Baraniec.
listopad 4, 2019 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Baraniec jest trzecim co do wysokości szczytem Tatr Zachodnich o wysokości 2 185 m npm. Cały tydzień przed naszym przyjazdem w Tatry padał śnieg. Wybór Barańca był przez to bardzo pokrętny. Po pierwsze liczyliśmy, że jako szczyt południowo/zachodni pod względem nasłonecznienia jednak będzie bez śniegu, a po drugie jest stosunkowo blisko od podejścia, więc jak coś można było wrócić.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Baraniec_(Tatry)
Pokrętność sprawdziła się o tyle, że jak we wrześniu z Wołowcem, owszem śniegu nie było tak dużo, ale ten umiarkowany wiatr wiał i to nieźle….no i te podejście! Wciąż zapominam o jednym: to co “szybkie i krótkie” w górach nie oznacza, że jest łatwe. Na start 4h podejścia jakie zafundowaliśmy sobie było niezłym wydarzeniem szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę, że było to 12 października.
Słońce pięknie świeciło, chłopcy jak zwykle zwarci do góry, z moimi kijkami oczywiście Janek. Ubrani po czubek głowy bo zimno, a już po pierwszych krokach jak zwykle było przebieranie.
Pierwsze 100 metrów to była miła ścieżka leśna, a potem skończyła się bajka. Podejście jakie się zaczęło po tym dystansie, za domkiem… skończyło się już na Barańcu…a kolana już na starcie pękały z wysiłku.
Masyw Barańca został mocno poszkodowany podczas wichur w poprzednich latach. Po krótkim przejściu przez las, weszliśmy w nieskończenie długą “maliniako-łąkę”, spośród którego, co jakiś czas wystawał świerk, pozostałość lasu z przed wichur. Tempo nadawali chłopcy, a w szczególności Janek, który za nic w świecie nie miał litości…ale wiadomo było, że i on się zmęczy, kiedyś.
Bardzo szybko nabieraliśmy wysokości i cała dolina pod nami była pięknie widoczna, a ciepło było nieskończenie wielkie. Janek wciąż uciekał i zaczynał to być problem, bo nie słuchał się w ogóle…a jak go zatrzymać.
Z drugiej strony to niesamowite, jak go fascynuje to, że jest pierwszy, że idzie i ma cel. Koniec tego etapu podejścia okazał się być przy kolibie i polance na wysokości 1 350 m npm, gdy startowaliśmy z poziomu 890 m npm. Musieliśmy odpocząć po zygzakach pod górę w tempie Janka.
Od tego momentu zaczęliśmy trawers przez pozostałości lasu świerkowego w kierunku szczytu Kilnovate na wysokości 1 555 m od którego były już tylko kosówki. Janek zamienił się z Kamilem teraz. Co pewien czas, daleko od nas błękit windstoppera Kamila było widać, ale w niego można było wierzyć, że w momencie niepewności zatrzyma się.
Wyjście ponad kosówki dało widok na sąsiadujące Otargańce z Jakubiną, czyli Raczkową Czubą o wysokości 2 194 m będącą drugim najwyższym szczytem Tatr Zachodnich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Otarga%C5%84ce
Po chwili pojawiły się nasze dwutysięczniki.
Tutaj było widać je najlepiej, tak jakoś “pomnikowo”. Najpierw Maly Baranec czyli po polsku Klin, tuż za nim w oddali Baranec, bliżej Szczerbawy i na samym końcu Smrek, a za nim Rohacz Płaczliwy. Wyglądało to niesamowicie magicznie w tym zestawie, gdzie była ruda jesień bielą śniegu malowana.
Dla Kamila nie było to łatwe z innego punktu widzenia. Ten wiatr, to niskie ciśnienie powodowało, że miał problem ze sobą. Przez chwilę było ciężko, ale potem znów poszedł do przodu i był bardzo dzielny. Wiatr jednak był bardzo silny, typowa “40tka”, ciepła z jednej strony, z drugiej zwiewająca. W pewnych momentach Janek musiał iść przy Asi, bo po prostu się bał jego siły. Jednak po chwili, tak jak Kamil, poszedł do przodu.
