Czarny Kocioł Jagniątkowski, Śnieżne Kotły, Łabski Kocioł
październik 26, 2021 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Gdy powiem, że chłopcy się dopominali by gdzieś pójść w góry, można było im z góry zaufać. Nie mieli wysiłku, nie mieli nagrody, więc nuda w domu. Zatem gdzie ich wymęczyć…Karkonosze? Ostatni szlak jakim Asia nie szła, bo my już chyba tak, to ten zielony nad reglami albo pod kotłami i to był pomysł na niedzielę. Ostatni taki szlak w polskich Karkonoszach dla nas, gdzie nie byliśmy razem.
Gdy patrzyliśmy z Michałowic na nasz cel wiedzieliśmy, że będzie z przygodami, taki jesienno-zimowy. W końcu na górze dzień wcześniej odnotowano już ponad 30 stopni na minusie. Na ten czas na dole było trochę ponad plus i była piękna jesień.
Wystartowaliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Czarnego Kotła jak mówią miejscowi. Asia za to podkreśliła, że to będzie na pewno czarny kocioł dla nas, bo chłopcy pędzili do przodu GADAJĄC STALE RAZEM I OSOBNO. “Pilot” od samego początku miał “uszkodzoną” funkcję mute i nie chciało być cicho. Nie było istotne czy wiało, czy było słonecznie, czy mroźnie…było gadatliwie głośno. A to “droga jest trzecia”, a to gdzie Kamil i uwaga ślisko no przecież…było za łatwo.
Tutaj pojawił się pierwszy szron, pierwsza zagadka po co na drewnianym mostku jest siatka…ale gadać można było do tyłu nie patrząc, czy ktoś z tyłu w ogóle idzie. “Mute”, gdzie to jest, dlaczego nie działa!?”
Uspokoiło się trochę na czarnym szlaku, ale wiatr to sprawił i znów było gadanie o tym, że wiatr wieje. Każdy temat jest dobry.”Gdzie to mute!”
Cisza nastąpiła, bo śnieg odebrał mowę…na chwilę.
Asia miała szansę na podziwianie czegoś, czego jeszcze w Karkonoszach nie widziała…a jest tam pięknie, ale najbardziej na jesieni.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czarny_Kocio%C5%82_Jagni%C4%85tkowski
Byliśmy już na wysokości ponad 1000 m npm i czuć było “lodowatą” różnicę. Na dole słońce i ciepło w pełnej jesieni, tutaj zima i ten mrożący wiatr. Zmiana “strony” kurtek na tą lepiej chroniącą i frajer tylko by pomyślał, że będzie ciszej….owszem wiatr ustał jak weszliśmy do lasu…ale to było za łatwe.
Pojawiło się Rozdroże Pod Śmielcem i tam niespodzianka. Pierwszy bałwan w tym roku
Pojawił się już drugi kocioł, w istocie te dwa największe: Śnieżne Kotły (Wielki i Mały). Szlak w kamieniu i to lodowym, i Janka zmroziło. “MAMA DAJ RĘKĘ!” oj dawno tego nie było.
Kamil na luzie, uśmiechnięty odliczał czas do przerwy. Ja oglądałem niezjedzone borówki, a u Janka zmiana humoru. “Mama” i gadał do mamy stale. Dotarliśmy do kolejnego rozdroża tym razem pod Wielkim Szyszakiem. U Janka było coraz gorzej. Asia stwierdziła, że ten szlak na pewno jest za łatwy i koniec….który raz w tym dniu…a tutaj więcej i więcej zimy.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Anie%C5%BCne_Kot%C5%82y
W końcu dotarliśmy do Śnieżnych Kotłów. Ten Wielki z Amboną na górze WYGLĄDAŁ…jak z Narni.
Janek nie reagował…tylko było słychać “MAMO DAJ REKĘ”. Myśleliśmy, że Śnieżne Stawki zrobią różnicę…nic z tego. Janek “gasł” nam z kroku na krok…do czasu.
…skał. Nagle wszystko się zmieniło. Idę pierwszy. Hałas narastał, nie była to przyroda bynajmniej.
Wysiłek robił swoje i uśmiech wrócił. Język na wierzchu, bo “drogowcy nie odśnieżyli szlaku” jak to moja żona wspomniała i była walka. To co Janek lubi najbardziej i jaki jest w górach. On pierwszy, z głosem typu “Kamil źle idziesz!”. Wróciliśmy do normy: HAŁAS! …ale i Janek Mistrz Świata w pokonywaniu SKAŁ!
…a Śnieżne Stawki skute lodem w śniegu wyglądały pięknie, tak że odpoczywaliśmy tam. Nasz pierwszy zimowy piknik vis a vis Grzędy między kotłami. Było sielsko.
To co dobre nie trwa wiecznie i trzeba było iść dalej do Łabskiego Kotła. Janek w normie, Kamil też więc szło się z głośnym jankowym DZIEŃ DOBRY i to spowodowało, że patrzono na nas z uwagą.
Mijaliśmy Mały Kocioł. Małe zejście, mostki i do góry, a tam skały i skałki jak na Magistrali Tatrzańskiej. Tylko dużo śniegu na nich. Mijamy ostrożnie Panie które schodziły i zatrzymały się między skałami: “Ty masz Włóczykija!”…”O Korona Sudetów!!! a ja jeszcze o nią walczę!”…mówiąc krótko, Panie zatrzymały się w półkroku, na śliskiej skale, by tylko popatrzeć na Jankowe odznaki. Znów podziw dla chłopaków osiągnięć, gdy okazało się, że mamy trochę więcej zdobytych szlaków/szczytów niż pokazują to odznaki! Kamil od razu też się “wyprostował” i z ostatniej pozycji wysunął się na prowadzenie.
Pojawiła się Szrenica. Szukaliśmy naszego ostatniego kotła…ale piękno zimy nie pozwalało oderwać się od tego, co było przed nami. Hałas wrócił!
W końcu Janek wypatrzył Schronisko Pod Łabskim Szczytem. To miał być nasz ostatni przystanek na trasie. Jak on to wypatrzył, to nas zaskoczyło, ale w końcu tutaj jest już “nasty raz”
Wrażenie jakie odnieśliśmy patrząc na schronisko, zagubiło chęć patrzenia na Łabski Kocioł…a potem wszyscy chcieli jeść i pić…no i pieczątki, od razu dwie!!!
…ale potem patrzyliśmy do tyłu i było świetnie i ładnie.
Zejście ze schroniska było początkiem “drogi kamienia”, bo tak ten szlak powinien być nazwany. Nasz wybór czarny szlak…to był jeden wielki kamień. Po radości pobytu nad schroniskiem, mina “zbladła”, gdy trzeba było iść przez błoto i strumyki…kamienie.
…a na wysokości 1 066 m npm śnieg znikł i zaczęła się jesień, bardzo ciepła i szybka bo chłopcy biegli do Trzeciej Drogi. Oczywiście jak zwykle na skróty…z hałasem.
W ten sposób zrobił się nam prawie tatrzański wypad w Karkonoszach. 17 km i ponad 800 m przewyższeń to taka “rozgrzewka” dla naszego zimowego zdobywania w stylu najwyższych gór…tylko musimy odzyskać funkcję mute na naszym pilocie, bo bez tego będzie trudno przetrwać długie wędrówki z naszymi chłopakami.