Czantoria Wielka
grudzień 14, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
5 grudzień. Ma wiać jak na wiosnę i gdzie tu pójść? Jedno z nielicznych miejsc na mapie z wiatrem tylko 40 km/h wydaje się być nawet blisko nas: CZANTORIA WIELKA. Pasuje i to bardzo. Więc kierunek Beskid Śląski i szczyt należący do DIADEMU…my już tam byliśmy
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ma%C5%82a_Czantoria
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czantoria_Wielka
Chcieliśmy przejść szlak od Ustronia przez Małą Czantorię 866 m npm do Wielkiej Czantoriii o wysokości 995 m npm. My już byliśmy na Czantori…ale to było nie to co najlepsze, zatem przyszedł czas na rozkoszowanie się. Na dworze 11C i co ciekawe, wiatr było słychać wszędzie jakby miał łamać wszystko co w pobliżu, ale drzewa nawet się nie ruszały. Patrząc na naszą jodłę, w pobliżu której zaparkowaliśmy, to nawet igiełki się nie ruszały.
Nasze przejście najlepiej pokazuje ta tablica ze szczytu, z legendą o Czantorii. Najpierw żółty szlak do góry potem przez szczyty i powrót na skróty. Taki był plan.
Start i od razu błotko. W takich warunkach najlepiej się sprawdzają specjalne spodnie u Janka, chroniące go od wszystkiego . Start i od razu zagadka. Dlaczego wszędzie widzi się opis: droga prywatna, posesja prywatna…i tak było przez cały dzień. Na początku miałem obawy, czy w ogóle możemy iść szlakiem skoro wszystko prywatne, ale potem potraktowałem to jako walka właścicieli z nachalnymi turystami, którzy nie szanują ich włości. Zatem boczkiem i na pewno przez “publiczne” do przodu.
Na początek czekało nas przejście przez las, jakimś duktem reglowym pamiętającym dawne czasy. Janek na “hamulcach”, bo kijki co już testowaliśmy na Trójgarbie, a Kamil zniknął za zakrętem. Liczyliśmy na jego czujność, że w odpowiednim momencie poczeka.Tak było.
I zaczęło się. Jak tylko weszliśmy na żółty szlak pogoda zrobiła swoje. Nie, nie było zimno. Pilnie się za to zaczęliśmy rozbierać bo było za gorąco. Z drugiej strony lód na podejściu no i drzewa “atakują”. Najlepsza ochrona została na nogach. Po kolanach już spodnie “przed wszystkim” były mokre. Jak oni to robią…te modele tak mają.
Zupełnie mnie nie zdziwiło to, że po chwili idąc szlakiem zobaczyliśmy niesamowite widoki. Janek zadawał pytania, a co to , a co tamto. Nie były łatwe, ale wiatr kolorami malował niebo, przez co wszystko było inne od tego co znaliśmy do tej pory.
…a w tym czasie Kamil oczywiście z góry pobłażliwie na nas patrzył.
Podejście niczego sobie, ale szeroką aleją doprowadziło nas do “górskiego przejścia.” Po lodzie do góry. Janek super, z kijkami, sobie poradził. Kamo powolutku korzystając z każdego “suchego kamienia” wspinał się jak na “Rysy”.
Po części “górskiej” pod samą Małą Czantorią przyszło wypłaszczenie i Janek już tak “hamował“, że się nie dało iść…a Mała Czantoria to wspaniałe widokowe miejsce. Nas zaskoczyła. Wiatr choć jakoś wiał, to nie w nas. Drzewa się uginały, ale jakoś nie czuło się tego.
Stojąc na Małej Czantorii można było w końcu pokazać Jankowi palcem, gdzie jest szczyt i wieża, najważniejsze w dzisiejszej wyprawie. Humor od razu wzrósł, ale nie tempo.
Kamil z Asią wyraźnie “odjeżdżali”, a wiatr to się pojawiał to znikał, ale był lód.
