Jagnięcy Szczyt
październik 7, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
To miał być łatwy szczyt na koniec naszego pobytu w Tatrach. “Skoro przeszliście Świnicę, to Jagnięcy będzie łatwy.” To był nasz najtrudniejszy szczyt, jaki zdobyliśmy.
Popatrzyliśmy na mapy. Przeczytaliśmy wskazówki i wyglądało, że te ponad 20 km ma być łatwe skoro w dużej mierze jest to szlak dla rowerów i wbrew pozorom najwięcej turystów w Tatrach Wysokich, po słowackiej stronie, właśnie tutaj zmierza. Ok zdobyliśmy Świnicę, przyszedł czas na Jagnięcy Szczyt mniejszy od niej, bo mający 2 229 metrów npm.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jagni%C4%99cy_Szczyt
Jagnięcy Szczyt (słow. Jahňací štít, niem. Weißseespitze, węg. Fehér-tavi-csúcs[1]) – szczyt o wysokości 2230[2][3][4][5] lub 2229[6] m położony w słowackiej części Tatr Wysokich, najbardziej na północny wschód wysunięty masyw grani głównej Tatr Wysokich (kolejny Szalony Wierch znajduje się już w Tatrach Bielskich). Ma dwa wierzchołki połączone niemal poziomą granią, z których wyższy jest południowo-zachodni[3].
Na starcie od razu wspomnę jedno: jak sami nie przejdziecie danego szlaku, to wyobrażenia różnych autorów o nim i tak nie będą dopasowane do Waszych, a on często zwróci uwagę na coś innego niż Wy. Moja pierwsza uwaga: “skrajnie” zimno przy tej wspaniałej Kieżmarskiej Białej Wodzie, gdy było ciepło. Dla mnie tak było przez ponad następne 7 km.
Po drugie jak ktoś pisze, że to najpopularniejszy szczyt zdobywany, to warto sprawdzić, czy może być inny powód. No bo było sporo ludzi, dobrych ludzi, ale czy szli w kierunku szczytu…odpowiem potem.
Czas start i na samym początku można iść, oglądać kolejne skrzyżowania szlaków i marznąć. Po pierwszych 3 skrzyżowaniach szlaków można było się zastanawiać jak tutaj jeżdżą na rowerach, gdy w pewnym momencie to samochód może mieć problem.
No i chłopcy gonili obydwaj do przodu tak, że Kamila ani nie widzieliśmy, ani nie słyszeliśmy, a Janka co jakiś czas, w szczególności, gdy samotnie siedzącego na kamieniu ktoś zaczepiał, bo my byliśmy daleko i dziwnie to wyglądało. Nie wiem co odpowiadał, ale wtedy musieliśmy nadganiać do niego dystans. Rodzinnie spotykaliśmy się do robienia zdjęć. Janek czasami robił nam niespodziankę jak tutaj:
Świat się zmienia, gdy widzi się szczyty Tatr Bielskich. To jest coś innego i wreszcie intrygującego, bo idzie się i idzie. Dobrze, że chłopcy chcieli.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Tatry_Bielskie
W tym momencie nie wiem jakim rowerem dałoby się przejechać szlak, skoro piechotą było trudno. Janek coraz bardziej zwalniał, a Kamil już znikał na długie chwile. To był 7 km, gdy wreszcie zobaczyliśmy góry i to jakie.
Najpierw piramidka, potem grań, a potem wszystko i było wow, bo nawet ciepło się zrobiło.
Patrząc na te szczyty, miałem różne myśli. Te ściany Kieźmarskich szczytów robiły wrażenie, no i się szukało gdzie ten Jagnięcy. Janek szedł bo chciał w końcu odpocząć. Kamila nie było widać….a pojawił się cel wędrówki setek ludzi: Zielony Staw prawdopodobnie najpiękniej położy staw po słowackiej stronie Tatr.
