780 szczyt, czyli przez laurowy i wrzosowy las na Alto de Garajonay
marzec 9, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Wczoraj zmęczeni, dzisiaj nastawieni pozytywnie na miła wycieczkę. Miła bo znów las inny niż wszystkie i najwyższy szczyt la Gomery do zdobycia. A zaczęło się tak. Jeszcze nie wyszedłem z auta, a już słyszałem: “Jarek motyl, rób zdjęcie!” No pewnie motyl w lutym to brzmi niezwykle . Zaczęliśmy zatem od motyla.
W planie, na start był jednak spacer po lesie nazywanym Laurisilva. Największy, najpiękniejszy jest właśnie na Gomerze i Maderze. Co to jest? Las, do którego jak się wchodzi to pachnie przyprawą, liśćmi laurowymi. Idąc na El Cedro myśleliśmy wejść do takiego lasu, ale nie udało się. Teraz pogoda była i wiedzieliśmy, że najpierw las a potem szczyt!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Makaronezyjskie_lasy_wawrzynolistne
Na parkingu jednak niespodzianka. Szlak wiodący nad nami w kierunku szczytu zarośnięty kompletnie lasami wrzosowymi. Szlak w kierunku lasu…też zarośnięty lasem wrzosowym. Nic tam wrzos też jest piękny, choć zimowy!
To jest jedyne miejsce, gdzie turystów zawsze jest dużo, ale kto wcześnie wstaje to ma wszystko dla siebie…to zimno poranka też. Wejście do lasu już spowodowało odczuwanie zimna bardzo intensywne, ale to miał być dzień Jaśka. Jak on lubi takie ścieżynki, zawijasy i tylko w dół. Goniliśmy i już było ciepło!
Nie szliśmy długo w dół, w końcu pojawił się. Ciemny, obrośnięty mchami i tak śpiewający, w tym nasze kosy tam były , że była to czysta przyjemność. Tym bardziej że szliśmy ciągle w dół!
Robiło to bardzo baśniowe wrażenie. Jeżeli się do tego doda, że w kwietniu całe podłoże kwitnie na fioletowo, to można sobie wyobrazić jak to piękne miejsce. Im byliśmy bliżej światła, grani tym więcej w tym lesie było wrzosów. To po prostu trzeba było zobaczyć.
W pewnym momencie Kamil lasem się znudził. Janek chciał wracać, bo zimno i mało górzysto. Nie dawaliśmy za wygraną. Chcieliśmy dojść do środka tego lasu i przekonywaliśmy ich, że warto, że trzeba. W końcu zobaczyliśmy nasz “start” nad głowami. Oznaczało to, że doszliśmy. Chłopcy wyluzowani, bo w końcu to tylko początek atrakcji, a my patrzyliśmy to na las wrzosowy, to na coś co wyglądało jednak jak pszczoła, choć było jak nasz bąk na tych stokrotkach. Janka wyraźnie temat ożywił, ale pszczoła-bąk odleciał
Odtrąbiony został odwrót i znów rozkoszowaliśmy się lasem wrzosowym, laurisilvą. Pojawili się turyści i byli mocno zdziwieni. Janek oczywiście przepytywał, zaczynając od podchwytliwego hiszpańskiego przywitania: hola, ale jak widział i czuł że to nie ten język płynnie przechodził na angielski lub niemiecki. No właśnie. Szliśmy, mijaliśmy parę, która z uznaniem o nas się wypowiadała (żona do męża): “Patrz jacy oni szybcy, już wracają!” i to po angielsku. Janek wtedy do nich hello, what’s your name, trip good?. Pani aż się zawstydziła, gdy Janek tak ją przepytał. Kolejna para już była mocniej zaskoczona. Oni w dół, jak my godziny temu i na luzaku, ale ciepło ubrani. A my sapiąc do góry. Tempo narzucone przez Kamila i Janka było koszmarne tak, że Asia niestety nie dała rady…ale podziw turystów był!