Janek dzięki kijkom doszedł Kamila choć na chwilę. Chwila “suchego” i można było Kamila gonić.
Podchodząc pod Czantorię nie było łatwo w śniegu i lodzie. Janek kosmicznie marudził, ale szedł. I znów Kamil był pierwszy na górze i łaskawie patrzył na nas z góry.
Janek wciąż marudził. Góry choć piękne muszą być trudne z jakiegoś powodu. Trochę lodu i wody to nie problem. Piękne widoki i owszem, ale wyzwań nie ma…dla niego. Ja to nazwałem, że to kara dla nas za te wszystkie przejścia, bo Janek tylko łańcuchy i łańcuchy, a jak ich nie ma to nie góra.
Janka rozbroiliśmy na górze z kijków i to pomogło. Przyspieszyliśmy. Minęliśmy jedno schronisko, kolibę i doszliśmy na szczyt. Tutaj Janek się rozkręcił, bo nagroda, bo szczyt i można poszaleć przy zdjęciach. W końcu był sobą.
Szaleństwo w oczach pojawiło się, gdy zobaczył słup z orłem. To było konieczne by tam zrobić zdjęcie. Panie ze szkoły na pewno byłyby zadowolone ze znajomości symboli przez Janka
Zaskoczenie pełne w jednym wymiarze. Nie tylko my chcieliśmy zdobyć w ten dzień górę. Bardzo dużo było naszych Sąsiadów. Warto tam być nawet w taką pogodę. My szybko uciekliśmy przed tłumem schodząc do ławek pod kolibą, patrząc na góry aż do Biskupiej Kopy na zejściu.
Janek bez “balastu” kijków zasuwał, że aż miło. Inna rzecz, że nagroda czekała. Zejście od tego momentu już nie było “zabawą”. O tej porze schodząc już szliśmy po totalnie rozpływającym się śniegu. Było ślisko i trudno. Janek odzyskał kijki. Jego uratowało, a Kamil dzielnie walczył z czymś czego nie rozumiał…no ślisko.
Po odpoczynku postanowiliśmy zrobić skrót zielonym szlakiem, no bo coś nowego musi być w tym co robimy zawsze. Schodziliśmy pięknym bukowym lasem, a tematem był ten labrador czarny, który schodził przed nami. Wspomnienia o Wiośnie odżywały.
Im byliśmy niżej tym lepszy był humor. Uważaliśmy by nie zejść ze szlaku “widokowego” jakim schodziliśmy, a i tak doznaliśmy szoku, gdy się okazało, że szlak prowadzi przez “teren prywatny”, “zakaz wstępu”. Podchodząc dalej w dół, znów wszędobylskie znaki: TEREN PRYWATNY. Musieliśmy się cofnąć do początku lasu i tam okazało się, znaleźliśmy ścieżkę na … tor do MTB przechodząc obok TERENÓW PRYWATNYCH.
Boczkiem idąc i asfaltem, i przez kamieniołom, przez pola zawsze obok tras rowerowych, okazało się, że idziemy szlakiem “widokowym” w odpowiednim dla nas kierunku. Jednak się pojawił, a idąca Pani z kijkami utwierdziła nas w tym, że zrobiliśmy dobrze, ale rowerzystów trenujących hopki, przejazdy było sporo.
Minęliśmy trasy rowerowe idąc nimi przez chwilę, potem polne rozłogi, potem asfalt, potem betonówkę, drogę leśną przez las…
by w końcu zejść trawersem w dół i okazało się, że nasz skrót do parkingu okazał się sukcesem.
Czantoria nie zawiodła, choć skrót w dół już tak. Ilość tabliczek z TEREN PRYWATNY zaskakująca, ale można je minąć jak się okazuje. Podejrzewam, że w piękny dobry dzień Czantoria to wspaniała górska wyprawa dla całej rodziny. I niech tak będzie bo warto! Polecam.