Głazy Krasnoludków, Róg
maj 17, 2021 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
…a to wszystko w Zaworach. Znów “ostatki”, ale do nich już podchodzimy z szacunkiem. Na pewno spodziewaliśmy się bycia zaskoczonym, choć Dawid podpowiadał, co nas może spotkać. Na pewno chcieliśmy “odrobić” zdobycie Rogu 715 m npm z Diademu. Został mi pewien niedosyt, jak go wtedy potraktowaliśmy, zatem wszystko było ułożone.
Jeszcze przed wyruszeniem popatrzyliśmy na nasze pierwsze wejście, zimowe i można było startować.
https://www.zespoldowna.info/rog-przed-janskim-wierchem.html
Pierwsze wyzwanie: pogoda. Patrzyliśmy na prognozy i każdą pogodę można było w niej znaleźć…ufff ciężkie plecaki z ubraniami na każdą pogodę….ale poszliśmy. Oczywiście na parkingu przy Głazach Krasnoludków pusto i niebo błękitne, więc kurtki przeciwdeszczowe zostały, a my na początek skał żółtym szlakiem.
Długo nie szliśmy ubrani pod szyję. Gorąc i skały, i tempo narzucone przez ekipę…szło się zagotować. Pierwsze skałki…i znów takie zawahanie: dlaczego my tutaj nie byliśmy, coś między Rudawami a Szczelińcem, Błędnymi Skałami było przed nami. W końcu byliśmy w Zaworach, najdalej wysuniętej części Gór Stołowych.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Zawory_(pasmo)
Weszliśmy między skałki (można iść ścieżką między nimi lub żółtym szlakiem) i pogoda oczywiście się zmieniła: wiało!!! Kaptury ubrane, rękawiczki wyciągnięte do trwałego użytku.
Asia prowadziła, ale tylko do pewnego momentu. Tam Janek dostał drive’a pomimo “brzuch boli”, “pić mi się chcę”…no bo skały i on prowadzi.
Na mnie zrobiły wrażenie skały. To miejsce jest warte by przyjechać tylko dla nich. My traktowaliśmy to jako rozgrzewkę przed zdobywaniem Rogu, najwyższego szczytu Zaworów i to na skróty, i to przez Stożek. Mieliśmy mało czasu.
Patrząc na te filary, to aż się chciało znaleźć drogę na ich szczyt, wielce prawdopodobne, że takie są. Baliśmy się jednak, że jak Janek się wkręci i każdą skałę będzie zdobywał, to z Rogu nici.
…no i Janek zdobywał każdą napotkaną dziurę, próbował każdej skały na jaką dostał pozwolenie i dziwił się, bo jedne były różowe, a inne białe.
W pewnym momencie doszliśmy do “grzybów”. Są bardzo charakterystyczne i intrygujące. Janek nie odpuścił, musieliśmy tam wejść.
Góra dół i wiatr zniknął, słońce pojawiło się w całości. Była walka, ile warstw powinniśmy mieć. Ściągnęliśmy po jednej.
Pojawiła się ta maczuga, wow!!! Takiej w Polsce nie widziałem, ale ta Czarcia ponoć jest lepsza. Będziemy musieli to sprawdzić w przyszłości, bo to niedaleko. Po chwili kolejna.
Jedni się cieszyli skałami, inni fiołkami na skałach. Skończyły się skały, zaczęły się skróty i przygoda w innym wymiarze kolorów i “Rogu na Rogu”. Jednak należą się podsumowania dla Głazów:
1.Ci którzy mówią, że 2 godziny to odpowiedni czas na ich poznanie, nie mylą się. Może być nawet dłużej.
2.Ci którzy porównują je do Szczelińca, Błędnych Skał mylą się. Raczej to Radkowskie Bastiony, albo Rudawy Janowickie. Na pewno to jest coś innego.
3.Ci którzy mówią, że można połączyć je z Czartowskimi Skałami, mają rację, ale warto wtedy jeszcze zahaczyć o stół sędziowski i Czarcia Maczugę, które my przegapiliśmy.
https://www.zespoldowna.info/czartowskie-skaly-dziob-rogal-mieroszowskie-sciany.html
Odpoczęliśmy na żółtym szlaku i rozpoczęliśmy walkę z zielenią buków i rozmytym szlakiem. Oj była przygoda.
Janek wyrwał do przodu, a potem patrzył na nas z góry. Przyszedł jego czas i czas skrótów. Po krótkim odcinku, zeszliśmy z żółtego szlaku by zdobyć Stożek, który to już w naszej kolekcji. Ten tylko 615 m npm, ale okazał się być stożkiem i to wymagającym podejścia, choć bez krzaczorów, o jakich wspominał Dawid, choć bez szlaku. Udało się!!!
Ze szczytu, porośniętego lasem, nie było dużo widać, nie było tabliczki…ale musieliśmy zejść i to będziemy pamiętać. Jak Stożek, to zawsze na ostro!
