2010.07.28 – Alpi integruje przez sztukę.
lipiec 28, 2010 by Jarek
Kategoria: Wydarzenia
Do tej pory nikt nie dawał im w ręce aparatu fotograficznego czy kamery, bo za drogie, bo zepsują. Nikt też nie przypuszczał, że zagrają w spektaklu. Niepełnosprawni, dorośli uczestnicy klubu integracyjnego prowadzonego przez Towarzystwo Wspierania Inicjatyw Społecznych Alpi w trakcie warsztatów odnaleźli swoje pasje.
W jednym z magazynów na Węglowej zaprezentowano właśnie efekty kilku miesięcy pracy w Klubie Integracji. Jedynym takim miejscu w Białymstoku, które zajmuje się niepełnosprawnymi umysłowo w stopniu lekkim i umiarkowanym – nie dziećmi, ale właśnie dorosłymi, którzy po ukończeniu szkół specjalnych często zamknięci są w domach, odizolowani od ludzi, uzależnieni od rodzin. W projekcie "Tworzymy miasto integracji" wspieranym przez białostocki magistrat bierze udział 20 osób zdrowych i 20 niepełnosprawnych. To zresztą kontynuacja ubiegłorocznych działań, wcześniej klub mieścił się na Antoniuku, dziś przy ul. Plażowej. Od marca jego podopieczni z różnego rodzaju schorzeniami – od zespołu Downa począwszy – uczyli się fotografować, uczestniczyli w ćwiczeniach teatralnych, kręcili filmy.
Alina Bendiuk z Towarzystwa Wspierania Inicjatyw Społecznych Alpi, która razem z mężem Piotrem prowadzi klub, przyznaje, że niełatwo było dotrzeć do chorych.
- Dajemy znać wszędzie, przez departament spraw społecznych, który ma kontakt z niepełnosprawnymi, przez internet i pocztę pantoflową. Naszym zadaniem jest wyszukanie osób pozamykanych w domach. Jakoś nam się to udaje – mówi Bendiuk.
W poniedziałek po raz pierwszy niepełnosprawni mogli się pokazać szerszej publiczności. Przyszli głównie rodzice i przyjaciele, kilkadziesiąt osób. Tego dnia najbardziej przejęci byli wprawką teatralną, do której przygotowywał ich Karol Smaczny, na co dzień aktor teatru Wierszalin. W dowcipnej prezentacji "My Polacy", która ma być elementem większego spektaklu, wyśmiewali stereotypy. Ula z zaangażowaniem udawała krowę głośno mucząc, a panowie popijali mleko, jednak kubki chętniej wymienili na kieliszki. Kiedy zażądali na zagryzkę ogórka, na scenę wjechał zielony pojazd z aktorami. Co prawda reżyser musiał ich trochę stymulować do wypowiadania kwestii czy wykonania konkretnego gestu, ale i tak zebrali gromkie brawa. Dostali kwiaty, jak na prawdziwej premierze, a ukłonom i okrzykom radości nie było końca.
- Pierwsze elementarne zadania aktorskie zaczynaliśmy na Plażowej, bo na początku hala na Węglowej bardziej wyglądała jak olbrzymi garaż. Jednak udało nam się ją trochę przysposobić, posprzątać, zawiesić kotary, które stworzyły wrażenie teatru. Praca była bardzo ciężka, bo często nasi klubowicze nie mieli kontaktu z ludźmi poza domem. Ale powoli udało się przełamać lody i pokazać, na czym polega teatr – mówi Karol Smaczny.
Okazuje się zresztą, że uczestnicy zajęć swoją wrażliwość potrafią też doskonale pokazać przez fotografię. Obsługi sprzętu uczył ich doświadczony fotoreporter Bogusław Florian Skok.
- Na warsztat wzięliśmy konkretne zadanie techniczne – zbliżenie. Wybraliśmy się w plener do arboretum w Kopnej Górze, co dla nich już było olbrzymią frajdą. Wystarczyło pokazać co i jak, a oglądanie efektów było dla wszystkich dużym zaskoczeniem. Nie mówię, że było łatwo, Ula (jedna z uczestniczek warsztatów) chciała sfotografować mrówki, ale one nie chciały współpracować – opowiada Skok.
Mariusz Kazikowski dość nieśmiało mówi o swoim fotografowaniu, ale cała grupa krzyczy do niego "paparazzi".
- Wcześniej miałem tylko aparat na czarno-białe zdjęcia. Teraz pan Boguś pokazał, jak to fachowo się robi i wychodzi mi coraz lepiej. Może też będę fotografem – marzy Mariusz.
Na koniec wszyscy obejrzeli projekcję filmu "To My", który nakręciła Katarina Smaczna Fejesova, prowadząca z kolei warsztaty filmowe. Ula była narratorką i opowiadała, czym są dla uczestników spotkania w klubie, jak bardzo są ze sobą zżyci, o czym marzą. Jeden z nich powiedział "To, że jesteśmy tacy, to nie znaczy, że nie myślimy".
- Ten film nie był reżyserowany, to po prostu dokumentacja, dopisałam tylko do niego "offy", z tego, co usłyszałam od uczestników zajęć. Mogę powiedzieć o nich jedno – kiedy po całym dniu pracy, zmęczona przychodzę do klubu i się spotykamy wszystko mija. Ktoś powie dowcip, ktoś inny się uśmiechnie. Ci ludzie są po prostu "czyści" – podkreśla Katarina.
Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok
Uzupełnię informację – to nie jest jedyne miejsce w Białymstoku, które zajmuje się niepełnosprawnymi umysłowo w stopniu lekkim i umiarkowanym – nie dziećmi, ale właśnie dorosłymi.
Takim miejscem jest klub, prowadzony przez Stowarzyszenie MY DLA INNYCH.
Też kolejny rok (chyba nawet całe dwa lata dłużej)robi fantastyczne rzeczy.
Myślę, że to bardzo dobrze, że w takim miasteczku, jakim jest Białystok niepełnosprawni mają naprawdę coraz większy wybór placówek, gdzie mogą ciekawie spędzać czas.