…i wszystko było jasne. Turyści idą prawie 8 km by tutaj odpocząć. Miejsce urokliwe, ciekawe, robiące wrażenie. My też ulegliśmy temu miejscu. Asia tylko wspomniała, że trochę daleko.
My już jednak patrzyliśmy, także do tyłu, gdzie czekała nas bula przed Jagnięcą Doliną, nazywaną najczęściej po słowackiej stronie Czerwoną Doliną. Zapomnieliśmy, że ktoś wspomniał o tym, że czeka nas kondycyjny sprawdzian.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Dolina_Jagni%C4%99ca_(Tatry_Wysokie)
Po pierwszych dwudziestu krokach widać było jak to będzie wyglądać. My z Jankiem dostojnie z tyłu, a Asi i Kamila nie widać. Nie byliśmy świadomi jakie przewyższenie robimy, ale człapaliśmy w nasz, niepowtarzalny sposób do góry, a ludzie nas wyprzedzali. Janek głośno krzyczał DZIEŃ DOBRY, CZEŚĆ, AHOJ, bo więcej było Polaków niż Słowaków.
Dla mnie najważniejsze było to, że ta wieża to nie nasz szczyt, a tak mogłem za Jaśkiem człapać. Nagle jednak usłyszałem: “Tato szybko!” i był to alarmujący dźwięk. Co mogłoby się zdarzyć dziecku na prawie 1760 metrach npm?
KOT!
Na pewno schroniskowy, ale kot na tej wysokości!!! No i Janek był gotowy do głaskania, karmienia…i dobrze, że zacząłem słyszeć głosy, a nie widziałem nikogo. Minęła nas może garstka ludzi…20% tego co szło do schroniska. Pustka przed, pustka za, a tutaj nie dość że kot, to i głosy…a Asia i Kamil czekali na nas. Jak nic jakaś choroba wysokościowa, myślałem i ciągle słyszałem te wołania i to po polsku.
W końcu sprawa się wyjaśniła: drugi istotny powód liczby osób “do schroniska” to ścianki wspinaczkowe. Ludzie nad głowami śmigają, a Ty duchy słyszysz. Trudno do tego się przyzwyczaić, ale w końcu te turnie przywracają ciebie do rzeczywistości. Gdzie ten “łatwy” Jagnięcy?
Nie wyglądało to z tego miejsca dobrze i nie było widać, jak to zazwyczaj ma to miejsce, gdzie są ludzie na tym szczycie. Wydawało się, że to ten na zdjęciu przed nami, ale ściana była jakoś nie wejściowa. Niestety po chwili dało się zauważyć ścieżkę i wyglądało to już mocno wejściowo. Janek świetnie “odczytał” wejście na Kołową Przełęcz przez którą mieliśmy iść.
I tutaj włączyła się zasada: im trudniej, tym lepiej dla Janka i szedł pierwszy…a wrażenie, że Jagnięcy Szczyt jest łatwy jakoś prysło. Były łańcuchy i to takie z jakimi nie mieliśmy do czynienia, a nikt o tym nie wspominał.
Pierwsze kolanko przeszliśmy. Było podobne jednak jak na Świnicy.
Progi i pierwszy taki trawers jakoś też, ale on nie był do niczego podobny co wcześniej zdobywaliśmy. Stojąc na Kołowej zobaczyliśmy szczyt i …tylko nie granią w myślach!!! a tak wyglądało, że będzie trzeba iść granią.
Na szczęście weszliśmy i od razu zeszliśmy na drugą stronę grani. Asia z Kamilem bardzo ostrożnie. Janek, on idzie, goni i nie zatrzymuje się!!! Powietrze z jego lewej strony, Asia krzyczy by uważać, a on im trudniej tym łatwiej.
Jednak nie poszliśmy daleko. Jak popatrzyliśmy, że jest “powietrze” obok, a my musimy wejść na przewyższenie, które średnio łatwo wygląda, to zatrzymaliśmy się.
