Barania Góra.
listopad 9, 2020 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Skończyły się nam szlaki w Sudetach, powoli kończymy zdobywać Beskid Śląski. W kwietniu zdobywaliśmy znów Skrzyczne, ale przez Malinowską Skałę. Stamtąd widzieliśmy Baranią Górę i wiedzieliśmy, że tam trafimy. Przyszedł na to czas.
https://www.zespoldowna.info/skrzyczne-3.html
Ostatnio lało, lało i jeszcze raz lało. Okazało się, że jedynym miejscem, gdzie miało nie lać to Węgierska Górka pod Baranią Górą. Okazja czyni złodzieja i my postanowiliśmy to wykorzystać…ale startując z Kamesznicy tuż obok. Podjechaliśmy pod czarny szlak. Kamil od dwóch tygodni nie był w górach, więc były pełen energii. Janek, cóż on chce być pierwszy. Poszliśmy na szlak, który będzie “nudny do bólu” jak to powiedział mój kolega. Pierwsza niespodzianka, to podejście ma nam zająć prawie 2 h, a nie 3 h jak to było na mapie…znaczy się musiałem coś źle popatrzeć.
Kamil zgięty od początku za Jankiem, który już nie rozstaje się z kijkami, co oznaczało, że jest gdzie podchodzić.
My po kilku krokach zaczęliśmy się rozbierać, bo ciepło nas “spowalniało”. Janek ani chwili nie czekał, bo on pierwszy.
Jak się okazało, to były “jesienne” fory, jakie Kamil dał Jankowi. Były fajne liście, kolory i kamienie…a potem już nie i Kamil musiał być pierwszy. Zaczęła się zabawa w czekanie. Kamil znikał, a potem widzieliśmy jak znudzony na jakimś rozdrożu czekał na nas ze wzrokiem, którego żadne z nas nie chciałoby spotykać.
Liczba ścieżek i ścieżynek nas ratowała. Kamil przy każdej czekał na nas i to nas natchnęło, by wrócić z Baraniej, poza szlakiem jakąś ścieżynką. Jednakże na podejściu pod Skałkę humor nam siadł. Miała być pogoda…choć na Węgierskiej Górce…a tutaj chmura za chmurą i to z wiatrem. Kamil przynajmniej trochę wyhamował.
Po podejściu okazało się, że słońce jednak jest, ale na Węgierskiej Górce, a u nas akurat zaczynają się chmury. Potem stwierdziliśmy bez kłótni, że szlak to nie szlak, tylko strumień…ale szło się fajnie i nie było nudno. Chwila nieuwagi a można było popływać, a co niektórzy błękitni to w ogóle woleli pływać niż iść.
Wyjście ze strumienia wśród świerków dało nam szansę ścigać się w chmurach. I wróciliśmy do normy: Kamil z przodu czeka, a my liczymy że nie zginie w chmurach.
…aż znikł….ale się odnalazł i czekał. Od tego momentu, już decyzją Asi, szliśmy wzorowo razem, aż Janek przeszedł Wyrch Wisełka.
Babia Góra 1 220 m npm przygotowała mały horror na nasze przyjście. Raz: nic nie było widać. Dwa: wiało “wilgocią”. Szybkie zdjęcie i trzeba było, gdzieś uciekać. Na żadną wieżę nie było szans!
Zabraliśmy się za czerwony szlak na trawersie kierując się … w inną stronę niż przyszliśmy. I to była kolejna nasza dobra decyzja. Wiatr wiał, chłopcy domagali się nagrody i soków, jak zwykle po zdobyciu szczytu, a tutaj nie było gdzie tylko trzeba było iść, uciekać od wiatru.
I trawersik był pyszny. W pewnym momencie jednak na horyzoncie zaskoczyło nas słońce. Na początek nieśmiałe, a potem..zobaczyliśmy, gdzie mamy iść.
Widzicie na zdjęciu powyżej ten szałas? Okazało się, że tam mamy iść. Nie my o tym zadecydowaliśmy, tylko słońce mające do Węgierskiej Górki w tym miejscu trochę bliżej, poświeciło nam że ahh! Choć trzeba było “przeprawić” się przez błotko to było po prostu nieźle.
Byliśmy już blisko, chłopcy oczywiście gonili kto pierwszy do jego nagrody. Chatka wyglądała jak chatka…ale z tej strony. Z drugiej już inaczej.
Ja robiłem zdjęcia nie mogąc wyjść z podziwu, że my w słońcu, przy tatrzańskiej chatce pod Baranią Górą, całą w chmurach…a chłopcy otworzyli plecaki i jedli, i pili. Dobrze, że Asi też się podobało to miejsce, bo na dziwaka górskiego wychodziłem.
Ja mógłbym tam siedzieć, ale słońce nie chciało siedzieć nad Węgierską Górką i trzeba było zjeżdżać w dół ścieżynkami, których nawet na mapie nie ma.
Tym razem Kamil nie miał szans. Zaspał na zejściu, a Janek zbiegł. Lepiej nie mógł wybrać, bo przez buki i modrzewie.
Gorzej się zrobiło, jak skręciliśmy do Baraniej. Ta fala chmur robiła wrażenie. Niekoniecznie dobre.
My schodziliśmy ostrym “strumykiem” w dół. To była jednak “nasza” ścieżka.
Miało być nudno…nie było. Doszliśmy do jakiejś drogi…miało być nudno…a nie było. Janek śpiewał, my się zastanawialiśmy, co to za zabytek z tej drogi i tak uciekaliśmy przed chmurami.
…a tymczasem Janek kompletnie nas zaskoczył. Był strumyk do łydek z wodą. On na drugiej stronie z suchą nogą. Jak to zrobił?
Była to niezła zagwozdka, bo każde z nas wchodziło do tego strumyka by przejść, nawet Kamil.
No i mieliśmy iść w dół. Jednak w dół okazało się być pod górę. Trawersowanie zboczy zaskoczyło Kamila. Wyraźnie zgięty podchodził pod kolejne wzniesienia i to go zaskakiwało…a była piękna jesień pełna kolorów i to nas z Jankiem zajmowało do czasu, gdy skończyło się słońce.
…i jakbym zdjęcie to już kiedyś widział…jak schodziliśmy z Policy
Wróciliśmy szczęśliwie przed. Słońca już nie było, a Barania Góra, która miała być nudna, okazała się odkryciem i ten szałas ahhh! Wycieczka była niezwykła na tyle, że od razu dzwoniłem do kolegi, by przekonać go, że chyba szliśmy innymi szlakami na tą Baranią Górę. Było fajnie. Polecam.