Giewont.
maj 29, 2023 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Ciąg dalszy wypraw po Tatrach Zachodnich skierował nas na drugą stronę Giewontu. Tydzień temu byliśmy po tej pierwszej stronie na Sarniej Skale
https://www.zespoldowna.info/sarnia-skala-grzybowiec.html
Tym razem z Asią, cała rodzina była gotowa na wyprawę. Jak zwykle ostatnio, wystartowaliśmy z parkingu pod Krokwią do Kuźnic i chyba te przejście powoli nam się nudzi, bo chłopcy jakoś nie za specjalnie, tylko próbowali mojej reakcji: “Tato bus”. A busów dalej nie ma.
Do normy wróciliśmy w Kuźnicach. Jak Janek przeczytał szlakowskazy, odnalazł Giewont, to świat nagle zrobił się mniej marudny, bardziej rozpoznawalny i radosny. Kamil dostał potwierdzenie, że idzie prosto i znów można było oglądać tylko jego plecy. Janek już wiedział co to Kalatówki i nie mógł się doczekać…pierwszego śniadania na drodze.
Dzieci śniadanie, rodzice kontemplacja gór. Tak też może być. Kalatówki zaczynają być dla mnie magią. Jesteśmy tam prawie sami, kolejny raz, cisza, góry jak na dłoni, nic tylko brać je dla siebie, dzieci konsumujące bez dźwięków.
Janek nagle zdał sobie sprawę, że będzie szedł na Giewont. Twardo pytał się, czy skały będą, czy klamry, czy łańcuchy i skończyliśmy dyskusję, gdzie idziemy. “Giewont, Giewont, Tato gdzie ten Giewont!” Tak miało już być do samej góry
Mijamy Giewont po prawej stronie już na wejściu do Hali Kondrackiej. Ja Jankowi, że to Giewont, a on popatrzył na mnie tak dziwnie:”Gdzie krzyż?”. Tutaj nie ma. Zatem to nie był Giewont. Było za to schronisko. Janek dawno nie przybijał pieczątki, więc tym razem postanowił nadrobić zaległości i walił, że aż miło!
Zwarci i gotowi, po kolejnym śniadanku, byli chłopcy gotowi do zdobywania. Uśmiech niezły, szlak też. No właśnie my tutaj jeszcze nie byliśmy…tędy wchodzi najwięcej ludzi na Giewont i jakoś nie było nam po nim po drodze. Tym razem było turystów mało, więc goniliśmy do przodu.
Szlak był bardzo miły, choć wciąż delikatnie do góry. Na takich szlakach to Kamil idzie zawsze pierwszy a my za nim. Janek jakby wciąż pamiętał ubiegły tydzień i ciągnął się masakrycznie, ale szedł! Kamil jak zwykle to był, to go nie było, a z tej strony Dolina Małego Szerokiego robiła zabójcze wrażenie. Nasz cel Przełęcz Kondracka, nawet świetnie przeczytana, był na grani. Dla Janka liczył się Giewont i szukał, i pytał o ten krzyż, aż go zobaczył!
Nie zmieniło to jednak jego nastawienia do tempa wejścia. Nie komentowałem, bo mi to nie przeszkadzało, ale szliśmy powolutku, by krzyż mógł poczekać.
Zawsze na szlaku pojawi się coś, lub ktoś, co zmotywuje Janka i to bardzo przyzwoicie. Tym razem śnieg. “O Tato śnieg!”, więc Synek odrobinę przyspieszył na śniegu, by po chwili wrócić do morderczego tempa ślimaka.
On powoli, to my z Kamilem normalnie. Kamil jakby na to czekał i po chwili byliśmy na przełęczy i mogliśmy czekać. Asia dopingowała Janka dzielnie, ale ten szedł swoim tempem, powtarzając, że on nie jest uparty.