Kamil nam odjechał kompletnie. Jednak nie chcieliśmy go wstrzymywać. Wiatr niszczył jego stabilizację i dopóki szedł, chcieliśmy by szedł, nawet sam. W końcu pod Maly Baranec udało się go dojść.
Zdjęcie przy kopczyku z kamieniami i poszliśmy dalej. Było to tak trudne miejsce z perspektywy wiatru, że musieliśmy iść do przodu. Tę chwilę wykorzystał Janek, przejął prowadzenie wyprawy i jakoś wiatr też przestał dokuczać.
Jednak musieliśmy wprowadzić modyfikację. Chłopcy tak się rozpędzili, że my mieliśmy problem z ich dojściem. Zatem to Asia nas prowadziła, a my za nią. Podejście pod Szczerbawego tak było łatwe, że mnie zostawili na końcu i to mocno…a Janek testował tylko co z tym śniegiem by się dało począć, może rzucić w ojca?
Nie szliśmy samym grzebieniem szczytu, bo jak tylko głowę wysunęliśmy ponad, to wiatr przeszywał, ale kamienie do przejścia były niezłe. Tatry Zachodnie nie kojarzą się z czymś takim. Są to raczej “Bieszczady na dwutysiącach”, a tutaj trochę urozmaicenia. Dodatkowo niezły trawersik i przed nami pokazał się Baraniec, łagodny, spokojny i o dziwo z mniejszym wiatrem niż na dole.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szczerbawy
Podeszliśmy do niego granią i same podejście było dziecinnie łatwe, jak patrzyłem na moją rodzinę. Ja się czołgałem z moimi kolanami, a oni po prostu weszli.
Kamil w super nastroju, Janek wręcz rozbrykany takich zobaczyłem na szczycie. W taką trudną, choć słoneczną pogodę nie było zbyt wielu ludzi na szczycie, co tym bardziej wykorzystał Janek swoim entuzjazmem. Zdjęcie w koszulce Zdobywcy Korony Gór Polskich (dziś już po raz drugi, zatwierdzony) oraz Bonitum, dobrego miejsca dla Kamila, gdzie jest tylu wspaniałych ludzi.
Jak się okazuje, weszliśmy zgodnie ze wskazaniami jak w zegarku, ale te kilometry w górę wymagają kondycji. Choć podejście nie było trudne, to było kondycyjne. Nagrodą były widoki dla jednych, śniadanie i ciastka dla drugich.
Ja patrząc na ośnieżoną grań Rohaczy, Trzy Kopy nie mogłem wytrzymać, że to tak blisko nas, a miało być jeszcze bliżej. Z Barańca poszliśmy w kierunku na Smrek mającego 2 072 m npm. On jest też w Koronie Tatr, więc było to idealne dla nas przejście. O ile na ten pierwszy szło z nami kilka osób , to na Smrek wyruszyliśmy sami.
Zejście typowe dla wszystkich szczytów Tatr Zachodnich…ostro w dół, ale zygzakami i bezpiecznie prowadziła do grupy kamieni na przełęczy o nazwie Przełęcz nad Puste albo Jamina.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Prze%C5%82%C4%99cz_nad_Puste
Przyznam się, że to jest z pewnością najpiękniejszy fragment widokowy Tatr Zachodnich, dla tych którzy lubią ten kolor jesieni w połączeniu z wybitnością gór, śniegu. Patrzyłem na całą linię grani od Banikov, przez Hruba Kopa, Nohavica, Placlive, czyli Rohacz Płaczliwy, aż po Ostry Rohac. Robiło to na mnie olbrzymie wrażenie! Dla tych, którzy tego miejsca nie znają, to wspomnę, to jest z pewnością tak trudne przejście jak Orla Perć w Polsce, bo wybitne, eksponowane a góry przepiękne.
