulminacja Gniewosza, tak wyraźna na podejściu, będzie łatwa do zdobycia i znalezienia. Niekoniecznie. Wydawało nam się, że szczyt jest obok, ale…nie było żadnej ścieżki. W końcu znaleźliśmy i doszliśmy oczywiście do starych wielkich buków stających w krąg obok jodły i to było to!!!
Zejście za to było proste. Wejścia w istocie nie było, ale zejść mieliśmy kilka i okazało się, że od podejścia ze wsi Gniewoszów jest kilka opcji.
Wyjście z lasu prosto na Masyw Śnieżnika dało nam dużo radości. Te Bieszczady w Sudetach są po prostu burzą sił o jakich człowiek po prostu powinien marzyć. Tutaj można się ładować pozytywnie.
No i my się zbuntowaliśmy. Plan był taki by iść szlakiem do drogi a potem przez wioskę asfaltem mieliśmy iść w dół. Plan zatem jest po to by go zmieniać. Poszliśmy ścieżkami “wymarłej wioski” na skróty w dół. Właśnie. Wioski przed wojną, w tej części kotliny, były tętniące życiem. Dzisiaj znikają, tak jak Bieszczady ze swoimi klimatami. My chcieliśmy trochę tutaj pobyć.
Pierwsze zaskoczenie, to upiorny las klon-jawor. Widać było, po istniejących słupkach, że była tutaj zagroda, ale las wtargnął na ten teren i drzewo obok drzewa jakiego nigdzie nie ma. Udało się go przejść, gdyż było przejście niczym dla wozu do domu.
Zeszliśmy 50 metrów i znów ten sam typ lasu. W nim ruiny domów i to bardzo starych budowanych z surowego kamienia. Dla Janka przedmiot eksploracji niczym zamek.
Przy tym ilość radości nie do opisania.
Schodziliśmy dalej łąkami. Czasami widać było, że są ślady drogi i okazywało się, że dochodziliśmy do ruin jakiegoś domu. Czasami przechodziliśmy po mocno już zarastającej …znów lasem klon-jawor, pełnej ptaków i zwierząt. Za każdym razem było znakomicie.
W końcu skrótami doszliśmy do naszego niebieskiego szlaku i postanowiliśmy go już skrócić by nie przechodzić przez zamek…i to była dobra decyzja.
Nad głowami pojawiły się niezwykłe ilości barci. Przez cały dzień je spotykaliśmy ale w tym miejscu jest ich po prostu najwięcej i świetnie!
Doszliśmy do auta mając ochotę na więcej. Kolejna wyprawa w Góry Bystrzyckie, bez tłumów, wspaniała, zróżnicowana, z niespodziankami, bez możliwości na nudę. Choć niekoniecznie “wysoka” dała nam w kość, ale i motywację… będziemy wchodzić na Jagodną już zawsze inaczej, bo Góry Bystrzyckie są tego warte