Czartowskie Skały, Dziób, Rogal, Mieroszowskie Ściany
maj 10, 2021 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Co raz lepiej idzie nam mówienie, że nie mamy gdzie iść. Jeszcze lepiej, gdy potem się okazuje, że te “ostatki” jakie się udało znaleźć zaskakują, zmieniają naszą perspektywę. No i wydawało się, że nie mamy gdzie iść, ale okazało się że Diadem umie podpowiadać: najwyższym szczytem Zaworów jest Róg 715 m npm na którym byliśmy. My tych Zaworów właściwie nie poznaliśmy. Zdecydowaliśmy się je poznać lepiej, choć takie małe.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zawory_(pasmo)
Zawory raczej nie kojarzą się z górami, a jednak na “końcu” Polski zamykają one Góry Stołowe pięknym rogalem, o którym mało kto wie, mało kto słyszał, a jeszcze mniej docenił.
https://www.zespoldowna.info/rog-przed-janskim-wierchem.html
Dojechaliśmy do Czartoskich Skał. Brzmiało to nieźle, jednak nie wiedzieliśmy o co tutaj chodzi. Zatrzymaliśmy się tam gdzie wydawało się, że można zatrzymać, bo oczywiście nikogo nie było. Janek marudził z wyjściem z auta, aaale jak zobaczył “różowego kolosa” nie było gadania.
Sytuacja nie była komiczna. Staliśmy pod tą ścianą, Janek się wyrywał “bo on idzie”, a tutaj prawie pion. Trawersem, powoli, jakoś się udało.
Na górze wow!!! Wąska ścieżka do końca skały, a tam rzeźby, jakich najlepszy rzeźbiarz by się nie powstydził.
Schodząc odkryliśmy oczywiście najlepszą z możliwych ścieżek, więc warto najpierw rozglądnąć się a potem zdobywać. My nie rozglądaliśmy i wtopiliśmy po prostu! Wydawało nam się, że to jedna, jedyna skała…dzięki Dawidowi wiemy, że było kilka więcej. Wracamy tam na pewno!!!
Naszym głównym celem miały być Zawory. Plan jaki nakreśliliśmy był taki: zdobyć Dziób 692 m npm, Rogal 635 m npm i dzięki tym skrótom przejść na Mieroszowskie Ściany i tam zdobyć szczyt o wysokości 665 m npm.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mieroszowskie_%C5%9Aciany
Asia o takim planie mówi: “wyprawa na wypierdki przez krzaczory”. Trudno się z nią nie zgodzić. Po pierwsze od Czartoskich Skał, Dziób jako pierwszy szczyt nie wydawał się jakoś szczególnie wysoki. Po drugie ścieżka, którą wybraliśmy prowadziła przez “krzaczory”. Miała być przygoda! Zaczęła się!
Ścieżka prowadząca do lasu okazała się być ścieżką prowadzącą nie tylko w “krzaczory” ale cholernie wybitną górę, której zdobyć od razu, wymagało włożenia wysiłku w to. Janek miał frajdę, bo on pierwszy. Był pierwszy, a płuca były pod tą górą chyba ostatnie, szczególnie moje i Asi. Wciąż patrzymy na Janka, jako tego co generalnie się nie męczy. Kamil przynajmniej się zgarbi i wiemy, że to już zmęczenie atakuje. Janek szedł do góry, sam szukał ścieżek…których nie było.
Jak już weszliśmy na szczyt…to okazało się, że nie jest to szczyt, ale było wow! bo to była świetna polanka. Dzikość przy tym kompletna…ale gdzie tu spotkać turystę na szlaku, gdy przez “krzaczory” się idzie na końcu Polski.
…ale po “krzaczorach” przyszła droga i na niej istny tor przeszkód…a nad głową Dziób nasz pierwszy cel. I znów konieczne było przejście przez “krzaczory”. Trawersik ścieżką saren był nawet mało wymagający. Weszliśmy w buki i szok. Nawet było widać tabliczkę z oddala!!!
Janek wykrzyczał swoje “Together I can!” i można było zejść. Niestety tą samą ścieżyną jak wchodziliśmy do góry.
Uwaga: to nie był szlak, to była droga leśna. Nie było oznaczeń, zatem co skrzyżowanie, można się pokłócić w którą stronę iść na kolejną górę. Szukaliśmy Rogala i zaskoczył nas swoją niedostępnością. Przeszkody wszelkiej maści były na prawdę wyszukane. To że wiał wiatr, że ściągało czapki i było ślisko, bo padały deszcze do wczoraj, nie pomagało.
