Gęsia Szyja.
czerwiec 2, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Rano padało. Miało padać tak do 13.00. Czy uda się nam zdobyć dzisiaj Gęsią Szyję 1 489 m npm? Niby nie wysoka góra jak na Tatry, a zdecydowanie wyższa niż nasz Śnieżnik…nie może to być proste. Jednak w takiej chwili zawsze wraca do mnie ta jedna myśl: NIE MA ZŁEJ POGODY TYLKO SĄ LUDZIE ŹLE UBRANI…to chyba tak Finowie mówią
Plan był ryzykowny. Jedziemy na obiad, a po nim idziemy w góry. Oczko ma być między 15-19.00. Nigdy nie podchodziliśmy pod żadną górę tak późno, ale w końcu trzeba spróbować. Ubrani porządnie od stóp aż po głowę, powinniśmy dać radę.
Wybraliśmy szlak przez Dolinę Filipka, gdyż w każdy normalny dzień na pewno jest tutaj najwięcej turystów. Może dzięki takiej pogodzie będzie nam łatwiej. Jedno było pewne: szlak jest malowniczy, pełny wspaniałej przyrody i warto wybrać się tam dla niej samej.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Filipka
Przyjechaliśmy pod niebieski szlak i nie padało. Byliśmy ostatnimi, którzy zostali skasowani, ale mogliśmy wbić pieczątki i poszliśmy. Okazało się, że taki plan jak my miało więcej turystów, co nas zmotywowało. On nie mógł być zatem zły. Ba musiał być dobry, gdyż kilka osób w dobrych humorach schodziło z szlaku.
Próbowaliśmy się trzymać Kamila i jego tempa. Do Filipczańskiego Wierchu z jego skałą na samym szczycie udawało się całkiem przyzwoicie, a potem trzeba było liczyć na to, że poczeka na nas na wyjściu do Doliny Złotej. Pomógł nam w tym deszcz, bo lunęło że aż nie miło. Janek i Asia dodatkowo uzbroili się w spodnie przeciwdeszczowe, a my z Kamilem przeze mnie niestety bez, próbowaliśmy iść dalej.
Goniliśmy Kamila i on uciekał, na szczęście dla jednych, na nie szczęście dla drugich zaczęły się schody. Gdybym o tym wiedział, to być może Gęsią Szyję byśmy atakowali inaczej, ale cóż można powiedzieć jak nie to, że:
szlak ze względu na Wiktorówki i ilość ludzi tutaj przychodzących jest przygotowany fantastycznie, schodami do nieba wybrukowany jest.Koniec.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wiktor%C3%B3wki
Asia skwitowała: tatrzańskie schody do Mordoru…wspominając Bieszczady w tym momencie.
https://www.zespoldowna.info/krzemien-halicz.html
I tak schody do Wiktorówek były jakoś znośne. W pewnym momencie ich nie było, tak jak znów Kamila. Potem był mostek nad strumieniem, a potem znów schody takie babiogórskie na dwa kroki. Wszystkim to odpowiadało pomimo tego, że deszcz spadał z nieba.
Ta wersja schodów doprowadziła nas, na przepiękną nawet w chmurach, Rusinową Polanę. Dzisiaj już wiem, że to miejsce powinno być obowiązkowe dla każdego. Ma tyle w sobie niezwykłości, choć dla nas wiele z tego było skryte pod chmurami.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rusinowa_Polana
Normalnie to byśmy tutaj legli by wchłaniać to miejsce na całego. Ze względu na pogodę jednak stwierdziliśmy, że idziemy po tych schodach do góry. Właśnie. Jak się popatrzy do góry to widać tylko schody, potrafi to przerazić.
Obydwaj mocno schyleni poszli do góry licząc, że my ich dogonimy. Mowa o synach. I tutaj nasi synowie się zawiedli. Po pierwsze nie te siły u nas, a po drugie to schody. My na dole oni na górze. Jakoś mnie to nie zdziwiło, choć jak widziałem koniec schodów, to wolałem aby Asia była bliżej mnie.
Chłopcy dawali nam fory. Byłem im za to wdzięczny. Z drugiej strony okres przygotowawczy z Asią dobrze przepracowaliśmy, bo zawału nie było…choć zadyszka mocna była.
…a ze schodami było tak, że jak myśleliśmy że to koniec, pojawiały się w chmurze zjawy naszych dzieci idących po nowych w chmurach. W pewnym momencie spotkaliśmy turystów wchodzących pod górę. Chłopcy jakoś ich minęli, a my tylko usłyszeliśmy jak Pani motywuje Pana: “Dawaj, bo młody już drugi raz nas wyprzedził!” Zong sytuacja jak na Rysach.
