Banówka, Jałowiecki Przysłop
wrzesień 28, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Tokarnia z Diademu była na rozgrzewkę przed naszą wyprawą w Tatry Zachodnie. Celem miały być trudne Rohacze, w części lub całości . Janek dorósł “kondycyjnie” do takich wyzwań, dla Kamila miał to być kolejny etap rozwoju, a dla nas odpoczynek. Na start wybraliśmy dwa szczyty: Banówkę 2178 m npm i Jałowiecki Przysłop 2 142 m npm, które leżą na początku właściwej grani Rohaczy, tudzież w środku, gdy dołączymy do tego Salatyny.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ja%C5%82owiecki_Przys%C5%82op
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ban%C3%B3wka_(Tatry)
Plan trasy pokazywał olbrzymie wyzwanie jakie stało przed nami w postaci wejścia na grań Przysłopu, na Przełęczy Jałowieckiej wzdłuż Szarafiowego Potoku, którym zeszła największa lawina w Karpatach.
To wejście ponad 2 km miało nam zając ponad 2h i miało być dla nas sprawdzianem do tego jak przygotowaliśmy się na zdobywanie tatr Wysokich. Zarówno szczyt 1 (Przysłop), jak i numer 2 (Banówka) nie budził naszych innych emocji…a powinien jak się okazało
Start do wyprawy zaczęliśmy w Dolinie Żarskiej, w której byliśmy po raz pierwszy…i od razu ten asfalt.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_%C5%BBarska
Byliśmy zaskoczeni nim, tak samo jak nie byliśmy zaskoczeni olbrzymią ilością chętnych turystów. Stąd przecież można wejść na Baraniec, Rohacze i dojść do chaty na końcu doliny. Rozwiązań zatem jest wiele. W naszym przypadku rozwiązanie było jedno: Janek jak zwykle idzie pierwszy, Kamil pilnowany przez niego za nim, a my na końcu.
Chłopcy fantastycznie szli razem. Te nasze wyprawy wiele zmieniły. Takim najważniejszym elementem jest adaptacja Kamila do tego, że jest częścią emocji rodziny, jej żartów i wysiłku. To sprawił Janek, ciągłym zaczepianiem, dokuczaniem i sterowaniem Kamilem. Zawsze na początku takich wypraw jest to pokaz jak Janek uczy życia brata. Robi to wrażenie!
Nie dla nas asfalt, który wybierała znaczna ilość turystów. Może była to krótsza droga do Żarskiej Chaty, ale dla nas mało komfortowa. Dodatkowo te chmury, te zimno od strumienia trochę nas zniechęcały od tej drogi. Wybraliśmy zatem niebieski szlak, który trawersował dolinę i był piękny, letni i przede wszystkim “ciepły” z dala od bystrzy strumyka. Rozebraliśmy się, przegrupowaliśmy się i Kamil po prostu poszedł.
Baraniec i Rohacze tonęły w chmurach. Nasz Przysłop w ogóle nie był widoczny, albo pojawiał się na chwilę. Nie martwiło to nas tylko szybko uciekliśmy od tłumu odpoczywającego przy chacie i byliśmy gotowi do podejścia. I tutaj pojawia się grupa polskich studentów, która będzie bardzo istotna w ciągu całego dnia, dla nas pozytywnie, motywująco.
Janek wystartował pierwszy na szlak. Studenci wszyscy dziarskim, szybkim krokiem nas wyprzedzili. Janek próbował trzymać tempo, ale się nie udało. Jednak po pierwszych 200 metrach, część grupy udało się nam dogonić pod wspaniałą Szarafiową Siklawą. Warto było ją oglądać…ale dzięki temu udało nam się wyprzedzić grupę kilku osób.