Wtedy zdarzył się cud. Kobieta czekała na męża, bo nie odważyła się pójść dalej. Zaczęła chwalić sprawność chłopaków, dla niej to był szok że tutaj doszliśmy. To dało nam kopa. Poszliśmy. Gdy już wydawało się, że najgorsze za nami, znów żleb trudny do przejścia, bo śliski i “powietrze” obok.
I znów cud. Dwaj mężczyźni schodzili bardzo ostrożnie. Jaśkowe pozdrowienie zrobiło na nich kolosalne wrażenie. W tym miejscu autysta i chłopak z ZD, dla nich to był cud. Na pytanie Asi jak trudno jest dalej, usłyszeliśmy, że skoro tutaj doszliście, to już ostatnie 20 minut będzie łatwe. Asia krótko: skoro przeszła tyle, to nie będzie wracać pod szczytem i poszliśmy.
Asia z Kamilem. On radził sobie świetnie i cała nasza wyprawa to pokaz, że w wieku 25 lat autysta może się zmieniać i uczyć. Janek powoli. To było trudne dla niego. Kamienie, które Kamil pokonywał jednym krokiem, on musiał obchodzić i miał radochę z tego. Twoje uwagi…zapomnij szkoda prądu.
No i jak myślałeś, że to koniec, to było w dół, a “powietrza” jeszcze więcej.
Asia z Kamilem już wchodzili na grań szczytową. My mijaliśmy kolejnych mężczyzn schodzących w dół. No i Janek testował ich z AHOJTIE, DZIEŃ DOBRY, HELLO. Utrwalał swoją obecność, tak ja to nazywałem.
Im było wyżej, tym szczyt wyglądał przyjaźniej. Goniliśmy Asię i Kamila, bo były kamole, co Janka przyspiesza i w końcu weszliśmy. Ludzie zszokowani naszą obecnością od razu dali nam szansę na zdjęcie, przy miejscu określonym jako szczyt. Były same dobre słowa. Warto być wysoko, warto!
Dopiero teraz widać było jaki to był wysiłek. Janek cały czarny, wybrudzony do bólu. Kamil wyraźnie bez energii. Pomimo tego, że niżej, analogia do Rysów była jednoznaczna. Ponad 10 km w jedną stronę i ciężkie podejście na szczyt!!!
…a góry za nami przednie. Odpoczywaliśmy patrząc jak “cienie” ludzi na grani Łomnicy poruszają się po niej. Robiło to wrażenie.
Odpoczywaliśmy. Przed nami zeszło już kilka osób, a my czekaliśmy…ale Janek pierwszy był gotowy.Żarty się włączyły.
Zejście na Kołową Przełęcz to pikuś dla Janka. Zasada prosta, powtarzam się: im trudniej tym lepiej. Więc na tyłku, kłócąc się ze mną, z Asią międzyczasie, gdy to było konieczne schodził w dół.
Z otwartymi szeroko oczami, bo niektórzy otwierali je tylko trochę w takich miejscach, “dawał” na dół i oczywiście nie słuchał, że to niebezpieczne. Trzeba dodać, że dojrzał i wykazywał się dużym wyczuciem i pewnością ruchów. To było bardzo istotne na tej ścieżce poniżej i na tym przejściu co nas zatrzymało przed szczytem, a z tej strony wyglądało przyjaźnie. Nie widziałem jak przechodził to Kamil idący z Asią, ale Janek mnie zaskoczył. Wybrał świetnie drogę wśród skał. Nie robił tego szybko, ale spokojnie i precyzyjnie, to było niesamowite jak analizował swoje przejście.
Graniówka nie była trudna z tym co spotkało nas na łańcuchach w dół. Wejść po nich było proste. Zejście już bardzo trudne. I znów nie widziałem jak Asia poradziła sobie z Kamilem. My z Jankiem musieliśmy zrobić coś czego nigdy wcześniej nie było. Janek w dół i w poprzek po śliskich skałach, z małą ilością miejsc wsparcia, po łańcuchach zachował się jak stary wyga. Zrobił to w takim stylu, że ludzie czekający nie mogli od niego oderwać wzroku i zaczęło się, że taki mały, że ma Korony, że super sprawny…a to wszyscy byli Polacy. Rozumieli zarówno wysiłek Kamila, który zszedł wcześniej, jak i to co zrobił Janek tutaj.
