Dolina Jaworowa
sierpień 12, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Szukałem miejsca, gdzie jeszcze nie byliśmy w Tatrach. Szukałem miejsca by móc na nie popatrzyć, tak jak bym to robił ostatni raz. Padło na Jaworową Dolinę i Jaworowe Mury. Miesiąc temu byliśmy po ich stronie od Wielkiej Doliny Staroleśnej, gdy szliśmy na Czerwoną Ławkę. Zrobiły na nas ogromne wrażenie. Chciałem na nie jeszcze raz popatrzeć.
Postanowiliśmy wystartować w Tatrzańskiej Jaworinie. Kiedyś szliśmy stamtąd na Koperszady, zatem szlak był już znany chłopakom. Janek wiedział, gdzie popatrzyć i poszliśmy.
Dolina Jaworowa zaczyna się od rozejścia szlaków: niebieskiego na Koperszady (tam Kamil jednoznacznie powiedział: “Byłeś!”) oraz zielonego, który prowadzi wzdłuż Javorinki do końca doliny. No właśnie, po pierwsze ten koniec jest bardzo daleko. Myśleliśmy, że nie spotkamy nikogo przez to. Po pierwszych “setkach”, jednak minęli nas “biegacze” a potem turyści. Byliśmy tym zbudowani.
Od samego początku szlak jest bardzo malowniczy. My mieliśmy szczęście widzieć wiele. Z tego wszystkiego po pierwszych 3 km postanowiliśmy odpocząć. I tutaj pojawiła się niespodzianka. Pani Jola z Panem Pawłem, zatrzymali się z nami i pogadaliśmy o górach. To było niezwykle miłe powiedzieć komuś, coś fajnego o górach. Janek błysnął, Pani Jola była zaskoczona że byliśmy w tylu miejscach.
Minęliśmy Wielkiego Babosza i skończyły się widoki. Kamil który był w polu widzenia…znikł w lesie. Janek zaczął być zmęczony. Idzie się ciągle pod górkę, ciągle powoli pod górkę przez strumienie i strumyczki, które dają chłodem.
W końcu po 7 km zobaczyliśmy ścianę. Nie ma takiej nigdzie indziej, tylko tutaj! Kamil był już wykończony i był gotowy wracać. Słońce nas uratowało, odpoczynek i nagroda też. Kamil wypoczęty był gotowy do dalszej drogi.
Te wejście w “mury” było niesamowite. Javorinka szumiała i pędziła, co robiło niesamowitą scenerię w całości.
Nad nami był już Mały Lodowy Szczyt. Ja się przeraziłem, Kamil też tylko Asia z Jankiem szli jakby nigdy nic. A tutaj my na wysokości 1600 m npm a szczyt jak w “kosmosie”.
Woleliśmy z Jankiem oglądać motyle i kwiatki, szło nam to bardzo dobrze . Asi i Kamilowi zostawiliśmy wspinaczkę na górę na morenę.
Ja już nie miałem sił. Asia stwierdziła, że wejdziemy chociaż na Żabi Jaworowy Staw. Oj nie! Jak pokazała o co chodzi, to Janek po prostu zahamował.
Wielkość “MURÓW” robiła absolutne wrażenie. Miesiąc temu byliśmy po ich drugiej stronie (zdjęcie poniżej). Jednak z tej strony wyglądały na jeszcze bardziej nie do zdobycia!
Janek miał dość na szczęście. Ja jeszcze bardziej, a Kamil się ucieszył, że oglądamy!
Asia jedynie wyglądała na taką, która by mogła jeszcze iść dalej. Jednak nie daliśmy szansy jej by tak myśleć.
Patrzyliśmy na Jaworowe Szczyty, na Jaworową Dolinę, robiła wrażenie. Napawaliśmy się tym miejscem.
Ogłoszenie odwrotu spotkało się z entuzjastyczną reakcją po stronie synów. To był zbieg z radości w dół.
Nad nami za to Lodowy Szczyt i cała lodowa grań. Nie dane nam było rozkoszować się tym widokiem. Nagle na szlaku pojawiło się całkiem dużo turystów. O dziwo z małymi dziećmi. Dla nich ten szlak musiał być trudny, bo długi i nużący..nie ma atrakcji na szlaku dla dzieci, a jednak szły z rodzicami.
Janek oczywiście wszystkich przepytywał, a swoją kultura osobistą rozbawił Panów jedzących śniadanie. Pochwalili go jako tego, który jest świetnie wychowany!
Gdy tak mijaliśmy turystów z małymi dziećmi, szlak nas po prostu wykończył. Aby dojść do MURÓW musieliśmy pokonać 9 km. Teraz to wychodziło!!! Wszyscy domagaliśmy się odpoczynku. Na naszej wiacie siedziała Rodzina z trójką synów. Janek świetnie pogadał z nimi o górach, Panu Tacie oczywiście powiedział, że BYLIŚMY …i już szybko uciekaliśmy bo 2 rodziny z wózkami chciały tutaj właśnie odpoczywać.
Końcówka była już baśniowa jak góry, które oglądaliśmy. Kołowy Szczyt, Jagnięcy Szczyt wyglądały tak jakby na nas czekały…a tutaj kolejne rodziny z wózkami i małymi dziećmi nas ochoczo pozdrawiały.
Doszliśmy do Javoriny wykończeni. Byliśmy jedynie w dolince…dała popalić, ale cieszymy się z tego że zobaczyliśmy MURY. Zostaną z nami tak samo długo, jak te kilometry, które musieliśmy pokonać, choć nie weszliśmy na żaden szczyt, żadną przełęcz. By dojść do punktu 2 na mapie co Janek dobrze pokazuje, mieliśmy kondycyjny challenge, którego nie zdaliśmy po prostu.
Polecam ten szlak, ale jednak bez małych dzieci!