Babia Góra zielonym
maj 2, 2022 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Za nami cztery wejścia w tym zimowe. Pozostało to piąte zielonym szlakiem od Leśniczówki Stańcowa przez Pański Chodnik by móc powiedzieć, że weszliśmy na Babią każdym szlakiem wejściowym. Postanowiliśmy się z nim zmierzyć. Dla chłopców by ich trochę wykończyć, dla mnie by przeżyć. Szlak jest tylko do góry, jak się patrzyło na mapę, ani chwili odpoczynku…ale będzie spokój.
Podjechaliśmy do parkingu pod Leśniczówką Stańcowa. Pierwsza myśl: PUSTO. Nasze wejścia na Babią Górę zawsze będą kojarzyć mi się z tłumami, czy to na Krowiarkach, czy w Slanych po Słowackiej stronie.
https://www.zespoldowna.info/babia-gora.html
https://www.zespoldowna.info/babia-gora-2.html
https://www.zespoldowna.info/babia-gora-przez-perc-akademikow.html
https://www.zespoldowna.info/babia-gora-3.html
Tutaj PUSTO. My i parking…przepraszam, Pan Leśniczy oczywiście zaczepiony przez Janka, głośnym DZIEŃ DOBRY. Odpowiedzią było czy boimy się wilków…ale my boimy się niedźwiedzi i wszyscy zaczęli się śmiać.
Nawet nie wiedziałem, na co się piszę. Od początku miałem nerwa, bo Kamil już ponad 100 metrów przed nami, a Janek chciał być 100 metrów za nami. Droga zaś wyglądała jakby była przygotowana pod wylewkę asfaltu z tym tłuczniem, a nie szlak. Szło się źle. Nie można było jednak marudzić, bo Kamila nie było widać, ptaki urządzały koncert, a Janek jednak przyspieszył “Tylko mnie nie goń!”. Najważniejsze skończył się drogowy tłuczeń.
Dopadliśmy Kamila po morderczej gonitwie pod górę. Pojawiał się już śnieg, ale też rozejścia dróg i to nas de facto uratowało. Kamil po prostu czekał. Janek przewentylowany, wcześniej miał katar, teraz już nie, stwierdził że on jednak będzie szedł “wolnym krokiem” i tylko “mnie nie goń”. No ale rozpoczęła się gimnastyka na korzeniach i kamieniach, szybciej się nie dało.
I znów między młotem a kowadłem. Kamil gonił jednak po przeszkodach terenowych jak kozica, a ten mniejszy jak największy hamulcowy, wybierając najtrudniejszy wariant przejścia szedł wolno, a ja z nim. Im więcej wody tym lepiej. Im bardziej śliskie kamienie tym lepiej. Im więcej śniegu tym lepiej…tylko pod górkę jakoś było gorzej.
Od strumienia to zrobiło się dopiero ostro pod górę. Janek oczywiście wybierał “inżynierskie” przejście wariantem obliczonym na jakąś katastrofę, Kamil prosto na górę. Tym razem szedłem z nim. Na górze pięknie i piękna niespodzianka: “No to gdzie te niedźwiedzie?”. Kto to? “Pan Leśniczy!” Janek rozpoznał i był gotowy na dalszą gadkę o niedźwiedziach. Pan Leśniczy był czujny i krótko skwitował, że tutaj czasami jest jeden…i to zamknęło temat. Za to padło: “Chodź z nami!” no i tutaj nie dogadał się Janek z Panem Leśniczym, bo ten jakoś nie kwapił się iść z nami. A przed nami znów podejście większe od tego wcześniejszego, które i tak już było strome.
Uratował nas Pan Biegacz. Pogadał, uśmiechnął się i pobiegł. Co nam dał? Swój ślad, bezcenne jak się okazało. Było pod górę i to mocno. Kamil nos do ziemi i po prostu szedł prosto pod górę. Nagle uświadomiliśmy sobie z Jankiem, że Kamil odszedł od szlaku. Dobrze, że usłyszał. Od tej pory już wiedział, że ma patrzeć na ślad jaki zostawił Pan Biegacz…ale dla pewności udało mi się być przez chwilkę, pod górkę ,pierwszy. Oczywiście “doping” ojca osłabł u najmniejszego i czekaliśmy na niego od tej pory stale, aż wyszliśmy z lasu. Janek dostał nagle sił i już szedł “normalnie” a nie wolnym krokiem jak to on.
Ten pościg się szybko skończył jak na przejściu przez kosówki wpadł w dziurę śnieżną po pas i był problem z wyjściem. Od tego momentu miał wpadać Kamil a nie on.
Zielony szlak ma jedną ciekawą kwestię. Wychodzi się z lasu i idzie się od razu równolegle do grani Gówniaka i jest tak aż do Diablaka. Dzięki temu Janek mógł pytać: “Daleko jeszcze?”, “Czy to już ten szczyt?”. Kamil nie pytał tylko podkręcił tempo, więc hamowałem go na zdjęcie.
