Skrajne Solisko
sierpień 23, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Są takie dwutysięczniki należące do Turystycznej Korony Tatr, że są trudne dla tych którzy nie chodzą po górach, choć są łatwo dostępne, a dla drugiej grupy to góry na niepogodę. Skrajne Solisko ma 3 szczyty i ten najmniejszy to 2 093 n npm, a ten największy to 2 119 m npm. My założyliśmy, że w tą niepogodę chcemy zdobyć ten szczyt o wysokości środkowej czyli 2 117 m npm, niech tak będzie
Pobudka o 4:00, gdyż chcieliśmy zdobyć szczyt przed 11:00. Do tej godziny pogoda była murowana, a potem … jak to w górach. Skrajne Solisko jest zlokalizowane na Słowacji, zatem musieliśmy jeszcze szybko dojechać.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Skrajne_Solisko
Janek “rozbawiony” i “odstawiony” od gór dzięki wspaniałemu obozowi tanecznemu, strzelił focha już na starcie przy śniadaniu. Zapowiadał się ciężki dzień. Jakoś dojechaliśmy do Strbskego Plesa i dalej był foch. Na szczęście nie u Kamila, który świetnie zapozował przy tablicy.
Cóż zacząłem od pogody i należy to kontynuować. Było cieplucho 15C i niebo bez skazy, ale zrobić ostre zdjęcia było trudno. Coś było takiego w powietrzu, że nawet kilka prób czyszczenia obiektywu w komórce, nic nie dało. Wszystko było takie trochę rozproszone. Janek kontynuował swoje problemy typu przerwa, tuż po przerwie i tylko Kamil… szedł jak nigdy drogą, która rozgrzewała na pewno.
Kolejny punkt skrzyżowania szlaków, Janek dalej foch, ale kwiatki, motyle już były obok nas. Niebieski szlak jaki wybraliśmy, prowadzi dookoła jeziora. Strbske Pleso to jeziorko w miejscowości o tej samej nazwie. Nasze skojarzenia to takie Morskie Oko połączone z Zakopanem, no może ciut lepsze. Idąc wokół jeziorka na rozgrzewkę, co polecamy, w końcu zobaczyliśmy z oddali na tle błękitnego nieba nasze Skrajne Solisko. To był pierwszy i ostatni taki widok tego dnia.
Kamil prowadził i cały czas się uśmiechał. Janek cały czas foch. Nad jeziorem dostaliśmy pierwsze ostrzeżenie od pogody. Na górach, chmury się kumulowały i zbierały się w piękne baranki. To był jednak tylko początek.
Doszliśmy w końcu do podstawy góry, bo tak to trzeba nazwać. Od tego momentu, nawet przez chwilkę nie będzie inaczej, jak pod górkę. No będą wyjątki. Raz będzie lekko pod górkę, raz mocno, a innym razem bardzo mocno pod górkę i inaczej nie chce być. Takie jest podejście na Skrajne Solisko. Na szlaku tylko my i …kamienie, w końcu to podejście na dwutysięcznik.
Szlak początkowo był bardzo wąski, by w końcu dojść do “zimowej nartostrady”. Dla nas był optymalny. Widać było Kamila i to wystarczyło. Tam też znów dostaliśmy ostrzeżenie: “połowa” Soliska już była w chmurze…ale to nie była jeszcze ta godzina.
Trzeba przyznać, że szlak był “przepyszny”. Kolory kwiatów, gór, nieba i chmur to w tym miejscu pejzaż, a my ciągle sami na szlaku!!!
Tak sobie myślałem, że Solisko przegrywa po prostu z Rysami i Koprowym, gdyż ze Strbskiego Plesa także na te góry się wychodzi i tak szedłem…bo minęli nas Państwo z Polski z pieskiem, który spowodował wyhamowanie Janka i dalej nikogo.
Popatrzyliśmy do góry i stwierdziliśmy, że jednak to chyba chmury tak przegoniły wszystkich. Kamil zasuwał do przodu, Janek z fochem jakoś szedł a my za nimi.
W końcu doszliśmy do schroniska na wysokości 1 840 m npm. Nie wiem czy to rzeźby przy schronisku, czy jednak Janek musiał dojrzeć, ale nagle syn nam się zmienił.