Doszliśmy z powrotem do parkingu. Chłopcy się zdziwili, gdyż rano były 2 samochody, w tym nasz. Teraz kilka i miejsc już nie było. Jeszcze bardziej się zdziwili, gdy okazało się, że najwyższy szczyt la Gomery Alto de Garajonay, jest po drugiej stronie parkingu. Ja za to się zdziwiłem, gdy Janek “skubnął” moje kijki.
Zazwyczaj Janek z kijkami, to Janek dwa razy wolniejszy. Z Asią dzięki temu byliśmy w dobrym nastroju, tym bardziej że czuliśmy jeszcze powrót z lasu i to mocno. Ponoć byliśmy na urlopie.
Pierwszy krok na szlaku i od razu panorama typu wow! Góry przykryte wrzosami, dużymi wrzosami. Przyjechaliśmy zdobywać góry, a tutaj wrzosy nas zdobyły!
Janek krzyczał niemalże, że wreszcie góry, ale która góra to ta do zdobycia. Nie było czasu na analizę. Tak przyspieszył z tymi kijkami, że Kamil został, a Asia mnie pogoniła bym gonił “moje kije” bo wyraźnie uciekają. To była inteligentna uwaga.
Chłopcy zaczęli pracować zespołowo, niemalże spychając turystów ze szlaku, albo inaczej: ich widok pędzących pod górkę robił takie wrażenie, że się odsuwali, a Janek jak prawdziwy lingwinista przepraszał i dziękował. Potem tylko zastanawialiśmy się skąd on nauczył się tych słów. Niemiecki, angielski, hiszpański był zrozumiały, ale skąd francuski?! Mieliśmy zagwozdkę, którą próbowaliśmy zweryfikować, ale jak Janek potem nam jeszcze policzył po francusku, to przestaliśmy być dociekliwi bo i tak nie wiedzieliśmy co mówi. W każdym bądź razie po głośnym: “Danke!” chłopcy przebili się przez grupę niemieckich turystów a my zostaliśmy.
Szokujące były te wielkie wrzosy. Nawet mały, był olbrzymem w stosunku do tego co my znamy. Kamil się zmęczył, więc mogliśmy popatrzeć na taki mały, znacznie większy od Janka!
Po odpoczynku poszliśmy dalej. Kamil myślał, że to koniec, Janek go wyprowadził z błędu, ciągle zerkając czy idą za nami turyści z Niemiec czy też nie. Tym razem nie zamierzałem im odpuścić.
Jak Kamil za wrzosami zobaczył, że ta górka to jeszcze nie ta, a jeszcze trzeba zejść w dół, był gotowy na powrót. Janek jak drapieżnik wypatrywał ofiar w postaci turystów na szlaku by ich głośnym Hello!, przegonić.
Tak gonił, że przegonił nawet szczyt. Hamowanie zakończyło się za szczytem.
Kamil był dziwnie wykończony. Janek był dziwnie w super kondycji. Jak pogodzić oba żywioły? Nagrodą za 780 szczyt i oczywiście śniadaniem. Odpoczywaliśmy i oglądaliśmy…”góry wrzosowe”.
Szykując się do powrotu zabrałem kije, bo może Janka jednak przyspieszały za bardzo . Zejście wybraliśmy nie górskie, tylko widokowe. To była dobra decyzja.
Dzięki takiej drodze, choć dłuższej to szybszej, zdążyliśmy wrócić przed chmurami. Wczorajsza lekcja na El Cedro nie poszła w las. Kamil widział co się święci, odzyskał siły i oczywiście to on był pierwszy przy parkingu, a my jak zwykle musieliśmy gonić. Co raz bardziej do mnie dochodziło to zdanie: dobry urlop to taki, po którym praca wydaje ci się małym wysiłkiem.
Dzisiejszy odpoczynkowy spacer, pogłębił jedynie moje zmęczenie i jakoś nie czułem, że jestem na urlopie, a chłopcom uśmiechy dopisywały, bo po górach był oczywiście basen!