Babky.
sierpień 22, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Od początku ten wybór był trochę na nie. Ciągle w nim się coś nie zgadzało….oprócz niedźwiedzi. Ostrzeżenie na ich temat były i nie wiadomo było czy się bać, czy nie. Jednak poszliśmy.
Z czym kojarzy się Polakom słowo Babky? Jednym z babkami w spódnicy, innym z takim ni to chwastem, ni to ziołem.
My mieliśmy wejść na Babky o wysokości 1 566 m npm, tak na rozgrzewkę i to w takiej scenerii, że nikt by nie powiedział że są to Tatry, choć są
https://pl.wikipedia.org/wiki/Babki_(Tatry)
Babki były już na parkingu. Tak samo jak kartka uwaga niedźwiedzie. Oj będą szły za nami i przed nami, dzięki tej zalaminowanej karteczce .
Start z parkingu i trochę po asfalcie, do tego znaku poniżej. Babka okazuje się od razu całkiem wymagająca…pod górę. Było to tak duże zaskoczenie, jak włączenie światła w ciemnościach. Szliśmy pod górkę a i owszem, ale nagle ścianka “korzenna” i spociliśmy się od razu. Kamil jak zwykle w takiej sytuacji już był gotowy do powrotu, bo on zna tylko jedno tempo bez względu czy to jest do góry, czy w dół. Mocno się tutaj zmęczył.
Asia za to, kilka razy spytała się, czy to ta góra…na rozgrzewką nie wyglądała…a tutaj jeszcze maliniaki i w głowie człowiek widział tą niedźwiedzicę z dwójką małych, o których pisano na dole. Sekundę oddechu i szliśmy dalej. Ze względu na niedźwiedzie, jednak ja pierwszy. Oj to była taka rozgrzewka, że jeszcze nie zrobiliśmy kilometra a lało się z nas potokami. To był ten moment, gdy coś mi zaświtało. Skąd my to znamy? Ze Słowenii, z Alp Julijskich?…szliśmy i stękaliśmy.
No i doszliśmy do skrzyżowania z drogą prowadzącą do schroniska. To nas uratowało! Patrząc na płaską drogę, która szła delikatnie do góry, dało nam to odrobinę komfortu…rozgrzewkowego. Jankowi włączyła się “czwórka” i teraz on narzucił tempo, gdy dotychczasowy lider dochodził do siebie.
…i już wiedzieliśmy, patrząc na te białe ściany przed nami skąd my to znamy: JAK W SŁOWENII W ALPACH!!! …i wszystko było jasne. Jak na rozgrzewkę, to niezły szlak sobie wybraliśmy, to już wiedzieliśmy. W Słowenii na dystansie 3 km wchodziło się z “podłogi” do “nieba”. Już mentalnie przygotowaliśmy się na ten wariant, patrząc jak droga się wije, jak jest pusto i jak wielkie białe ściany wiszą nad nami…jak na Golicy, czy Toscu w Słowenii.
https://www.zespoldowna.info/golica-1-840-m-npm.html
Ja jednak typowałem jak na Ogradi, alpejski ogród w Słowenii, gdy mijałem kwiaty, tysiące kwiatów i motyli tuż przy drodze…wciąż nie było tutaj nikogo!
Janek do tej pory szedł cicho, bo rano narozrabiał, więc wolał być “odpowiedni” na szlaku. Nic nie robiło na nim wrażenie, z wyjątkiem słowa: Babky!” Wszędzie widział Babky, a jak już zobaczył drogowskaz i że jest tylko 45 minut, to dziwnie się ożywił. Te 45 minut jednak były pewną zmyłką…ale o tym za chwilę.
Jednak skoro są niedźwiedzie, to Asia idzie pierwsza, a ja ostatni…tak jakoś ustaliliśmy. Była godzina 9:00 a my wciąż sami na szlaku, a przecież to Tatry a nie Alpy!!!…no to szukaliśmy tych niedźwiedzi za każdym krzakiem i maliniakiem. Janek też, Kamil:”Miś nie!”
Asia szła pierwsza, bo ktoś musiał wytłumaczyć Kamilowi jak działać gdybyśmy weszli na misie. Asia nie oponowała, tylko goniła do przodu byśmy nie zdążyli za nią…chyba…a może niedźwiedzie. Ponad połowa góry a tutaj minął kwadrans…gdzie te 45 minut? Niedźwiedzie motywowały, tak mi się wydawało.
My z Jankiem za to postrachani kompletnie, bo co ruch, to jakieś cykanie, a la “grzechotnika”. No w Tatrach ich nie ma, ale człowiek widząc te niesamowite osty, wyobrażał sobie wszystko inaczej. No i co cykanie, to szybki uskok ze szlaku na drugą stronę od dźwięku.
Janka ostatecznie zamurowało. Bo nadchodziło to z lewej i prawej…a byliśmy już dość wysoko. Całe Salatyny wydawały się już w zasięgu.
https://www.zespoldowna.info/brestowa-salatyn-spalona-pachola.html
W końcu udało nam się wejść, bo rozwiązaliśmy zagadkę dźwięku. Wielkie, czerwonoskrzydłe “koniki polne” wydawały ten dźwięk a la grzechotnik. Uspokoiło to nas mocno, ale zaskoczyło nas to, że im wyżej tym było ich więcej. Janek na pewno nie będzie entomologiem, to już wiedziałem. Każdy skok tego “pasikonika” w jego kierunku powodował znaczące przyspieszenie na szlaku…niezły doping. Nie minęło 30 minut, a my już byliśmy prawie, prawie.
