Fortaleza
marzec 6, 2023 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Czasami czekasz na tą jedną chwilę, by wiedzieć że ruszasz w wyprawę życia. Przez prawie miesiąc nie mogliśmy wyjść w góry. Narastało napięcie. Zdecydowaliśmy się mimo wszystkich problemów uciec, choć na chwilę w inne góry. Wiedzieliśmy, że ruszamy w tą wyprawę, nie wiedzieliśmy, że może być to nasza wyprawa życia.
Tak trafiliśmy na La Gomerę w czasie gdy zima tam, byłaby późną wiosną u nas. Najważniejsze w naszym wyborze było to, że Gomera to wyspa do “chodzenia”. Choć jej średnica to 25 km, to liczba szlaków, gór, podejść robi wrażenie. Już pierwszego dnia wiedzieliśmy, że to miejsce dla nas, choć nie wiedzieliśmy, jak dużym będzie wyzwaniem. Na rozgrzewkę postanowiliśmy trafić na tajemniczy szczyt o nazwie Fortaleza. Niezbyt wysoki 1 231 m npm…i ten “niezbyt” szybko nas nauczył jak mierzyć wysokość i “górską trudność” na Gomerze.
Lekcja pierwsza: JEST PIĘKNIE.
Wyjście na szlak zachwyca. Błękit oceanu z daleka, trawers i kaniony robią wrażenie tak duże, że nikt nie myśli o tym, że jest tylko 12C! Chłopcy wystrzelili do przodu, oni już na to czekali!
Janek od razu: “Tato Szczeliniec!”. Bardzo trafne określenie, gdyż Fortaleza wygląda jak nasz Szczeliniec. Jak potwierdziłem podobieństwo, dzieci odjechały…jak tych gór im brakowało. Nawet nie próbowaliśmy im towarzyszyć. Ich tempo, Janka tempo, było poza naszym zasięgiem. Moje 3 tygodnie chorowania tez nie pomagało.
Liczyliśmy na to, że przed ścianą się zatrzymają, bo w bok nie szło iść, gdyż kanion był bardzo ostry i głęboki. No i zatrzymali się przy szlakowskazie, dobrze wychowani . Janek od razu opanował nazewnictwo i wskazywał, gdzie iść. O ile pierwszy kilometr szlaku szedł trochę takim dzikim terenem, o tyle w tym miejscu kończyła się wioska Pavon i z obu stron szlaku nie szło zejść.
Lekcja druga, mało odkrywcza: góry są trudne, choć wydają się być łatwe.
Góra robiła wrażenie. Miała być dla nas na rozgrzewkę, ale imponowała tak mocno, że zastanawialiśmy się jak na nią wejść, bojąc się tych skał. Janek jakoś miał to w nosie. Dla niego najważniejsze było być z przodu. Kamil dopóki nie był przekonany szedł za nim, ale jak zwykle w pewnym momencie długość nóg miała ogromne znaczenie i to przekonanie, że się idzie w dobrym kierunku.
Określenie na Fortaleza, że jest Szczelincem jest trafne. Okazało się, że podejście pod samą ścianę jest bardzo fajne i dość komfortowe…a potem zaczęły się skały. Wchodząc jakoś nie robiło to nam istotnej różnicy, trudności. Chłopcy bawili się podejściem, tak można o tym powiedzieć, choć nam rodzicom zaczynały otwierać się emocje, bo stawało się “lufiaście”.
Gdy już myśleliśmy, że jesteśmy na szczycie, okazało się, że mamy grzebień do przejścia. Przypominał trochę nasze Granaty od Zadniego, ale podziwialiśmy wszystko wokół nas i jakoś przeszliśmy na “stół”. Janek międzyczasie wyminął Kamila, gdyż ten potrzebował instrukcji Asi, i już nie chciał być na końcu. Gonił jakby znał szlak na pamięć.
Pytanie dlaczego? Oczywiście nagroda. Usiedliśmy na “stole” patrząc na najwyższy szczyt La Gomery Alto de Garajonay. Fortaleza była Janka 779 szczytem, a już wiedzieliśmy jaki będzie 780!
Po odpoczynku postanowiliśmy obejść Fortalezę. Wyrwani z szarzyzny zimowej Polski, nie mogliśmy przestać patrzyć na błękit oceanu, zieleń gór, choć i kolory wszystkich kanionów. Nasza pierwsza wyprawa miała dać nam zdrowie i jak widać poprawiała w każdym wymiarze. To było zaskakujące, ale kaszel zniknął, zmęczenie prawie też.
Lekcja trzecia: jak schodzisz to widzisz więcej.
Zaczęliśmy schodzić. Grzebień, który na wejściu był po prostu formacją skalną, na zejściu wyglądał już jednak groźniej. Kamil od razu odmówił zejścia. Czekał na Asię, a Janek odwrotnie: im trudniej tym lepiej i wszędzie sam!
Asia postanowiła iść pierwsza z Kamilem, gdyż dzięki temu także “zahamowała” Janka z jego brawurą. A on nawet próbował “zrobić” swoje przejście po skałach. Oj było trudno namówić go do zmiany podejścia, bo on przecież uparty jest, jak sam o sobie mówi.
“Grzebień” się skończył i trzeba było zejść kominkiem. Nawet idąc po schodkach skalnych w pewnych momentach czuło się to “powietrze” i wysokość. Janek oczywiście to “podbijał” krzycząc do mnie odkrywczo: ”Tato jaka mała wioska tam jest!”. Dobrze, że Asia z Kamilem byli dużo niżej. Są dużo bardziej drażliwi na punkcie takich punktów
Lekcja czwarta: jak myślisz, że zszedłeś z góry, to pamiętaj trzeba jeszcze dogonić dzieci po drodze.
Zeszliśmy i trzeba przyznać, że słowo kanion od razu zamieniłem na hiszpańskie barranco. Brzmiało lepiej, groźniej. Te barranco było wszędzie wokół i robiło wrażenie, bo ściany miały nawet po 400-500 m wysokości. Zafascynowani tym, nie zwróciliśmy uwagi na jedno: nie było chłopców, a tu pod górkę trzeba było iść. Trzeba było gonić.
Im krzywda się nie działa. Dobrze współpracując w grupie po prostu dali pokaz siły i możliwości, których rodzice po prostu nie mieli. Czekali na nas wyraźnie zdziwieni, że czekali, a my spoceni na wylot zastanawialiśmy się, jak złapać oddech. To była lekcja ostatnia, którą szybko zapamiętaliśmy, choć nie wyciągnęliśmy właściwych wniosków .
Rozgrzewka się udała. Choć krótka, na tym dystansie dostarczyła istotnego przewyższenia. Tutaj wyciągnęliśmy wnioski błyskawiczne i wiedzieliśmy, że nie dystans jest istotny, a jakie przewyższenie nas czeka. Od tego momentu pilnowaliśmy tego i to bardzo!