Jak widać Asia sprawdziła się w roli przewodnika, a chłopcy dzielnie trzymali się jej tempa. Wiatr zelżał na grani, którą musieliśmy iść by dojść do Smreka. Podejście było tatrzańskie, ale już na górze bardziej przypominał swojego bieszczadzkiego odpowiednika, niż szczyt w Tatrach.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Smrek_(Tatry)
Widoki na Baraniec, Rohacze…nawet nie próbuję opisywać, bo tam warto być.
Ze Smreka schodziliśmy na Żarską Przełęcz i zastanawialiśmy się czy Rohacz Płaczliwy jest w naszym zasięgu, bo był jak na wyciągnięcie ręki…ale robiło się późno.
Są góry mityczne dla każdego. Dla mnie Rohacze. Od kiedy Janek umiał powiedzieć Rohacze, wiedziałem że to nasz cel. Od tego momentu, gdy cała rodzina zobaczyła ich wielkość, wiedziałem, że w końcu tam dojdziemy i jesteśmy już blisko. Chłopcy są tak doskonali w tych przejściach, że będziemy próbować już w następnym roku.
Gdy wydawało się, że najtrudniejsze za nami, zejście do Doliny Jamnickiej sprawiło nam problem. Śnieg, błoto, niestabilny grunt to wszystko wymagało dużego wysiłku i umiejętności. Kto najlepiej sobie poradził? Janek bo szalony i odważny. Kamil bardzo ostrożny miał z tym duży problem, ale przy mojej pomocy świetnie sobie poradził. Janek za to swoimi wygłupami, wymęczył Asię, ale zeszliśmy na dół do przepięknej doliny, gdzie lubią przebywać misie, co było widać.
…a tam nad nami Rohacz Ostry. Swoimi ostrymi skałami robił iście “alpejskie” wrażenie.
Janek jak tylko dotarł do kosówek nie dał szans innym na spokojne zejście. Gonitwa za nim, bo miś, bo śnieg, bo… wykończyła mnie i to było to. Usiedliśmy nad siklawą i czekaliśmy na Kamila i Asię. Czasami takie momenty są najważniejsze…bo patrzy się na Jarząbczy Wierch i Jakubinę.
To był ostatni moment na odpoczynek. Wiedzieliśmy, że o 17:50 będzie ciemno. Poszliśmy szybko w dół, a podejście/zejście w tym miejscu jest bardzo wymagające. Poziom przewyższenia powoduje, że zygzak jest wręcz zbawienny bo można odpocząć…ale chłopcom to nie było oczywiście potrzebne.
Kamil tak szybko zszedł, że czekał na nas już na skrzyżowaniu szlaków z niebieskim, a schodziliśmy zielonym. Janek zatrzymywał się tylko by potwierdzić, że nas widzi na górze…a potem zaczęła się dla nich najfajniejsza część przejścia przez dolinę, ale ciągle istotnie w dół, bo to przez las, to przez kosówkę, to przez strumyk, to przez mostek.
Do tego doszły psy, które z właścicielami spotkaliśmy przy Kolibie pod Pustym, to wszystko nas napędzało by zdążyć przed zmrokiem.
…i udało się. Widzieliśmy jeszcze “złote” Otargańce i właściwie w ostatnim momencie doszliśmy do końca/początku naszego szlaku.
9 h przejścia. Prawie 20 km trasy i drugie co do wielkości przewyższenie jakie pokonaliśmy 1 518 m zrobiły na mnie wrażenie. Jak odczytywaliśmy to już w domu, Asia tylko wspomniała, jak kiedyś robiliśmy 7 km i było to dla nas dużo. Jak wchodziliśmy na Ślężę 719 m i nie mogliśmy złapać oddechu…a potem okazało się że Śnieżka, Śnieżnik, Babia Góra to dla nas za mało i do tego w zimie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a to że można w ramach wieloletniego przygotowania osiągnąć więcej…. Dzisiaj już nie podziwiam mojej rodziny za to co osiąga, raczej zastanawiam się, gdzie to nasze chodzenie nas zaprowadzi i jak wysoko. Oby nie za wysoko!