Háj, Kamenný vrch, Bradlo
listopad 6, 2018 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
Tylko dlatego, że brakowało nam do Włóczykija tych szczytów, zdecydowaliśmy się pojechać zdecydowanie dalej w głąb Czech i Jesenika. Nie żałowaliśmy, choć nasza wyprawa zaczęła się od pięknej jesieni, skończyła się na typowej, listopadowej z bardzo silnym wiatrem…ale po kolei.
Pierwszym celem był szczyt Háj do którego jechaliśmy od strony Międzylesia i Kralik. Jest to szczyt z z przedgórza Hrubego Jesenika górujący z zachodniej strony nad Šumperk’iem. Przyznam się, że gdy staliśmy w Rudnej pod górą i mieliśmy 3C miałem obawy, czy my tam chcemy iść…przy tej temperaturze i wilgoci. Byłem wkurzony przy tym na mój radar pogodowy, który w zaparte informował mnie, że ma być 15C…bo na 3C nie byliśmy przygotowani. I stał się typowy dla jesieni cud. Im wyżej wjeżdżaliśmy i im dalej od Rudej, tym wyższa była temperatura.
https://www.navstivtejeseniky.cz/pl/cel/haj
Zatrzymaliśmy się przy “leśniczówce”, przy drodze i tej tablicy. Jest to doskonały punkt startowy. Zaledwie 10 metrów dalej zaczyna się szlak i tutaj była “novinka”, czyli nie żółty szlak jak pierwotnie planowałem, a biało-czerwony na tle kwadratu, wydający się być dobrze przemyślanym skrótem…ja długo nie mogłem się zastanawiać, bo jak zawsze moja ekipa poszła…a ja zostałem.
Chłopcy wspólnie dyktowali tempo … do czasu.
Janka zaciekawiło nowe oznaczenie szlaku. Zrobił kilka komentarzy…i zatrzymał się w miejscu które mnie zaskoczyło. Przyznam się po raz kolejny, że nie specjalnie przygotowujemy się do zdobywaniu szczytów z Włóczykija. Mają być niespodzianką i tym razem znów były. Janka hamowanie w tym przypadku zaskoczyło mnie solidnie: “Tato Pradziad!” Wow szczęka opadła mi i rzeczywiście widać było charakterystyczną kopułę anteny i hotelu na Pradziadzie, schowanego nieco za Mravenečník (1343 m), którego jeszcze nie zdobyliśmy. Niezłe!!!
http://www.zespoldowna.info/zdobylismy-pradziada-czyli-wedrowka-przez-ponad-20-mostow.html
Po chwili euforii, chłopcy poszli dalej i znów mnie zaskoczyli. Było rozejście w dwie strony, które wyglądało bardzo podobnie w każdą…a jednak wybrali tą właściwą i to bez mojego udziału. To jest intuicja!!!
Można powiedzieć, że do tego momentu mieliśmy spacer, piękny, jesienny, ale od rozstajów było małe podejście.
Chłopcy znów się zatrzymali, bo Jasiek krzyczał na cały las: “Znów Pradziad!”
…by po chwili wejść pod wieżę, która miała być otwarta a była zamknięta.
W tym też momencie zauważyłem, że aktualizacja na moim programie, źle wpłynęła na niego i nie pokazuje wszystko precyzyjnie. Tutaj nie sczytał około 100 metrów.
Zazwyczaj nasze zejścia są “brutalnie” szybkie. Tym razem cud grzybów zrobił swoje i Jasiek szukał je w każdym możliwym miejscu na podłożu i na drzewie…i nie było istotne co to za grzyby, “huhumory” też były grzybami.
Podczas zejścia udało mi się im zrobić fajne zdjęcie ZDOBYWCÓW KORONY GÓR POLSKI. Podoba mi się bardzo.
Šumperk był dla tego dnia kluczową lokalizacją. Háj był celem od zachodniej strony tego miasta, gdy Kamenný vrch (955 m) był punktem kluczowym od wschodniej strony….i zrobiłem błąd. Chcieliśmy na ten już zdecydowanie wyższy szczyt podejść od przełęczy…ale stamtąd w istocie prowadziła asfaltowa droga, a mogło być dużo lepiej…ale zanim pójdziemy zdobywać górę uwaga: po polsku ta góra nie jest wierchem, tylko wierzchem…mnie to zaskoczyło i to mocno.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kamienny_Wierzch_(Jesioniki)
Masyw góry widać już w samym mieście, a im bardziej z niego się wyjeżdża tym bardziej dominuje.
My zaczęliśmy od Trat’ovki, przełęczy na wysokości 619 metrów, będącym idealnym punktem startowym, gdyby nie ten asfalt. Nie podobało mi się to, więc postanowiłem tym razem zmierzyć wszystkie odcinki trasy moim zmodyfikowanym GPS-em, który i tak wymagał testów, bo nie działał tak jak trzeba.
Na początku olśnienie, jak na Haju, pięknem jesieni.
Potem jednak dotarło do mnie, że zaczyna wiać i było widać to na niebie, w lesie i patrząc jak ratunkowy helikopter prawie stoi w miejscu zmagając się z powiewami. Cóż postanowiłem “pozwolić” chłopakom na “prędkość” w zdobywaniu naszego kluczowego celu w dniu dzisiejszym.
Przejście asfaltem to był dystans ok. 2,5 km…gdyż GPS znów skradł mi trochę metrów. Nie było męczące, bo jesień…ale w lecie to bym tutaj nie chciał iść. Nie było to coś męczącego, choć “nabierało się “ wysokości.