Kamil zamarudził przy przebraniu się i Janek odskoczył do góry po głazach. To chyba też o to chodziło: JA IDĘ PIERWSZY!!! Musiałem podbiec za nim, bo tak przycinał, że w chmurze straciliśmy z widoku resztę rodziny.
Ja nie wiedziałem, czy iść za nim, czy czekać na Kamila i Asię, a ten uśmiechnięty wołał do mnie tylko: “No chodź!”. Trzeba było iść zatem. A tu raz więcej, raz mniej chmur.
Jak to w Tatrach Wysokich, po słowackiej stronie, wejście na wierzchołek to drapanie się po wielkich głazach. To dla Janka była frajda i to w rękawiczkach . Widział do tego Kamila z tyłu i to go też motywowało, tak mi się wydawało.
Myślę, że Kamil już się nauczył, by odpuścić młodszemu “wbieganie” na szczyt. Statecznie szedł za nim, to za Asią mówiąc niejako swoim zachowaniem: “Biegnij brat, biegnij!”…i Janek szedł.
Nie było to podejście jak na Rysy, czy Koprowy czy Krywań. Jednak ten fragment nie różnił się niczym od kopców szczytów tych gór. Dla Janka w to mi graj i o to tutaj chodzi!!!
Zaskoczenie było duże. Ze szczytu niczym “duch” wyszedł duży krzyż. Chmury “ogrywały” go tak, że raz się pojawiał, to znikał. Wydawało się, że będziemy sami, ale nie, było kilka osób już na szczycie. Co za widoki muszą tutaj być, tak rozmawialiśmy z Asią, gdy pojawiały się sekundowe oczka w chmurach.
42 szczyt z 60 z Turystycznej Korony Tatr zdobyty. Usiedliśmy przy tym wyznaczonym wcześniej miejscu i odpoczywaliśmy.
Patrząc na wynik podejścia, to całkiem zgrabnie nam poszło osiągając te przewyższenie na dwutysięczniku, co w naszych Górach Suchych Jednak chwila minęła i wiedzieliśmy, że mamy szansę na pobicie rekordu zejścia w dół. Chmury, które do tej pory były i nie przeszkadzały, teraz nagle zgęstniały i stały się mocno wilgotne. Solisko na takie okazje jest najlepszą górą, gdyż z pod schroniska jest wyciąg krzesełkowy w dół. Zatem padło hasło wyciąg i chłopcy wystartowali.
Pierwsze metry były fantastyczne a potem…bardzo duża ilość turystów bez plecaków, z dziećmi szła do góry wężykiem. My ze strachu w dół, a oni bez strachu do góry. Było ciężko, ale znów spotkało nas dobre słowo. Mijając parę turystów usłyszeliśmy, że mają respekt dla tego co zrobiliśmy…Respekt to szacunek, a zatem Solisko okazało się nie tak łatwą górą. Goniliśmy w dół.
U Janka “banan” na twarzy, bo przy okazji z kamieni sobie poskakał. Było pieruńsko zimno, ale biegi w dół rozgrzewają najbardziej.
Na wysokości 1 900 metrów okazało się, że “chmurowa pierzynka” została nad naszymi głowami. Nagle pojawiły się “oczka” słońca i spłynęło trochę optymizmu na nas…gdy ludzie wysiadali z kolejki i szli ciągiem w chmurę do góry. Kolejka w takiej sytuacji miała być po prostu nagrodą. Wsiedliśmy do kolejki a chmury za nami…i jak tutaj nie szanować przyrody.
Na dole już było zdecydowanie lepiej. Było ciepło, chmury zostały na górze, a ilość osób przypominała połączenie polskiego Morskiego Oka z Zakopanem.
Humor chłopaków był wyśmienity. Asia próbowała nawet przejście przez drążek, ale to chyba była ułańska fantazja, bo szybko wypchnęła na testy Janka. Było dużo radości.
To była świetna wyprawa. Janek odzyskał humor, Kamil go nie stracił. Zapowiadał się świetny pochmurny i deszczowy dzień…tylko musieliśmy jeszcze wyjechać. O ile przyjazd wczesnym rankiem był bezproblemowy, to w tym momencie wjazd był już zamknięty do miasteczka, a my musieliśmy poczekać by móc wyjechać. Takie jest centrum sportowe słowackich Tatr, Strbskie Pleso. Polecam przyjechać tutaj, tylko wcześnie rano i to z dobrym humorem.