“Dzieci rodzinne” czyli moje obserwacje po mikołajkach.
Pisałem wielokrotnie o tym jak nasze dzieci mają problemy z “aklimatyzacją” w szkole. Ich deficyty społeczne, a raczej ukierunkowanie się na dorosłych jest tak specyficzne i trudne do zmiany, że z pewnością musi być zauważone.
Byłem na mikołajkach i patrzyłem też jak nasze dzieci funkcjonują w tym aspekcie. Wnioski:
-dzieci “dorosłe” tak jak mój Jasiek, spędzające całe swoje życie z nami rodzicami, terapeutami mają problem z uczestnictwem w zabawach grupowych
-dzieci “rodzinne” to takie, które mają braci i siostry, najlepiej odrobinę starsze, one wchodzą w zabawę bez ograniczeń i nie zwracając uwagi na tłum
Te dzieci, które mają młodsze rodzeństwo, są najstarsze, nie bawiły się początkowo, potem powoli wkręcały się w zabawy.
Jeżeli w szkole mamy podobny układ odczuć, zachowań, to bez specjalnego programu adaptującego nasze dzieci z ZD do obowiązku szkolnego, do siedzenia w ławce, do współpracy i bycia w grupie będzie niezwykle trudno, w momencie gdy znika zerówka. Po latach edukacji “1 na 1”, gdzie dorośli adaptują dzieci z ZD do ich metod, do ich zasad funkcjonowania, brakuje zdolności i umiejętności do przebywania w grupach rówieśniczych na zasadach typowych dla tej grupy wiekowej. Z tego zatem biorą się “fochy” naszych dzieci w stosunku do dorosłych, gdyż chcą zwrócić na siebie uwagę właśnie ich. Stąd nauczyciele odbierają nasze dzieci jako te “wysysające” całą ich uwagę…bo tego przez lata zostały nauczone przez rehabilitację, logopedów, zajęcia edukacyjne jedynie z nauczycielem.
Po tym trzeba ich uczyć wszystkiego na nowo, jak można być z rówieśnikami, jak w ramach grupy dzielić się emocjami i robić ten trening jednak już w grupie.