…no i jak myśleliśmy że to koniec schodów, to były kolejne ale na sam szczyt. Dopiero jak się wchodzi na samą górę, pojawią się pierwsze skałki, to można zrozumieć o co chodzi z tą Gęsią Szyją, bo tam rzeczywiście jest wąsko i “wijąco” jak gęsia szyja i nawet schodów już nie ma.
Nie mieliśmy szans na rozkoszowanie się widokami. Była chmura i czuć było, że musi tutaj być niesamowicie…ale przy innej pogodzie.
Jak się okazało nie byliśmy zmęczeni i nie było lamentu o odpoczynek, jedzenie i picie. Dodatkowo okazało się, że spotkaliśmy dzielnego tatę z dwójką małych dzieci i parasolką w ręku, zatem zostawiliśmy skałki im i sami postanowiliśmy schodzić…Janek zeskakiwać.
Szerokie schody dały Jankowi szansę na trening w skakaniu. Mówiło się mu nie, a on tym bardziej skok w dal. Dobrze, że pod górkę wchodziły Panie liczące na widoki, tudzież para którą Janek motywował wcześniej do podejścia, gdyż to go trochę rozproszyło. My natomiast patrzyliśmy w dół i przy nawet takiej pogodzie, wiedzieliśmy że warto było tutaj przyjść…wow.
Dla Janka schody się skończyły bo zobaczył owce w zagrodzie na samym dole polany. Dla Kamila ciśnienie zaczynało być zato uciążliwe i trudne. Trzeba było schodzić w dół. Deszcz znów mam pomógł i przyspieszyliśmy.
Dopiero przy zejściu doceniliśmy wspaniałość schodów.Dzięki nim było bezpieczne i łatwe. Im Jankowi było lepiej, tym gorzej Kamilowi. To zawsze jest ryzykiem: niskie ciśnienie tytułem gór i niskie ciśnienie tytułem pogody. Nawet magnez w takiej sytuacji nie pomaga i widać, jak Kamil walczył z sobą, nastrojem, zagubieniem. W pewnych momentach nie wiedział sam co się z nim dzieje. Na szczęście pojawiły się rękawiczki i to trochę go zmieniło, “wyprostowało” sytuację.
Janek “piątkował” wyraźnie zadowolony. My patrzyliśmy na kwiaty, których na podejściu jakoś nie widzieliśmy, a teraz przyciągały uwagę. Z tej perspektywy jest to bardzo nietypowe miejsce warte by popatrzeć na nie. Polecam ku pamięci po raz kolejny.
W końcu dotarliśmy do Doliny Filipka. Oczka pogodowego jak nie było tak nie było, ale pojawili się turyści, którzy chyba na to liczyli…także cała grupa biegaczy. My w końcu dotarliśmy do auta, po to by stwierdzić, że znów w ostatnim momencie wróciliśmy, bo deszcz zaczął padać.
Po raz kolejny także okazało się, że nawet tak krótka trasa jak ta, jest nam potrzebna. Widać było to po twarzach rodziny. Nawet te drobne zmęczenie nas zmienia pozytywnie. Jesteśmy po prostu od tego uzależnieni. Gdy tak się przebieraliśmy w aucie, pijąc w końcu ciepłą białą herbatę, bo do niej deszcz nie pada w aucie , Asia przez przypadek zauważyła, że mamy już 21 szczytów z 60, zdobytych do Turystycznej Korony Tatr. Oznacza to, że mamy brązowe Korony!!!
W takiej chwili znów wracają wspomnienia. 6 lat temu wejście na jedną z górek we Wrocławiu było wydarzeniem. Pierwsza Korona Sudetów była przeżyciem, a Włóczykij, czy już dwie Korony Gór Polski pociągnęliśmy chęcią zdobywania, a nie sprawdzenia się…nie wspominając o Diademie, którego w końcu zdobędziemy. Dzisiaj mamy z Turystycznej Korony Tatr, czyli takiej gdzie szlaki prowadzą na najwyższe punkty Tatr w Polsce i na Słowacji, w Tatrach Wysokich, Zachodnich, Bielskich i Orawskich, zdobyte 21 miejsc, takie oczko. Miało nas tam nie być, a będziemy już niedługo na kolejnych. Mam nadzieję, że na jednym z nich spotkamy się z Wami , tak jak to miało miejsce w Bieszczadach.