Nigdy nie wpadłem na to by nagrywać słowa jakie słyszymy o nas w górach. Najbardziej żałowałem tego, od tego momentu w dół. Wystarczyłoby na ładowanie baterii na kilka kolejnych tygodni na pewno.
Przed nami było 9 km. Nikogo jak wzrokiem sięgnąć, szliśmy na pewno daleko za tymi co zeszli przed nami. Zaskoczył nas Janek, no bo pierwszy. Tempo narzucił szalone, Kamil gonił go, ale dla nas to był za dobre tempo…chociaż restauracja wzywała nas GŁOŚNO!!!
Zaczęło się. Doganialiśmy powoli tych co schodzili przed nami.
Na buli przed Zielonym Stawem mieliśmy już kilka osób za nami. Wszyscy zaskoczeni, coś dobrego powiedzieli, a my goniliśmy w dół.
Napiliśmy się i znów w dobrym tempie do przodu, bo obiad czeka, a restaurację zamkną!!! Humory Zwycięzcom dopisywały.
Kolejne ponad 7 km długo będę pamiętał. Mijaliśmy ludzi. Najpierw tych co schodzili, gdy my wchodziliśmy. Gratulowali nam i to w każdym języku.
Chłopcy utrzymywali niezłe tempo i wyprzedzaliśmy kolejnych ludzi. Doszliśmy do panów, którzy nam doradzali przejście przez granie. Byli w szoku patrząc na tempo po tylu kilometrach, ale pytali się czy weszliśmy.Gdy to potwierdziliśmy to zalała na ”lawina” dobrych słów jaka do nas docierała. Powtarzali, że bali się, że to za trudne, ale nam się udało. Pod sam koniec wyprzedziliśmy “tych pierwszych”, którzy nas wspierali na samym początku. To były emocje, bo w rodzinie jednego z nich jest chłopczyk z autyzmem. Znów ciepło i bardzo ciepło mówili o nas, a Janek oczywiście ich nakręcał swoimi komentarzami.
W ten sposób doszliśmy prawie 45 minut przed czasem, ale nikt tego nie czuł. Jak dużo dają ludzie w górach!!!
Podsumowanie: NAJTRUDNIEJSZY SZCZYT jaki zdobyliśmy pod każdym względem. Cieszę się, że na nim byliśmy, ale wiem że musimy jeszcze bardziej uczyć się chodzenia po górach, mieć lepszą kondycję i umiejętności.
Cóż Jagnięcy okazał się być trudniejszym od Rysów, trudniejszym od Świnicy, trudniejszym od Krywania i nauczył nas szacunku dla gór jeszcze bardziej…ale my będziemy pamiętać, tych wszystkich DOBRYCH LUDZI, którzy tyle dobrego nam powiedzieli podczas tych wszystkich wypraw. Dziękuję Wam, choć się nie znamy i nie znaliśmy, żałuję że to nie trwa.
dzień wyprawy | zdobyte szczyty (cele) | długość trasy w km | przewyższenie w m |
1 | Jałowiecki Przysłop, Banówka | 17,9 | 1 344 |
2 | Brestowa, Salatyn, Spalona, Pachola, | 15,3 | 1 212 |
3 | Świnica, Kasprowy Wierch, Beskid, | 18,4 | 1 496 |
4 | Staw Smreczyński, Schronisko Ornak, Wąwóz Kraków | 15,8 | 655 |
5 | Sławkowski Szczyt, Królewski Nos | 15,6 | 1 440 |
6 | Bystra Ławka | 12,9 | 991 |
7 | Jagnięcy Szczyt | 20,7 | 1 276 |
suma | 116,6 | 8 414 |