Wyregulowaliśmy oddechy i szybko przeszliśmy na Wyżnią Kondracką Przełęcz. Asia patrzyła na Giewont i nie miała ochoty tam wchodzić. Kamil po krótkim nie, wypowiedział swoją opinię jednoznacznie. On nie lubi takich “ćwiczeń”. Janek za to już biegł. Trochę to kontrastowało z jego podejściem wcześniejszym, ale niech będzie. Usłyszeliśmy tylko od Pani Patrycji, którą mijaliśmy, że już zna nas z Pięciu Stawów z listopada. No i Janek jak to usłyszał, to życzył najlepszego i gonił, bo czekały łańcuchy i klamry.
To był idealny moment na wejście na Giewont. Pogoda zacna, niemalże bez turystów, nie staliśmy w żadnej kolejce. Jak zwykle widoki wspaniałe, ale dla Janka najważniejsze były łańcuchy i klamry!!!!
Szedł schodkami i tylko było słychać: “Klamry i łańcuchy, klamry i łańcuchy!”. W końcu jak podeszliśmy pod szlak “do nieba”, to nie było ani łańcuchów, ani klamr. Janek skompensował sobie to, przepytaniem 3 młodych turystów o wszystko, i od razu usłyszeli, że on to na Grzybowcu był. Nie zrobiło to wrażenia, ale doszliśmy w końcu do tych łańcuchów.
Szlak do nieba znów, łańcuchy są, klamer nie ma, a Janek stwierdził, że łatwe i traktował łańcuch jako zło konieczne.
No i bez łańcuchów, i klamr weszliśmy na Giewont. “Tato zrób zdjęcie!” Zrobiłem, a potem usłyszałem:”Idziemy w dół bo łańcuchy i klamry!”
No to schodzimy. Uważam, że zejście z Giewontu tytułem wyślizganych skał jest znacznie trudniejsze niż wejście. Myślałem, że tym razem Janek będzie wspierał się nimi. Gdzie tam, trzeba było powtarzać:”Janek a łańcuch?”
Tak Janek bez łańcucha, szpagatami i to przodem, schodził i za nic nie szło go przekonać do zmiany wariantu. “Tato ja nie jestem uparty!”
Schodził i się śmiał. Ja mu pokazywałem Asię i Kamila, a ten się śmiał. Niezłą komedią jest ten Giewont! Janek się nie zmęczył. Wypiliśmy herbatę zieloną i w dół na Grzybowiec!
Zejście czerwonym szlakiem trawersujacym Giewont jest świetne. Widzimy po lewej Czerwone Wierchy, Wielką Turnię. Jest trochę przestrzeni, więc Janek wspierał każdego jak umiał. No właśnie po zejściu z Giewontu Janek postanowił nie odpuścić nikomu i przepytywał na wszelkie sposoby każdego turystę. W ten sposób poznaliśmy Panią Anię, która była nami zaskoczona tutaj, bo sama ma brata autystę, ale Janek życzył jej najlepszego i z uśmiechem się pożegnaliśmy.
Na Siodle Janek przepytał znów, wszystkich siedzących. Dzięki temu, zdobył uznanie. Jeden z Panów rozpoczął dyskusję o Koronie Gór Polski, a wtedy Janek pokazał swoją odznakę. Zrobiło to piorunujące wrażenie!…i to “byłeś” na szczytach, też zrobiło wrażenie, tym bardziej że Panowie byli zmęczeni, a Janek nie…on idzie na Grzybowiec przecież.
No i był fun, bo jeszcze trzeba było przełączkę zdobyć po drodze. Muszę przyznać, że bardziej się z niej cieszył niż z Giewontu, taki to już Janek.
W końcu doszliśmy do Grzybowca. Janek usiadł w poszukiwaniu tego co już nie miał, a myślał że ma. Niestety, tak szybko jak się okazało, że tam nic nie ma, tak szybko Grzybowiec przestał być atrakcyjny. My jednak chcieliśmy odpoczywać!