A na górze, Asia z Kamilem tak szybko gonili miśki, że pod samym szczytem musieli odpocząć…bo lepiej wchodzić na szczyt z miśkami rodzinnie. Oto co robi na człowieku karteczka na początku szlaku…ale miejsce było wyborne do oglądania i marzenia. To jedna wersja.
W końcu ustaliliśmy, że to my z Jankiem wchodzimy na Babky szukać miśków. Ja wiedziałem, że te Babky to nazwa wzięta od tych ostów. Było ich tak dużo, były tak niesamowite i piękne, że to musiało tak być…a na górze cudo, dodatkowo tylko dla nas!
I tutaj druga wersja: końcówka była na tyle ostra, że ostatecznie 50 minut nam to zajęło by wejść na górę i to z dopingiem “misiowo-konikowym”.
Na szczycie odpoczynek i to zasłużony. Kamil nawet nie chciał się ruszyć, jak usiadł. My moglibyśmy tam leżeć i patrzeć, ale jak to już wspomniałem, Janek nie będzie entomologiem, bo już po pierwszych minutach, dawał jednoznacznie do wiadomości, że muchy i koniki go atakują, nie wspominając o motylach.
Wstaliśmy zatem, choć powinniśmy tam siedzieć dużo dłużej, bo bez niedźwiedzi, a zapowiadane burze dopiero się tworzyły i mieliśmy trochę czasu. Janek w dół, my za nim i od razu było wow…bo te Tatry, takie są. Asia od razu na czele, bo niedźwiadki, a my w zachwycie człapaliśmy za Asią, bo grań biała dolomitowa, bo z górki, bo owieczki w dolinie.
W pewnym momencie czułem się jak w Bieszczadach na połoninach. Janek robił kawały, śpiewał o owieczkach, Kamil nawet nie narzekał, a Asia nie identyfikowała, żadnego misia i było super.
Znaleźliśmy skrót. Chcieliśmy dotrzeć do Schroniska Chata Czerwieniec, po słowacku Chata pod Náružím. To był nasz cel od początku, gdyż w całej książeczce Korony Tatr, nie mieliśmy jak do tej pory pieczątki pod Siwym Wierchem. Pieczątka miała być zatem naszym rozwiązaniem na ten problem .
Skrót nas idealnie poprowadził przez górę z krzyżem, przez jagodowiska i maliniaki…a miśków nie było! Janek za to postanowił zostać botanikiem. Osty takie robiły na nim wrażenie, że nie odpuścił ani jednemu. Pokazywał, wąchał i podziwiał. W końcu okazało się, że to nie ost, ale OSTROŻEŃ GŁOWACZ, uwielbiający południowe stoki Tatr słowackich.
https://www.zespoldowna.info/siwy-wierch.html
https://pl.wikipedia.org/wiki/Chata_Czerwieniec
Spadanie w dół, to jest coś, co Janki lubią najbardziej. Zbiegał jak szalony, hamując jedynie przy głowaczu. Kamil wyraźnie wyluzowany, bo spadanie też mu ostatnio lepiej idzie od wchodzenia, a schronisko już było widać.
Najważniejsza była pieczątka…i była. Schronisko jest bardzo nietypowe…czynne tylko w lecie, ale klimat ma niesamowity, choć ludzi tam nie ma…prądu chyba też, a źródło wody jest obok
Pieczątka zrobiona, odpoczęliśmy i trzeba było wracać. Okazało się, że będziemy szli na … Mnicha. Janek nie mógł załapać, że tutaj jest Mnich, ale i w Tatrach Wysokich jest Mnich…ten jednak był biały, błyszczący w słońcu.
Podejście na jego grani…jak w Słowenii…przerażało, wysokim klifem, z którego widać było nasz parking, dziwnie daleko od tego miejsca, jak to Janek zauważył. To było magiczne miejsce, bo potem zostaliśmy aniołami z Jankiem, według Asi. Motyle siadające na człowieku, w sensie metafizycznym, wskazują na głębokie przemiany, anioły. Może i były w nas przemiany i to głębokie, ale tytułem wysiłku. Jak usiadły też na Asi, to ta wersja była łatwiejsza do zapamiętania
…a Janek pobudzony motylami dał niezłą zmianę w dół do “zbocza korzennego” tak bym to nazwał. Tutaj już Asia dowodziła, bo zejście wymagało uwagi, a byliśmy już mocno zmęczeni dodatkowo upałem i zbliżającą się burzą.
Gdy zeszliśmy, wiedzieliśmy że byliśmy w naszej Słowenii, Alpach Julijskich , jednak na Słowacji i to w dodatku w Tatrach. Było krótko i “nierozgrzewkowo”, jak w Słowenii. Byliśmy wykończeni fizycznie, podbudowani widokami i miejscem, do którego na pewno wrócimy, bo tam nie ma ludzi. Jak to brzmi: byliśmy w Tatrach, gdzie nie ma ludzi!
Polecam Wam mocno, ale nie na rozgrzewkę. Byliśmy przejściem zmęczeni, ale kiedyś stąd wejdziemy na Ostrą, aż po Siwy Wierch i nie będzie to odpowiednie na wspaniałą wędrówkę po Tatrach, szlakiem niczym na Rysy… kondycyjnie.