Janek to prawdziwy sportowiec z natury: ON MUSI BYĆ PIERWSZY, ON MUSI WYGRAĆ. Poczuł zew i tak gonił pod górę, że zaczynaliśmy wyprzedzać po kolei studentów. Trochę byliśmy tym zaskoczeni, oni także, ale po Janku nie widać było zmęczenia, a oni niestety już spoceni….a za Jankiem przecież szedł największy konkurent Kamil, który nie wykazywał żadnego zmęczenia, żadnego przyspieszonego oddechu. My niestety za tą dwójką musieliśmy nadążyć. Ja ustaliłem swoje miejsce w szeregu i ze spokojem przyjąłem, że na końcu warto być. Dobre zdjęcia wychodziły najlepiej z tego miejsca, jak to Barańca, niesamowicie dominującego nad doliną i ciągle walczącego z chmurami…ale było co raz cieplej
Jeżeli ktoś myślał o chwilach słabości to chyba nie Janek. On uwielbia takie szlaki i podejście nie sprawiało mu trudności. Dla Kamila też było to niczym zabawa i przełęcz zbliżała się zadziwiająco szybko. Im byliśmy bliżej, tym więcej niebieskiego nieba było z nami.
Pojawił się Przysłop wolny od kosówki, ale ostrzegający, że przed nami dalszy ciąg podejścia. Ja byłem zmęczony, wyprzedziliśmy już wszystkich studentów, a rodzina jakoś utrzymywała tempo. Podziwiałem Asię, że daje rady, ale jak się okazało Bohaterka Tatr rozkręcała się dopiero.
Doszliśmy na przełęcz, która tylko nam przypomniała swoimi kolorami, że jesteśmy w Tatrach Zachodnich. Dla Janka niczym na Jakubinie był to sygnał do ataku na szczyt i dobrze, że jest Asia. Ktoś musiał gonić ucieczkę.
Niestety dla Janka, podejście na kopułę Przysłopu było kondycyjnie wymagające. Tutaj Kamil wrzucił zaledwie dwójkę i tyle było go widać, a Janek po raz pierwszy w historii zaczął dyszeć. Było to dla nas tak szokujące, że wreszcie oddycha głębiej, że nie wiedzieliśmy co powiedzieć. Był jednak dzielny. Pokonał słabości i oczywiście dogonił Kamila na grani i łaskawie poczekali najpierw na Asię, a potem na mnie. To jest upiorne, gdy dzieci wyglądają na “nie-zmęczone”, a ty ich rodzic masz płuca wyplute…ale takie jest życie, trzeba chudnąć i walczyć o kondycję.
No i Przysłop nas zaskoczył. Miał być niewybitny szczyt, a tutaj najpierw pierwsza “bieszczadzka” kopuła, potem druga podobna i nagle ostatnia już kamienista, ta właściwa. Patrząc na mapę okazało się, że to przewyższenie od dołu miało 800 metrów…i nie było z nami ani jednego studenta.
Mnie już rajcowały widoki Rohaczy i marzenia, jak wysoko uda mi się wejść, jak wysoko uda się wejść z chłopakami i Asią. Patrząc na piękne góry chciało się je wszystkie mieć dla nas, ale Przysłop przypomniał, że to nie jest wszystko takie proste.
Pojawiły się pierwsze “przejściówki” przez kamienie i skały. Kamil miał z nimi problem nie fizyczny, ale techniczny. Jak postawić nogę by przejść. Janek śmignął i musiał być “zablokowany” przez Asię, gdy Kamil walczył powoli z sukcesem.
…no i pojawiła się Banówka nasz drugi szczyt.
Nasz pierwszy cel osiągnięty: JAŁOWIECKI PRZYSŁOP zdobyty. Oznaczało to, że kondycyjnie powinniśmy wytrzymać to co mieliśmy w głowie. Teraz był czas na drugi egzamin: techniczne umiejętności pokonywania skał, przejść skalnych przy ekspozycjach czyli droga na Banówkę 4 najwyższy szczyt Tatr Zachodnich…a powietrza było wokół nas co raz więcej.
Asia nas prowadziła. O ile nie było trudności technicznych jak skały to Kamil szedł za nią, ale każde ich pojawienie się hamowało Kamila. Nie umiał poradzić sobie z kolejnością stawiania nogi, wybrania trasy i był też na tyle ostrożny, że robił to bardzo powoli, spokojnie…to był moment dla Jaśka, ale on fizycznie nie był w stanie pokonywać dużych kamieni, skał tak sprawnie jak Kamil. Zejście z Przysłopu było dla Kamila trudniejsze, więc Janek to wykorzystał i nie odpuszczał aż do szczytu Banówki, a kto był na końcu? Na pewno nie zgadniecie
BANÓWKA zdobyta, pierwsza część Rohaczy!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rohacze
Dlaczego warto chodzić po górach? Bo tam wysoko ludzie patrzą na Ciebie przez pryzmat wysokości, a nie niepełnosprawności. Mają szacunek dla tego wysiłku jaki wkładasz by tam być.
