Czy słuch nie jest ograniczeniem w prowadzonych terapiach?
Dostałem takie pytanie. Odpowiedź jest być może banalna, ale prawdziwa: JEST.
Uważam, że różnorodność terapii jest istotna, gdyż muszą być one dopasowane do dziecka…ale:
1.Jeżeli ono nie słyszy to czy jest sens prowadzić terapię muzyczną? W ZD duża część dzieci ma znacznie pogorszony słuch, który jest nie kontrolowany i nie leczony, gdyż wszyscy mówią, że to jest efekt upośledzenia.
2.Jeżeli dźwięk ma być terapią to w związku z anomaliami anatomicznymi ucha dziecka z ZD, ten dźwięk nie zawsze dociera do mózgu w swojej wyjściowej formie. Jest/może być mocno zniekształcony. Czy taka terapia zatem może być skuteczna? Wydaje mi się, że nie jest to takie jednoznaczne. Można oczekiwać, że niekoniecznie.
3.Jeżeli dziecko z ZD może nie słyszeć na pewnych poziomach, jeżeli zniekształcany jest dźwięk przy pewnych spółgłoskach, czy terapia zasadzająca się na precyzyjności przekazu dźwięku jest skuteczna? Powiem, że widać to u logopedy. On zawsze musi dopasowywać się do odbioru dziecka. Wtedy jest to możliwe, ale jeżeli metoda jest nieelastyczna pod tym względem, to nie widzę szans na sukces.
Jarku jako matka dwójki dzieci z niedosłuchem mogę Ci – w odpowiedzi na powyższe – powiedzieć, że na dziecko trzeba patrzeć holistycznie. Upośledzenie (trwałe czy czasowe) słuchu ma ogromny wpływ np. na terapię zaburzeń integracji sensorycznej ALE zaburzenia integracji sensorycznej mają analogiczny wpływ na rehabilitację słuchu. U moich chłopców terapia logopedyczna jest mniej efektywna ze względu na podwrażliwość przedsionkową zaburzającą koncentrację.
Niestety nigdy nie ma jednego winnego :/