Biskupia Kopa 3.
styczeń 20, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Są takie góry, na które zawsze można liczyć. Biskupia Kopa nigdy nas nie zawiodła, zawsze potrafiła zaskoczyć czymś…a jest niby taka łatwa i niska.
Zawsze powtarzam, że górę należy oceniać po tym nie ile ma metrów, ale jakie jest podejście pod nią. Biskupia Kopa od północy z przełęczy to “parkowe podejście” na start ale od południa to może zmęczyć, każdego nieprzygotowanego do tego.
http://www.zespoldowna.info/biskupia-kopa-2.html
http://www.zespoldowna.info/biskupia-kopa.html
Ja uwielbiam ją w zimie, na nią zawsze można liczyć, że będzie super zimowo i zaskakująco. W Nysie deszcz, w Głuchołazach deszcz, a po przekroczeniu granicy w Zlatych Horach już śnieg.
Tym razem zgodnie z nasza regułą 3 tury zdobywania Korony Gór Polski, wybraliśmy sobie szlak, którym nigdy do tej pory nie szliśmy…właśnie od Zlatych Hor w Czechach. Niebieski szlak miał być naszym najlepszym w dniu dzisiejszym i prowadzić nas trawersem prosto na szczyt.
Podjechaliśmy do miejsca o nazwie Na Varte. Tam weszliśmy na niebieski szlak. Pierwszy cel to zobaczyć ruiny zamku Leuchtenštejn.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Leuchten%C5%A1tejn
Śnieg sobie padał, a chłopcy poszli jak zwykle.
Janek jak zwykle też, chciał być pierwszy i wkręcał Kamila jak tylko się da…a potem ten go dochodził…a potem ten go znów wyprzedzał dzięki każdemu z możliwych sposobów.
Doszliśmy do pierwszego skrzyżowania szlaków i okazało się, że od tej pory to my tylko w chmury idziemy. Oczywiście Biskupiej Kopy to nawet na “węch” nie dało się wskazać…ale chłopcy tym się nie przejmowali. Doszliśmy w pewnym momencie do szlaku żółtego i okazało się, że na mapie to jedno, a w rzeczywistości drugie i szlaki się nie zgadzały. Postanowiliśmy wejść jednak w młodnik, bo tak pokazywał niebieski szlak.
…no i zgubiliśmy szlak. Pojawiły się maliny, ożyny, świerki …a szlak niby szedł do przodu…ale nie szedł, my próbowaliśmy iść po wydeptanym.
“Mleko” było już tak gęste, że zdziwiliśmy się, gdy doszliśmy do skał. Najpierw pierwszych, a potem kolejnych…i nie podobało mi się, to, bo chłopcy w przodzie, ja z tyłu i w żaden sposób nie pasowało to do szlaku.
Gdy go już z powrotem znaleźliśmy, to pojawiły się przeszkody. Nawet dla Janka trudne do pokonania.
Gdy pokonaliśmy przeszkody, mieliśmy znaleźć ruiny…w “mleku” ich nie było, niestety.
Ekipa się rozkręciła, a ja ich straciłem z widoku. To pojawiali się, to znikali, ale w końcu poczekali. Przejście pod górkę, po świeżym śniegu nie było łatwe.
Biskupia Kopa w tej części była rasową górą. Podejścia w pewnych miejscach były godne dużo wyższych gór. Dla chłopców to jednak nie był problem.
W końcu udało się przejść śnieg, podejście i jak zwykle na górze spotykamy miłych ludzi i Pana z czeskiego punktu pocztowego (też). Tam można przybić najlepszą pieczątkę ze wszystkim jakie są do zdobycia…zresztą popatrzcie sami.
Zdobyliśmy naszą Kopę w bardzo “górski” sposób, a ona jak zwykle odwdzięczyła się oczywiście śniegiem i wiaterkiem…trzeba było szybko schodzić. Jednak jak zawsze na górze najpierw herbatka i ciastka w osłonie wieży.
Wejść jest zawsze łatwiej…zejść zawsze trudniej i tak było tym razem. Świeży śnieg, dodatkowo mokry nie był wsparciem. Janek z “zającami” sobie poradził na zejściu. Kamil po pierwszym zbiegu i ratowaniu się…był tak ostrożny, że aż to zaskoczyło.
…no i znaleźliśmy miejsce, gdzie popełniliśmy błąd przy podejściu. To te maleńkie zejście poniżej zmyliło nas i pobłądziliśmy.
Udało się zejść…ale im byliśmy niżej tym więcej było deszczu, a mniej śniegu. Oj nie podobało się to nam.
Biskupia Kopa była tego dnia dla nas bardzo przyjazna i ciepła. Zdobyliśmy ją po jej grzbiecie ciągnącym się aż do Polski. Podchodziliśmy aż 2 godziny, co świadczy że nie było to takie proste jakby się wydawało…ale był śnieg, był uśmiech i znów naładowaliśmy baterie do następnego weekendu. Kończą się powoli “małe” górki i będziemy musieli zdobywać to co największe. Oczywiście nie wątpię, że się uda.