Znów trzeba było wchodzić centralnie na “ściankę”. Powoli rozumieliśmy, o co chodzi z tymi Zaworami. Od strony polskiej góry były tak “ucięte”, że trzeba było niezłego wysiłku by na nie wejść. Na pewno kojarzyło się to temu, kto nadawał in nazwę z zablokowaniem czegoś…nas nie blokowało, ale wysiłek był zacny. Jednak Rogal nas zawiódł. Wczłapaliśmy się na górę, a tam “stół” porośnięty lasem i brak tabliczki. Jedyne “inne” miejsce to przy kropce na brzozie zrobionej przez…niech będzie leśniczego.
Udało się zejść bez “zająca”. Zaraz za Rogalem doszliśmy do drogi, a tam czekał na nas zielony szlak na Ściany Mieroszowskie…przez “krzaczory”.
Za nim przeszliśmy przez nie, Janek i Kamil odjechali od tak. My mogliśmy popatrzeć na inny wymiar Dzioba widocznego w oddali, ale trzeba było gonić chłopaków. Szybko potwierdziło się to, co wcześniej poznaliśmy na Rogalu. Od strony czeskiej w miarę łagodna wierchowina. Od strony Polski ściana 30-40 metrowej wysokości…choć porośnięta lasem, to jednak ściana. Zaskoczenie to kartka z nazwą szczytu. Janek miał szansę poczytać.
Cel osiągnięty, chłopcy zadowoleni…bo był już najwyższy czas na białą herbatę i nagrodę!!!
Szczyt znajduje się po stronie czeskiej i były “krzaczory”, więc nie goniliśmy do punktu oddalonego od szlaku o jakieś 20 metrów. Za to z chęcią ulokowaliśmy się na słoneczku, które pozwoliło nam na nasze śniadanie w cieple, choć wiało.
Odpoczywając byliśmy zaskoczeni profilem naszej trasy. Niby nie było wysoko, ale góra dół, góra dół, to był rytm trasy. Powrót nie zapowiadał się inny. Najpierw szukaliśmy jak zejść z tej ściany. Trzeba było odejść od szczytu ponad 200 metrów i tam mogliśmy dopiero zejść w dół. Nie chcieliśmy wracać tą samą trasą, a tutaj były różne możliwości wyboru skrótu…a potem to była bułka z masłem, bo w tym dniu takie “spadanie” kilka razy już przeżyliśmy.
Dopiero na dole zobaczyliśmy te skalne ściany. Powtórzę się: dopiero patrząc na to z dołu można wyobrazić sobie, co autor nazwy miał w głowie.
Udało się zejść na drogę rowerową…ale tam też nie było ani jednego rowerzysty, tak samo jak na górze nie spotkaliśmy ani jednego turysty przez cały dzień. Spokojnie, choć do czasu, wracaliśmy. Janek umiejętnie dokuczał Kamilowi. Ten się wkurzył i narzucił, całkiem nieprzyjazne tempo…ale “zaczekaj na zdjęcie” jeszcze działało. Widzieliśmy już z oddali Dziób, więc było dobrze i całą kotlinę aż po Góry Suche, na które mieliśmy się wybrać w kolejny dzień. Tam też czekały na nas jakieś “ostatki”.
Podziwianie skończyło się tym, że Kamil odjechał. Janek nas zaskoczył. Wyglądał na zmęczonego, ale pobiegł za nim i zatrzymał go. Na koniec to nawet Mamie pomagał. Zaskoczenie jeszcze raz i to kompletne.
Wyszliśmy pod Rogala. Widok na łąki, Góry Suche, Masyw Dzikowca i Lesistej Wielki bezcenny. Jednak to co dobre, długo nie trwa. Trzeba było się wspinać pod Rogala. Oj nie było znów łatwo. Nogi jakoś ciężkie się zrobiły.
…a potem w dół i kolejne podejście.
Człapaliśmy już niemiłosiernie, a przecież to małe góry. Pod Dziobem przypomnieliśmy sobie, że będzie trzeba z niego “spaść” przez “krzaczory”. Był to ból, zanim on nastąpił….a przecież to były “wypierdki”.
Janek dzielnie nam “uciekał”. Złapaliśmy go przed samy zejściem na polanie.
Dawno nie byliśmy tak zmęczeni. Dawno tak nie pragnęliśmy dodatkowej herbaty. Nie wiem, co w tych górach było takiego, że padliśmy wykończeni. Trochę profil trasy wytłumaczył nasze zmagania, ale była przygoda i był wysiłek. Zawory nas zaskoczyły. Ściany też, a wydawało się, że będzie to łatwe i nudne, a tutaj wszystko na opak …i była przygoda! Doceniliśmy “ostatki” i to mocno!