Warzęcha, Gomólnik przez dzikie Góry Suche
marzec 13, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Nie pamiętam kiedy tej zimy byliśmy w górach. Ciągle coś było nie tak i tak czekaliśmy, aż w końcu powiedziano, że będzie słońce. Jak słońce to …tym razem w Góry Suche. Na ostatnie granie na których jeszcze nie byliśmy.
Kierunek Trzy Strugi. Kiedyś schodząc widzieliśmy tam muflony i czerwone skały. Chcieliśmy zacząć od tego miejsca.
Z daleka wyglądały tak sobie, z bliska super! W ten sposób weszliśmy na pierwszą górkę. Cała wyprawa miała być “przygotowująca” do wiosennych przejść. Miała być krótka, ale pod górkę oczywiście! I była.
Muflonów nie było, choć śladów w śniegu było dużo. Naszym pierwszym celem była Warzęcha 793 m npm. Szczyt na mapy.cz gdzie indziej, na mapach papierowych, gdzie indziej oczywiście. Wiedzieliśmy, że jest tam tabliczka i jest mimo wszystko ścieżka. Tylko która to ta Warzęcha właściwa?
Pierwsze podejście dało popalić Kamilowi. Wyraźnie traci kondycję, nigdy taki marudzący nie był. Tutaj idąc drogą miał już zapędy by wracać.
Jednak podchodząc na przełęcz skąd my mieliśmy wspinać się mocno już pod górkę, to Janek “padł” a Kamil czekał na górze. Tak jak było to opisane, przy numerze drogi skręciliśmy do góry. Kierowaliśmy się do tej pierwszej Warzęchy z mapy papierowej. Podejście było mocne, ale Kamil dał radę.
Na górze polanka, ścinka drzew. Sprawdziliśmy wszędzie. Tabliczki nie było. Znaczy to jednak chyba nie ta. Poszliśmy ścieżką do tej z mapy.cz. Słońce było fantastyczne, ja nie pamiętam takiego słońca ostatnio w górach, tych górach i będę to powtarzać do znudzenia byleby już wróciło.
Ścieżka była wyraźna przez piękny bukowy las…i nic. Zawód, choć miejsce jak ambona nad Trzema Strugami, to tabliczki nie było.
Naszym kolejnym celem był Gomólnik. Byliśmy na Gomólniku Małym, czas było poznać ten większy. Problem z tymi Gomólnikami to jak je pisać. Na mapach raz jest przez “u” raz przez “ó”. Najpierw naładowaliśmy baterie patrząc na Waligórę i ten Gomólnik po prawej stronie. Całkiem solidnie wyglądał. Chłopcy trochę marudzący, Kamil zdecydowanie “wracający do auta”.
Zeszliśmy w dół, więc Kamil wyluzował. Janek jakoś rozgrzał się i próbował kombinować, ale nasza ścieżka na Gomólnik ten o wysokości 826 m npm, była dość problematyczna, gdyż ciągle krzyżowała się z strumykiem. Kamil nie miał problemów. Janek szedł po wodzie.
Musieliśmy jednak zejść ze ścieżki. Została zatarasowana przez zwały drzew. Podjęliśmy decyzje o bezpośrednim ataku na szczyt, czyli mocno pod górkę.
Gomólnik zdobyliśmy, ale znów tabliczki nie było, choć przewrócony słupek i ścieżka wydeptana, była z tym charakterystycznym bukiem!
Rodzina była wykończona, w końcu po takim śniegu nie chodzili całkiem dawno i wypadliśmy z rytmu. Kamil uspokoił się, gdy usłyszał że tym razem na pewno idzie do auta. Zaczyna mieć duuuuży problem z tą wiosną i zimą. Gomera widzę to zupełnie mu pokręciła.
Jak zobaczył żółty szlak i to że schodzimy już w dół, był szczęśliwy, ustabilizowany bym powiedział. Janek tą stabilizacją się nie przejął i pogonił w dół, bo Pan Romek czeka.
Na dole zaskoczyła nas temperatura. Na górze było mroźnie, były “przeciągi”. Tutaj śniegu było mniej i mniej, aż do błota. Pożegnaliśmy jeszcze od dołu Warzęchę i goniliśmy na pstrąga do Pana Romka!
Rozgrzewka się udała. Pogoda dopisała i niech tak zostanie, bo nie możemy się doczekać “normalnych”, słonecznych, wiosennych wypraw…a może uda się jeszcze zimowe Tatry zaliczyć? Oby było SŁOŃCE!