2010.02.02 – Najlepszy terapeuta to leniwy terapeuta. Dlaczego?
luty 2, 2010 by Jarek
Kategoria: Wydarzenia
Artykuł Ludmiły Anannikowej opowiada o poznańskiej inicjatywie WTZ Przylesie. Zadane pytanie i problem, ciekawie wyjaśnia w swoim artykule.
Przed przyjściem na warsztaty większość czasu spędzali w domach. Nie umieli obsłużyć komórki, bali się wyjść na spacer, robić zakupy, iść do kosmetyczki. Po kilku latach terapii niektórzy nawet pracują i wynajmują mieszkania. – To nasz wspólny sukces – mówią terapeuci z WTZ "Przylesie" .
Jeszcze kilka lat temu dwudziestoparoletnia Magda nie umiała samodzielnie chodzić. Całe dnie spędzała w domu z mamą i siostrą. Bała się komórki i komputera. – Nie wiedziałam, co to znaczy gotować. Śniadanie, obiad i kolację mama podstawiała pod nos – wspomina. Tak mijały dni i tygodnie. Aż pewnego dnia w drzwiach mieszkania pojawił się terapeuta z warsztatu terapii zajęciowej Przylesie. – Powiedział, że mają wolne miejsca, i zaprosił na zajęcia – opowiada kobieta. I życie popłynęło weselej. Dziś 36-letnia pani Magda, mimo ograniczeń fizycznych i intelektualnych (skutki dziecięcego porażenia mózgowego), sama robi zakupy i gotuje, pisze SMS-y, co miesiąc odwiedza kosmetyczkę i fryzjera. Wszystkiego nauczyła się w Przylesiu. Choć czuje się znacznie pewniej niż na początku, przyznaje, że nadal zdarzają jej się wpadki. – Kilka tygodni temu wspólnie z koleżankami postanowiłyśmy ugotować na warsztatach obiad. Zrobiłyśmy listę zakupów i poszłyśmy do sklepu. Podchodzimy z pełnym koszykiem do kasy i… okazuje się, że nie mamy pieniędzy. Tak się zestresowałam! – wspomina. Terapeuty w pobliżu nie było, więc musiały kombinować same. W końcu jedna z kobiet przypomniała sobie, że ma swoje pieniądze. Zapłaciła, a później na warsztatach dostała zwrot.
- Terapeuta dobrze wiedział, że zapomniały pieniędzy. Ale w Przylesiu króluje zasada "najlepszy terapeuta to leniwy terapeuta" – śmieje się Hanna Rynowiecka prowadząca zajęcia w pracowni gospodarstwa domowego. – Naszym zadaniem jest nauczyć uczestników samodzielności. Muszą również poznać konsekwencje własnych zachowań. Jestem pewna, że po takim przeżyciu już nigdy nie zapomną portfela – dodaje.
Rynowiecka wspomina, jak uczyła samodzielności 33-letniego pana Pawła poruszającego się na wózku inwalidzkim. – Kiedy zaczął do nas przyjeżdżać, nie umiał sam zdjąć kurtki ani wjechać z szatni do pracowni. Zawsze pomagał mu kierowca. Pewnego dnia poprosiłam, by już tego nie robił i zaczął zostawiać Pawła w szatni. Na początku potrafił tam siedzieć przez dwie godziny i czekać, aż ktoś przyjdzie. W końcu zorientował się, że nikt się nie zjawi, i zaczął prosić o pomoc kolegów. Odkąd nauczył się nawiązywać kontakt, doskonale sobie radzi – opowiada terapeutka.
Codziennie na zajęcia do Przylesia przyjeżdża 21 osób. Większość z nich dotknęło w dzieciństwie porażenie mózgowe, ale są też osoby z zespołem Downa i autyzmem. Tutaj uczą się radzić sobie w codziennym życiu. Autorkami programu nauczania są terapeutki z ośrodka. – Od każdego uczestnika wymagamy tyle, na ile go stać, i trochę więcej. Dla niektórych samodzielne wyjście przed budynek warsztatu jest ogromnym osiągnięciem. Ale udało nam się również wprowadzić trzy osoby na rynek pracy – opowiada Rynowiecka.
Kiedy byliśmy w ośrodku, pierwsza grupa, do której należą najbardziej niepełnosprawni uczestnicy, właśnie miała zajęcia z gospodarstwa domowego. – Pieką ciasteczka na jutrzejszą imprezę karnawałową – zdradza Rynowiecka. Przy kuchennym stole siedzą Paweł, Roman i Renata. Wykładają na blachę ulepione wcześniej ciasteczka i dekorują je dżemem. Opiekunowie się przypatrują. Pomagają jedynie przy wkładaniu blachy do pieca i pilnują, by już upieczone przysmaki nie znikały za szybko z tacy. Po gotowaniu uczestników czekają zajęcia plastyczne i rehabilitacja. Tymczasem pani Magda zajęła się dekorowaniem sali do jutrzejszej imprezy. – Za kogo się przebiorę? Nie wiem, ubiorę się normalnie. Ale na pewno odwiedzę fryzjera i kosmetyczkę – uśmiecha się.
Źródło: Gazeta Wyborcza Poznań