Jagodna 2, Szczeliniec Wielki 2
grudzień 31, 2018 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Pada, pada, …deszcz. Dzieci roznoszą dom i całą rodzinę. Jak tu zdobywać góry. Cóż czasami trzeba mieć szczęście do chodzenia w chmurach. Wtedy staje się to dużą przyjemnością…pada, pada śnieg to brzmi, a ile pytań się wtedy dostaje gdzie to jest
Nasze postanowienie, że druga tura Korony będzie w dużej mierze w zimie lub innymi trasami jest kontynuowana. Gdy tak leje, to jedynym kierunkiem dla nas mogła być Jagodna, gdyż na tej wysokości już nie pada deszcz, a śnieg, a po drugie jest bardzo łatwą górą do zdobycia…najłatwiejszą być może z całej Korony…a i tak żałuję, że nie ma szlaku z Długopola Zdrój prosto na Jagodną…oj byłoby ciężko.
http://www.zespoldowna.info/na-jagody-na-jagodna.html
Jagodna ma 977 m npm i jest największą górą fajnych Gór Biestrzyckich, bardzo specyficznych, gdyż o układzie niemalże południkowym. Podobnie jak sąsiadujące Góry Orlickie “uwielbiają” wilgoć, stąd są trudne do zdobycia, ze względu na duży poziom opadów…i to jest ich największa zaleta w zimie. Punktem wypadowym dla nas była już przez nas wypróbowana Spalona, czyli schronisko na przełęczy Spalonej.
Jak widać w wersji zimowej start ze schroniska to wymarzone miejsce dla biegaczy narciarskich…no właśnie dlaczego ich tutaj nie ma o godzinie 9.00 w niedzielę? Po pierwszym podejściu, Janek bez raczków, bo nie było na to ani śniegu, ani temperatury, w końcu był w stanie być pierwszy…no i poszedł!
Zdziwił się w pewnym momencie, gdyż chmury nad nami pędziły niczym błyskawica…i jakoś po raz pierwszy to przyuważył.
…a jeszcze się bardziej zdziwił, gdy zobaczył już drugiego bałwana po drodze…nietypowe trzeba przyznać i to w grudniu
Mnie jednak zaniepokoił wiatr. Czuć było w powietrzu śnieg!…co nas ucieszyło, bo wszędzie był deszcz!
Zgodnie z zapowiedzią, nagle pojawił się śnieg. Janek po raz pierwszy postanowił przetestować, sam z siebie komin podciągnięty na nos…bo śnieg kłuje, przecież!
Nasze marudzenie wykorzystał Kamil, który “autostradą” gnał do przodu…a Jasiek wczuwał się w chmurę, bo nie widać, bo mgła…i tak było.
W ten sposób dotarliśmy na szczyt…nawet nie wiedząc kiedy.
Największa rozpacz miała miejsc w punkcie, gdzie 2 lata temu stała budka myśliwska z tabliczką góry…a dziś coś na “brudno”.
A tak to miejsce wyglądało 2 lata temu.
Janek pamiętał, jak odpoczywaliśmy w tej wiacie i koniecznie chciał zrobić to samo…tylko że dwa lata temu dla nas było to osiągnięcie, a teraz spacerek…nie było kiedy się zmęczyć, tym bardziej, że śnieg już sypał.
Janek dobrze zbiegał i przy okazji odnalazł dawną wieżę oznaczającą szczyt. Radar pogodowy poganiał nas z powrotem do schroniska…więc biegliśmy dalej, zachęcani przez Janka.
Wszyscy postanowili pokazać się jak wyglądają w kominach, więc tutaj mały pokaz mody górskiej, ale to było uzasadnione. Pierwszy raz tej zimy doznaliśmy tego “cudu” zadymki śnieżnej.
Co ciekawe, im większa była zadymka tym więcej pojawiało się narciarzy. My goniliśmy po pieczątki do schroniska, bo byliśmy już mokrzy…i tu Janek był pierwszy!
Nie zmęczyliśmy się! Ludzie jakby na ten śnieg czekali, tłumnie wychodzili na narty i sanki, a my się zastanawialiśmy co dalej…może Szczeliniec Wielki? Też do Korony!
http://www.zespoldowna.info/szczeliniec-drugi-z-dwoch.html
Najpierw kontrola pogody. Znów strzał w 10tkę! Wszędzie deszcz…a u nas śnieg.
Podjechaliśmy do Karłówka do naszego ulubionego żółtego szlaku, który w lecie jest wymagający, ze względu na skały ale bardzo krótki.
Pierwsze 50 metrów było bardzo trudne, bo jak wytłumaczyć chłopakom, że w takich warunkach najlepiej iść po strumyku, kiedy zawsze mówimy, żeby tak nie szli…jakoś się jednak dało.
Druga część już do podejścia na szczyt była łatwa, bo było dużo fajnego białego puchu…jednak od pierwszego schodka zaczął się mały dramacik.
Topniejący śnieg, gdyż temperatura była dodatnia, ze schodów zrobił małe lodowisko. Bez trzymania się poręczy, można było się poślizgnąć…ale daliśmy radę.
Jak patrzę na to zdjęcie i porównuje go do tego z lata…cóż są tacy, którzy lubią chodzić w chmurach.
Zejście było trudne. Do góry szli ludzie…zaskoczeni byliśmy ich ilością…a lód nie pozwalał na zbyt wiele.
Jankowi bardzo to się spodobało, więc uczył się schodzenia bokiem, trzymania za poręcz, skakania ze stopni…i powoli zeszliśmy na dół.
Zejście ze skał, okazało się być bardzo łatwe…po błocie i strumyku, a ja się tego nie spodziewałem…zaskoczyło to mnie.
W ten sposób nie tylko mamy dwa kolejne szczyty zdobyte zimą, ale spędziliśmy fajnie dzień, na śniegu…a tak oglądalibyśmy świat przez pryzmat deszczu w domu. Było super, a jak wracaliśmy zrobiłem to zdjęcie. Szczeliniec Wielki pokazał się z jak najlepszej artystycznej strony…i to była fajna nagroda za ten dzień.