Przepędził nas za to wiatr. Niby było ciepło, a jak powiał, to było jednak zimno. Zeszliśmy na przełęcz poniżej i tam doszliśmy do siebie. Ustaliliśmy, że idziemy do Doliny Strążyskiej, bo tam jest herbaciarnia. Janek zaaprobował. Nie wiedzieliśmy jeszcze co to znaczy. Zdziwiliśmy się mocno na pierwszym zakręcie.
Janek na zygzakach nam zniknął, a szlak w tym miejscu jest wymagający, bo śliski i “schodkowy”. Wydawało nam się, że idziemy szybko, ale go nie było. W końcu ustaliliśmy, że ja jednak pobiegnę za nim. Zdziwiłem się i to mocno. Złapałem go, jak już sobie siedział przy szlaku czekając na nas. Po ponad 5 minutach zeszła Asia z Kamilem. On chyba biegł tym szlakiem w dół, bo wyglądało to niesamowicie…oczywiście w ogóle nie był zmęczony. Poszliśmy na herbatki.
Herbatki wzmocniły. Potem ustawiliśmy się by zrobić sobie zdjęcie, a tam nad naszymi głowami był Giewont, fajnie to wyglądało. Janek zdążył sobie pogadać z Panem Staszkiem, który był zaskoczony tym, gdzie Janek nie był. Poszliśmy z nim na Siklawicę, pod którą też jeszcze nie byliśmy…a potem w dół.
Janek schodząc zaczepił parę odpoczywającą na ławeczce. Okazało się że to Rodzice Leona z Bydgoszczy, którzy nawet zastanawiali się, gdzie my możemy być w tym momencie. No i Janek ich znalazł! Najlepszego Wam i dziękujemy za ciepłe spotkanie!
My pogoniliśmy do Doliny ku Dziurze, tam nas jeszcze nie było!…Janek nawet wolał nie być, ale dał się przekonać by przejść jeszcze tam.
Janek szedł by odhaczyć że był. Jednak jak zobaczył dziurę, to go zaintrygowała, ba nawet był zainteresowany wejściem do niej, ale znów spotkało się to z dramatyczną odmową Kamila!
Dziura nas zaskoczyła. Była ciekawa i te “dziury w suficie” dawały jej dużo tajemniczości. Trzeba będzie tam wrócić. My już mieliśmy definitywnie wracać. Jednak najpierw Janek rozbawił Kamila, a potem jak zwykle ostatnio, uciekł. Zobaczyliśmy go, gdy czekał na nas przy wejściu do doliny na Drodze pod Reglami.
Kolejny raz szliśmy Drogą pod Reglami i wydawało mi się, że już ją dobrze znamy. Nie wiem jak umknął nam wodospad Spadowiec. Tym razem nie umknął i Janek krótko skwitował:”Piękny”.
Przemknęliśmy pod Krokwią i byliśmy już na parkingu. Kolejne nowe miejsca odwiedziliśmy, poznaliśmy bardzo dużą ilość fajnych ludzi i tylko szkoda, że najważniejszym tematem dnia na koniec, musiał stać się dobry obiad. Po takim dniu, chłopcy myśleli tylko o tym co by tu zjeść, a nie co było tak fajne. Trzeba było to zaakceptować
Po obiedzie jednak było podsumowanie. Na to wygląda, że w Tatrach Zachodnich nie zdobywaliśmy jeszcze zielonego szlaku na Liliowe. Będzie to zatem nasza kolejna wyprawa by zdobyć Liliowe ale i Skrajną Turnię. Taki mieliśmy fajny dzień.
Mój Kostek jak był mały , to poszedł Ku Dziurze polować na niedźwiedzia (chciał go złapać w siatkę). Kiedy wrócił oświadczył, że niedźwiedź poszedł na spacer ale zostawił za jaskinią czerwoną kupę i nawet nie było mu żal, że go nie złapał, bo kupa była ciekawa i Dziura też ;)