Chuda Przełączka, Kazalnica, Tomanowa Dolina
sierpień 26, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Po zaskakującej wyprawie, mieliśmy dzień na zdobywanie czegokolwiek i jakkolwiek chciałoby się rzec. Jak życie nas już uczy, to co zostaje na koniec niesie największą dawkę emocji, zaskoczenia i radości…wtedy mówimy, że tutaj wrócimy.
Wypoczęci zdobywcy Rohatki, mieli wstać później niż zawsze, czyli około 4:30, mieli zjeść wolniej śniadanie i mieli pójść na górę, która jest w miarę blisko i jest w miarę łatwa.
Wybór nasz padł na ostatni szlak jakim nie szliśmy w polskich Tatrach Zachodnich. Przepraszam, ostatni z wyjątkiem niebieskiego na Halę Stoły. Celem był ostatni “kawałek” Czerwonych Wierchów: od Chudej Przełączki do schroniska na Hali Ornak.
Już na starcie wszystko układało się jak zwykle. Kamil z przodu my z tyłu, a o tak wczesnej porze Dolina Kościeliska pusta, ba nawet chłodno było. Ta pogoda odgrywać miała dzisiaj istotną rolę. Popołudniu miała być burza, choć rano miało być jako tako. No i wyszliśmy z “rzeczek” na grań Ciemniaka na Adamicę i zaczęło tak grzać, było tak duszno, że za zimnem już tęskniliśmy.
Chłopcy dali pokaz i skałki jakoś tym razem nie stanowiły dla nich problemów, jak to było za pierwszym razem. Na Wierszyk weszli pokazując moc. Ale tam ta moc u jednego z nich się wyczerpała. Oglądnęliśmy Kominiarski Wierch w kwiatach, zjedliśmy śniadanie i Janek się “zepsuł”, a Kamil nie. Od tego momentu szliśmy w dwóch tempach.
https://www.zespoldowna.info/krzesanica.html
Można było przy tym oglądać było motyle, Giewont…a Janek człapał i człapał.
Duchota robiła też swoje. Asia przejęła motywowanie Janka, a ja mogłem dopingować Kamila. Ten jak to zobaczył od razu negocjował powrót. Niestety nie udało się to ze mną. Uratowały mnie porzeczki czerwone, jakie na zboczach nagle się pojawiły. Zaintrygowały przez chwilę Janka.
Janek był tak zmęczony, tak przytłoczony duchotą, że nie miał motywacji i gdyby nie “sąsiad” idący obok, to zamarudziłby na amen…ale pojawiła się Chuda Przełączka i stało się lepiej.
Od razu uśmiech, od razu upewnienie się, że nie idziemy na górę i wszyscy usiedli na śniadanie. Obok nas na zielonym szlaku nie było już nikogo. Prawie nic, bo znów pojawiły się kozice. Fajnie było je oglądać.
Po odpoczynku u synów było niedowierzanie. Nie szliśmy do góry, na szlaku nie było nikogo i jeszcze szliśmy, gdzieś gdzie oni nie byli do tej pory nie było to standardowe dla nich, bo oni już przecież przeszli niemalże całe polskie Tatry…a w dole Rynek, Ratusz z Wąwozu Kraków.
Ja byłem zauroczony, Janek tylko mnie poganiał do przodu, bym się nie obijał. Nigdy nie widziałem z tej strony Kamienistej, Smreczyńskiego Wierchu, Tomanowego Wierchu. U całej Rodziny frajda jak nigdy…nowe, nowe i świetne….a to był dopiero początek niespodzianek.
Po prostej przyszły trawersy. Na początku były “normalne”, a potem Janek tylko się pytał o skały i cieszył się że jest przepaść…zrobiło się wąsko. Zrobiliśmy “Tato uwaga zygzak!” i wow. Nad głowami mieliśmy Alpy Juliskie w Tatrach, czyli Tomanowe Rzędy, ja bym nazwał to Filharmonią.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rzędy_Tomanowe
Niezwykłe miejsce. Ja nie wiedziałem, gdzie mam patrzyć. Janek patrzył wszędzie i zobaczył Kazalnicę, tak Kazalnicę. Nawet nie spodziewałem się, że to będzie tak dobre miejsce do oglądania i odpoczywania, i tak inne i tak podobne do tej z Tatr Wysokich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kazalnica_(Ciemniak)
Wymieniliśmy się z turystami, którzy mieli ją tylko dla siebie. Głośne Dzień Dobry z pewnością wypłoszyło ich. Jak widać było tak dobrze, że trudno było cokolwiek innego o tym miejscu pomyśleć, jak to że mamy błogostan.
Nie chciało się iść. Janek rozmarzony, Kamil rozleniwiony, nie czuło się niczego złego w tym miejscu…a Asia się uśmiechała. W końcu trzeba było schodzić. Czas burzy powoli nadchodził, a nie chcieliśmy aby nas tutaj zastała. Schodziliśmy w dół, a nad nami jeszcze większa Filharmonia! Wyglądało to naprawdę niezwykle.
W końcu Jankowe: “Tato chodź!” zmieniło wszystko, tak samo jak pojawienie się żołnierzy amerykańskich, którzy mocno się zdziwili widząc nas na szlaku. Janka “Hello” zrobiło oczywiste wrażenie….no i były “zygzaki” znów. Janek jak na rajdzie szybko i skutecznie.
Doszliśmy do Tomanowej Doliny na “stary szlak” na Tomanową Przełęcz. Gadaliśmy o kwiatach, o szlaku, o malinach i niedźwiadkach…nikogo tutaj nie było. Uśmiechnięci już mieliśmy wstawać, gdy przyszła Rodzina i stwierdziła, że wydawało im się, że to misie tak szaleją…a to był tylko Kamil z jego radością. Ulżyło im. Oni do góry a my na dół, przez maliniaki idealne miejsce dla miśków.
Udało nam się, nie spotkaliśmy ani jednego, a miejsce było długie i przednie na takie spotkanie. Kamil jak zwykle na długich prostych odstawił nas, ale w końcu spotkaliśmy się przy Schronisku Ornak. To był koniec naszego wędrowania.
Od tego miejsca mijaliśmy ludzi jak słupki, a oni nas. Wszyscy chcieli skorzystać z tego miejsca, choć jedynie my wyglądaliśmy na takich co chodzą po górach . Chłopcy w świetnych humorach. My patrzyliśmy na to miejsce gdzie byliśmy jeszcze przed chwilą i uciekaliśmy przed burzą.
Udało nam się. Świetny szlak, świetne miejsca w których jeszcze nie byliśmy. Zaznaczyliśmy sobie w głowach jak wygląda Hala Stoły z góry i z początku szlaku. Na pewno tam będziemy i to będzie nasz ostatni szlak w polskich Tatrach Zachodnich. Pięknych po prostu górach.Polecam.