Adam i Eva tam gdzie szlaków nie ma, a krowy są najbliżej.
październik 2, 2019 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Dwa dni padało i to dobrze. Góry wbrew pozorom nie odpoczęły od upałów, tylko my. Na rozgrzewkę po przerwie chcieliśmy sięgnąć po “marzenie” zdobycia Adama i Evy, które w ubiegłym roku zobaczyliśmy z Ogradi.
Adam ma 2013 m, Eva 2019 m, to sąsiadujące z sobą szczyty. Z Ogradi wyglądały niesamowicie i nas skusiły do odwiedzenia.
http://www.zespoldowna.info/ogradi-2-087-m-npm.html
Eva to ten szczyt wyższy w centralnej części zdjęcia na pierwszym planie, a ten poniżej “olesiony” to Adam.
Wyruszyliśmy jak zwykle…z tym, że potwierdziło się to, o czym już wcześniej wiedzieliśmy: szlaki w Słowenii generalnie i raczej są słabo oznakowane. Trzeba wiedzieć, gdzie iść by trafić. Zaczęliśmy z planiny Blato i szliśmy na planinę Krstenica na których byliśmy wielokrotnie, stąd nie było problemów, ale jeżeli ktoś by chciał iść po raz pierwszy, miałby problem. Chłopcy nie mieli takich dylematów.
Na starcie pooglądaliśmy planinę z góry, czego w istocie nigdy nie praktykowaliśmy, ale się udało.
Potem Janek nas poprowadził, bo zobaczył ścieżkę z planiny i trafił dobrze.
Te przejście jest dla turysty, który idzie tędy po raz pierwszy trudne, gdyż po nawałnicach, jakie miały miejsce w roku ubiegłym wciąż drzewa są ściągane i nie widać w istocie ścieżki. Trzeba to wiedzieć, tym bardziej że pierwsza część około 2 km jest zdobywaniem “ścianki” ponad 400 metrowej do góry przez właśnie ścinany, wycinany, porządkowany las. W niektórych miejscach podejście jest ostrzejsze niż takowe na niejeden szczyt.
Dla chłopaków znów to była jednak przygoda. Te korzenie, te polanki, te kamienie były przeszkodami na rozgrzewkę, takimi że oni się bawili tym, czym my się męczyliśmy.
Doszliśmy do planiny. W Słowenii zawsze jest to przeżycie, bo czy są krowy, czy też ich nie ma, może ustawić humor na cały dzień. Planina wyglądała na opuszczoną i to spowodowało także spadek humoru, ale Janek postanowił że idzie i to popchało nas jednak do działania.
Sama planina jest na wysokości ponad 1 650 m i już ta wysokość robi wrażenie. Nasza pierwsza obecność tutaj była związana właśnie z wysokością. Z tego miejsca zdobywa się największe góry, a ona sama w sobie jest zdecydowanie wywyższona ponad to, gdzie byliśmy jeszcze przed chwilą. Pagórki, wysokość dają jej odrobinę tajemniczości, ale to jest już losowanie, jak z niej wyjść. Szlaków nie ma.
Kamil miał swój dzień. Kamil pamiętał szlak. Kamil chciał być pierwszy. Kamil nas wyprowadził. Janek podporządkował się, choć próbował rywalizować, tym razem jednak bez szans.
Zajął się zatem skałkami, bo lepiej tym się zająć, niż przegrywać. Byliśmy tym zaskoczeni, gdyż ponad 30 minut, skały, skały, skały były absolutnym priorytetem aż do podejścia pod Jezerski preval, przełęcz pod Ewą i Adamem.
Zaskakujące tempo podejścia na przełęcz o wysokości 1945 m było prawie cudem, ale tym razem krowy interesowały się nami na tyle, że woleliśmy być wyżej, a nie niżej. My podejrzewając, że jedna z nich jest bykiem, jeszcze bardziej byliśmy zmotywowani, by zdobyć tą bezpieczną wysokość. I to bez wyjątku!
Podejście było zacne, widoki jeszcze bardziej, bo widzieliśmy Tosc po drugiej stronie. Podejście było tym fajniejsze, że kozice nas podglądały z góry. Skręciliśmy na Ewę … i okazało się, że przejścia nie ma.
Podeszliśmy pod szczyt po drugiej stronie i zmartwiliśmy się. Przejście jakie było widoczne na mapie, było poza zasięgiem naszym z tej wysokości. Czasami niestety się przegrywa i trzeba umieć porażkę zamienić w zwycięstwo. Jak to zrobić? U nas piknik na tej wysokości, załatwił wszystko. Tak to wyglądało gdy popatrzymy na zdjęcie poniżej.
Druga atrakcja…jednak krowy. Schodziliśmy w dół. Zygzaczkiem czekając na ten moment spotkania.
Tym razem krowy były niezwykle przyjacielskie, ciekawskie.
Dla Janka było to spotkanie na szczycie. Odważył się przywitać, pogłaskać i nie za bardzo miał koncepcję opuszczenia planiny, no bo krowy!…zapomnieliśmy o tym, że Ewa i Adam pozostały dla nas nie do zdobycia.
Pogoda jednak nam przypomniała, że czas uciekać w dół. Triglav był już za chmurami. Amerykanie i Słoweńcy schodzący z prevalu jak my, potwierdzili że już padało. Zaczęliśmy po raz kolejny biegać po górach.
I tutaj na plus znów wyszła kwestia braku oznaczeń szlaku. Janek szedł tą trasą, która mu najlepiej służyła, a nie która była szlakiem.
Było to przeżycie, bo nagle się okazało, że jednak znaleźliśmy oznaczenia szlaku. Janek wypatrzył czerwony kolor pod korzeniami…były na wysokości jego osoby. Potem Asia i Ja znaleźliśmy ślady po szlaku…ale jak tylko zeszliśmy z planiny, znów musieliśmy szukać, jak wrócić.
Janek czuł się w tym środowisku jak w domu…Kamil tym bardziej.
Czasami tego typu wyprawy, które nie dają “sukcesu” potrafią dać coś innego, nawet wypoczynek. Warto czasami “przegrać”, gdyż zupełnie inaczej “smakuje” sukces następnym razem. Banały, ale jakżeż potrzebne, by umieć się cieszyć tym, co się zdobywa…a nasza wyprawa to był świetny trening przed następnymi zdobyczami.