Doszliśmy do punktu o nazwie Pod Kamencem. Jest to rozejście się szlaków, ale też zejście. Od tego momentu szliśmy czerwonym, niebieskim i zielonym.
Następny odcinek, to kolejny spacerek…i zastanawiałbym się, gdzie ta wysokość, gdyby nie coraz silniejsze powiewy wiatru. Dopiero po ok 3,5 km i 50 minut spacerku, trzeba było podejść pod wierzchołek i była to najfajniejsza część tego zdobywania.
Janek, nie do zatrzymania poszedł, prowadził i starannie dobierał przejścia…a można było się pomylić!
W pewnym momencie zostawiliśmy szlak i Janek poszedł za “trójkącikiem”…znów zaskoczył mnie, bo niezbyt często stosuje się takie oznaczenie prowadzące na szczyt, a on zrobił to bezbłędnie….a na górze skały i wieżyczka…i tutaj mnie Janek kompletnie zaskoczył!
Zadam pytanie: co dla Janka w takiej sytuacji jest najważniejsze? Możecie postawić na wszystko, a i tak się pomylicie…jak ja. Na początek szybka wspinaczka po skałach…
…gonię za nim by nie wchodził na wieżyczkę, bo powiewy już były bardzo solidne…a on w ogóle tam nie chciał iść!!!
Janek zobaczył “słoweński”patent czyli książkę wejść na szczyt i to było dla niego najważniejsze. Szybko wyjął ją, długopis i dumnie wpisał: Jaś Pieniak Polska.
Szybkie zdjęcie i uciekaliśmy w dół. Widzieliśmy z jakim problemem leciał znów helikopter ratunkowy i nie podobało mi się to w ogóle.
Podsumowując wejście, trzeba uwzględnić, że jest to jednak 4 km i czas przejścia to będzie ok. 1h.
Goniliśmy do asfaltówki w dobrym tempie. Zakładałem, że tam nie będzie czuć tych silnych powiewów wiatru i tutaj zgadłem. Wtedy dopiero Kamo z przyjemnością ściągnął kaptur.
W pewnym momencie Pradziad znów pojawił się na horyzoncie, ale nie był już tym czymś.
Jeżeli popatrzymy na czeski podział geograficzny w istocie przez cały dzień zdobywaliśmy szczyty z Hanušovická vrchovina. Nasz ostatni punkt w tym zestawie raz widnieje jako szczyt, a raz jako kumulacja skalna. Ten fakt nas trochę zaciekawił, a po 8 km na Kamienny Wierzch, chcieliśmy odpocząć, tym bardziej że wiatr się zmagał, słońca już nie było.
https://cs.wikipedia.org/wiki/Bradlo_(Hanu%C5%A1ovick%C3%A1_vrchovina)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Hanu%C5%A1ovick%C3%A1_vrchovina
Podjeżdżając pod masyw, widzieliśmy bardzo dziwny obraz, z daleka przypominający jakiś sad, tuż po wycince. Zaparkowaliśmy w miejscowości Lipinka na jej samym końcu, przy tablicy mówiącej o ścieżce przyrodniczej i przy niebieskim szlaku. Po 10 metrach weszliśmy w łąki i pasące się konie. Kamil z automatu w bok, Jasiek z automatu do konia.
Janek chciał zjeść swoją nagrodę i myślałem, że zrobi to właśnie w tym miejscu powyżej…”…nie idę na skały” padła deklaracja, więc szliśmy dalej, a tam obraz rozpaczy, to ten “Sad po wycince”. Nie wiem, kiedy katastrofa ta miała miejsce, ale nie było znaczącej ilości lasu. Duża już uprzątnięta, druga równie wielka niestety nie.
Ta sytuacja jednak w pewnym turystycznym kontekście robi górze dobrze. Janek widział już pierwsze skały i gonił…gonił, tak by nikt go nie mógł dogonić.
Skoro są fajne skałki to koniec naszej wyprawy…ale nie zgadzało mi się to, że nie ma żadnej tabliczki i szlaku. Dobrze, że sprawdziłem: Janek zszedł ze szlaku bo zobaczył skałki, a to nie było to…tylko początek tego
Niestety musieliśmy się przedrzeć przez zgliszcza lasu.
Po 50 metrach przechodzi się do następnego punktu odpoczynku a przy nim świetna rzeźba…krasnoluda, trolla, wikinga…każdy może się zdecydować na własną interpretację
Od niego prowadzi szlak “szczytowy” na Bradlo, to właściwe! Janek rozpoznał teren szybko i sprawnie.
Znalazł szlak “trójkącik” i zaczął wejście po schodach i kamieniach…a wiatr wiał i wiał.
Nie przeszkodziło to chłopakom w ogóle, popatrzyliśmy, zrobiliśmy zdjęcia, zjedliśmy nagrodę do końca i zeszliśmy w dół.
Bradlo zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Przypomina w pewnym sensie łużyckiego Hochsteina i jego skałkami. Pokazuje to, że góra nie musi być wysoka, by była warta jej zdobycia. Nam się podobało, ale wiatr zaczynał być problemem. Zapakowaliśmy się i szczęśliwi ze zdobyczy dzisiejszego dnia, postanowiliśmy wracać do domu. Ja znów pod wrażeniem Włóczykija, który skrywa takie różnorodności, że warto je znajdywać. Przed nami jeszcze dwa ostatnie dni w Czechach z Włóczykijem i ciekaw jestem, co tym razem zobaczymy…Janek chce zamki!