W końcu trzeba wejść na tą grań. Luzy się skończyły. Pierwszy trawersik. Wyglądał dość niewinnie.
Jednak nachylenie stoku było o tyle problematyczne, że na mokrym śniegu na dwa kroki do przodu, robiło się jeden do tyłu. Kamil nie lubi takich niespodzianek, a Janek oczywiście od razu: “RAKI NIE!”
Na Kamila zawsze można liczyć. Oczywiście zniknął nam na trawersie, ale pojawił się siedzący przy miejscu gdzie kiedyś było schronisko…ale przed kolejnym trawersem. Tak jak to mówił Pan Biegacz, pogoda trochę kaprysiła, więc postanowiliśmy napić się w tym miejscu przed podejściem na szczyt….bo już byliśmy pod Diablakiem, czyli Babią Górą.
Może latem ten kolejny trawersik to nic problematycznego, tym razem było dużo stękania, a trzeba było przyspieszyć, bo coś ta pogoda i ten wiatr były za typowe dla tej góry. No i Kamil gdzieś odjeżdżał nam.
Kamila już nie dogoniliśmy, ale były niespodzianki. Po śniegu przyszły po prostu suche kamienie. Janek przyspieszył i to istotnie.
…by po chwili przejść w moduł wolnego kroku. On człapał do góry a na Kamila można było liczyć, że gdzieś usiądzie i poczeka. No i czekał w jego stylu patrząc z góry.
Na szczycie jak nie na Babiej. 4 osoby, inny słup i czysto, i bez wiatru…jak nie na Babiej Górze. Janek musiał odtrąbić sukces, więc był przy ściance, przy krzyżu no i przy słupie z tabliczką. Ustawił tam Kamila i było super.
To co piękne nigdy nie trwa długo. Wiaterek jak na Babiej dał znać. “Idziemy w dół!” zabrzmiało po pierwszym powiewie po oczach, więc w dół do dawnego schroniska. Wydawało się to miejsce bardzo ciche i ciepłe w stosunku do tego, co było na górze.
…no i trawersik. To miejsce pokazuje różnicę między Kamilem a Jankiem. Kamil nie był w stanie iść w dół. Myślę, że wysokość jednak robi na nim wrażenie, tak samo przestrzeń. Jak nie ma punktu odniesienia przy “nosie”, gubi się. Pytał się stale jak ma stawiać nogi. Instrukcja ode mnie, ruch Kamila. Instrukcja kolejna, krok kolejny.
Janek odwrotnie. Zbiegał i jakbym pozwolił to nawet zjeżdżałby na tyłku. Zero ograniczeń, powiedziałbym że nawet w dół lepiej bo szybko!
Zatrzymaliśmy się na śniadanie. Cisza, ciepło i nagle pojawili się “Goście”. Jankowe dzień dobry od razu spowodowało nastrój. Pani Marzena była zaskoczona “…osoby z zespołem Downa przecież nie chodzą po górach”. Jej syn, jak się okazało jest rówieśnikiem Janka i właśnie to on chciał odpoczywać, a był o dużą głowę większy od Janka. No i tak gadaliśmy. Szok przeżył Pan Krzyś jak się okazało, że wystartowali po nas ok 15 minut…ale dodał, że to przez to że jakieś ślady poprowadziły poza szlak…chyba Kamila…no i pobłądzili. Dyskusja o górach skończyła się, jak Janek powiedział, że był na Babiej zimą. Pani Marzena dopytała o odznaki i widać było zmianę w niej. My zjedliśmy i musieliśmy stawić czoło kolejnemu trawersikowi.
Znów dla Kamila było to wyzwanie, dla Janka fajne miejsce na wygłupy. Tutaj Kamil próbował jednak tyłem i poszło mu to bardzo dobrze. Janek za to jednak przetestował zjazd i też było nieźle.
Od tego miejsca już nie było żadnych problemów. Dziwnie, ale szlak był teraz tak czytelny, że trudno było się zgubić. Trochę inaczej to wyglądało na podejściu. Janek wykorzystując ślady biegł w dół, bo po co hamować jak można biec. Tym razem Kamil za nim powolutku jego krokiem.
Weszliśmy w las. Myślałem, że padnę jak zobaczyłem jak ostre było podejście. Tym razem szczęśliwie mieliśmy zejście i spadanie. Nie było kiedy nawet hamować, śnieg nie dawał takich możliwości.
Zejście było błyskawiczne. Janek nie dał szans Kamilowi, który jakoś nie był gotowy i skłonny do tego by było inaczej. Młody za to szalał na maxa.
Kto był zmęczony? Ja. Kto był zaskoczony podejściem? Ja. Zielony szlak choć chyba najkrótszy to jednak wymaga kondycji, by móc iść, wchodzić ciągle w górę, bez chwili przerwy. Jednak jest to szlak, gdzie można iść cały dzień samemu, bez tłumów. W zimie na pewno trudniejszy, ale latem może być najlepszy! Polecam.