Słońce już tak grzało, że znów trzeba było zmienić ubiór na lżejszy, do zbiegania. W końcu pojawił się nasz cel Róg. Już Janek wiedział gdzie ma iść i jakie skróty wybierać. Pojawił się spokój, bo cel się objawił!
Nasz skrót poprowadził nas na łąki. To była radość. Mamy połowę maja i dopiero wiosna przyszła.
Janek był znów za szybki. On chciał skrótów, ja kwiatków, a wszystko było w innym kierunku, niż obaj chcieliśmy iść. Jak skrót, to skrót. Musieliśmy skrócić nasze harce i wrócić na skrót, ten odpowiedni
To był w tym dniu najpiękniejszy “mleczyk” świata! Weszliśmy na odpowiedni skrót, zostawiając Stożek za nami, a przed nami pierwszych i ostatnich zarazem turystów tego dnia. Choć na rowerze, zdziwieni że my tutaj doszliśmy od Skał. My też zaskoczeni, bo w tych górach to już nasza trzecia wyprawa i w końcu po raz pierwszy, ale i ostatni spotkaliśmy turystów.
Janek złapał kolejnego drive’a. Najlepiej jest maltretować i marchewkować ojca. Strasznie mu się to podobało. Ojcu trochę mniej.
Zaczął się skrót, który to już, i pojawiła się po raz pierwszy jodła, na rogu Rogu. To ta po prawej stronie na górce. My wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, czuliśmy że tam należy iść i Janek kierował nas świetnie. Jednak jodła stała się magią, a potem wiedzieliśmy już o niej prawie wszystko. Skrót z początku “przesieka leśna” kompletnie zmienił się, na drogę zarastającą mchem i po prostu bagnem torfowym. Przejście było bezcennym poznaniem niespodzianek “torfowo-mchowych”, a każdy niewłaściwy krok to było istotne zagrożenie.
W końcu udało się dojść do drogi, a tam znów dwa skróty by wspiąć się na niebieski szlak prowadzący na Róg. To było wyzwanie. Ostra ściana, jak to w Górach Stołowych-Zaworach, ale skrót był i wyszliśmy na …polankę, a kilka lat temu był tutaj piękny świerkowy las. Teraz też prawie był, ale już jako drzewo przygotowane do zwózki. To co się dzieje teraz z lasami w górach to jedno wielkie ścinanie. Dlaczego?
Nie było szans na rozważanie tematu. przyszła chmura i zaczęło lać. Wybór był prosty: albo przyspieszamy do ostatków lasu przed nami, albo ubieramy kurtki…które zostały w aucie. Przyspieszyliśmy.
I to był błąd. Jak to na Rogu, musieliśmy zrobić “róg” by do Rogu dojść…bez drzew. Dodatkowe windstopery na głowy, kilka kroków i deszcz już przestał padać. Doszliśmy w końcu do tabliczki, którą pamiętamy z lasu, który był dominujący i wszędzie.
Przyszedł czas na odpoczynek. Intrygowała wciąż nas samotna jodła na rogu Rogu. Zaskakiwało nas to, że rosła na półce skalnej i widać było przy niej ściankę skalną. Chcieliśmy ją zdobyć, zobaczyć. Intrygowało nas to.
Na rogu tej drogi (niebieski szlak) wracając, zobaczyliśmy ścieżkę. Ucieszyliśmy się, że to na pewno na róg Rogu. Zaskoczyła nas, bo było to wielkie spadanie w dół. Potem do drogi.
Pojawił się też kolejny świetny kwiat i krzaczory. Chcieliśmy dojść do jodły. Trzeba było wytyczyć drogę co się udało. Doszliśmy do niej, a tam skała w dół i ani podejść, ani zejść. Jednak możemy powiedzieć, że byliśmy na rogu Rogu !
Schodząc krzaczorami zobaczyliśmy za to “tron.” Nie ma lepszego miejsca do oglądania, niż tron i to ten tron w tych górach. Za nim Róg, obok róg Rogu, a przed nim widok aż po Trójgarb i trochę Śnieżki.
Zejście już mieliśmy mieć szlakiem, choć rowerowym, to szlakiem. Okazało się, że schodziliśmy rowerową autostradą, choć szlakiem. Szybko, sprawnie i biegnąco. Chmura, która nas zmoczyła na Rogu wracała.
Schodząc patrzyliśmy na samotną jodłę, bardzo charakterystyczny punkt tego masywu, która żegnała nas długo, a my ją. I dobrze też, że była autostrada. Można było patrzeć, ale po raz kolejny tego dnia pogoda się zmieniała na deszczową, a kurtki zostały w aucie oczywiście. Chłopcy szli świetnym tempem, bo droga nadawała się do zbiegania, co Janki lubią najbardziej. Podkręcało to tempo, tak że Śnieżkę wciąż ośnieżoną “zostawiliśmy” w tyle!
Tempo spadania było niezwykłe dzięki tej “autostradzie”. Przyszliśmy do auta i tam pełne zaskoczenie. Parking pełen aut, czyli jednak ludzie doceniają to miejsce, tak samo jak my. Kolejna wyprawa i sukces a miała być na koniec. Polecam