To był pierwszy raz w trakcie tej wyprawy, gdy o tym nam przypomniano. Podchodząc już do tabliczki, para z Niemiec, podeszła do mnie i gratulowała nam osiągniecia. Byłem zaskoczony trochę, ale okazało się że zrozumieli po ruchach i wyglądzie chłopaków, że są “niezwykłymi” zdobywcami. Byli zaskoczeni mocno, bo przecież nigdzie tak nie ma, ale mieli olbrzymi szacunek dla tego, że Janek i Kamil zdobyli górę, która wymaga kondycji i sił, jakich nie ma wielu…a studentów nie było z nami.
Jak jest pięknie na suficie nieba . Robi to wrażenie w szczególności gdy patrzysz w dół (Shrek nie patrz w dół!) albo na grań Rohaczy, która jest przed Tobą, tudzież na Baraniec ze Smrekiem niesamowicie wyglądające z tej strony…a byliśmy tam.
https://www.zespoldowna.info/baraniec.html
Przyszedł czas na powrót. Zejście często bywa trudniejsze od wejścia. Baliśmy się powrotu na Przysłop przez grań i skały. Emocje, które niosły nas do góry już się wypaliły. Teraz patrząc w dół widzieliśmy przestrzeń, powietrze i problemy, które jakoś rozwiązaliśmy idąc na górę.
Schodząc z Banówki spotkaliśmy pierwszych studentów. Okazało się, że zdecydowana większość nie podeszła nawet pod przełęcz, a grupa się rozciągnęła i podzieliła. Pogratulowali nam zdobycia Banówki było to znów bardzo miłe. Zaraz potem spotkaliśmy dzielną słowacką rodzinę. Wśród nich mały bohater, dzielnie przechodzący przez skały i krzyczący z daleka że ma “cztery roki” i jest dzielny!!! Był świetny!
Trudny grzebień Przysłopu udało się przejść bez problemów. Rozwiązaniem były rękawiczki dla Kamila. Pomogły i to mocno, nowe pełne, na całe palce. Na Przysłopie spotkaliśmy 4 studentów, którzy znów z podziwem na nas patrzyli. Okazało się, że reszta wycofała się do schroniska, bo nie byli w stanie podejść … a my zaczęliśmy zejście “bieszczadzkimi” Tatrami Zachodnimi, co lubię najbardziej.
Byliśmy już zmęczeni. Nasi synowie też. Słońce świeciło, wiatr przestał wiać…a Janek najnormalniej na świecie zabrał się do spania w tym ciepełku. Znów to takie typowe w górach nieprawdaż ?
Jednak trzeba było zejść. Tutaj po odpoczynku nie było mowy by było inaczej: Janek z przodu a my za nim…ale zaskoczenie oddał prowadzenie Kamilowi. Niespodzianka. Schodziliśmy zatem razem.
Widoki były przednie. Jak się popatrzyło w dół i widzieliśmy punkcik oznaczający schronisko wiedzieliśmy jak wysoko byliśmy…a potem musiałem wysłuchiwać, że nie wyprę się chłopaków, bo w każdym napotkanym strumyku musieli myć ręce, jak to ja.
Zejście do Żarskiej Chaty wręcz pogoniło nas do ucieczki. Olbrzymia ilość ludzi na rowerach, hulajnogach (po to tam jest asfalt) z wózkami i dziećmi, wręcz zachęcała do ucieczki. My znów niebieskim, choć 90% wybierało asfalt. My woleliśmy trawers letnimi polanami.
18 km prawie. Prawie 9 h w drodze.1 344 m przewyższenia. Nie było to łatwe, ale wiedzieliśmy że jesteśmy gotowi na więcej. Kolejny cel Salatyny (Brestowa, Salatyn, Spalona), trudne Skrzyniarki, Pachola o wysokości 2 166 m npm i będziemy mieli połowę grani Rohaczy zdobytą. To była rozgrzewka, miał przyjść czas na zdobywanie