Jałowiec w Górach Czarnych
listopad 2, 2020 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Janek był kompletnie zdezorientowany, bo jechaliśmy na Jałowiec, ale nie w Tatry jak myślał, ba nawet nie w Beskid, gdzie jest taki szczyt…tylko w Góry Czarne…a o nich nie słyszał, a przeszedł już wszystkie góry w Polsce
Nasz Jałowiec w Górach Czarnych ma 751 m npm. Na jesieni to najlepsze góry do chodzenia i na start. Nie są wymagające kondycyjnie, choć podejść trzeba jak wszędzie. Można trasę zawsze skrócić, wiec na początek wyśmienita. No i dla każdego najlepsza.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Ja%C5%82owiec_(G%C3%B3ry_Wa%C5%82brzyskie)
https://pl.wikipedia.org/wiki/Góry_Czarne_(Polska)
Teraz wyjaśnienie: gdzie są Góry Czarne? Jest tutaj mała niespodzianka. Gdy popatrzymy na mapie, na drogę łączącą Głuszycę (obok Wałbrzycha) z Unisławiem, to wszystko to co jest nad nią to Góry Czarne należące do Gór Wałbrzyskich, a to co poniżej to Góry Suche należące do Gór Kamiennych. Najwyższy szczyt Gór Czarnych to Borowa szczyt, który przez pomyłkę przegrał z Chełmcem, by być w Koronie Gór Polski.
To tam znaleźliśmy jeszcze szlak, którym nie przeszliśmy. Jedlina Zdrój stała się miejscem startu i końca. To okazało się ważne: nie było z nami Kamila. Zatem Janek nie miał konkurencji, co też odczuliśmy od razu na starcie, pomimo tego że postanowił ćwiczyć chodzenie z kijkami, które zazwyczaj go hamują.
Nasz parking znajdował się poniżej stacji kolejowej. To była atrakcja no bo pociągi, ale jak patrzeć na pociągi skoro nie jadą…tylko z góry. Janek ostro wziął się za kierowanie przejściem dyrygując: tu czerwony, tu niebieski i byśmy źle poszli. Był jednak most, tory i jesień z błotem. To okazało się być wystarczającym powodem by biec i uciekać do przodu.
To miało być nasze roztrenowanie po sezonie tatrzańskim, tak pierwotnie myśleliśmy. Janek jednak miał swoje plany. My patrzyliśmy na liście żółknące jesienią, a Janek miał inne przemyślenia i nie było go po chwili widać. Postanowiliśmy wykorzystać sytuację i Janka zbić z tropu zarządzając skrót pod Wawrzyniaka. Niewiele to pomogło. Jak złapał drive’a i to pod górę to można było strzelać, a on szedł swoim tempem i swoim pomysłem… pod górę. Dopiero hasło: “Zatrzymaj się bo obiad!” pomogło. Bardzo.
Góry Czarne, to “wulkany” jak w Górach Suchych. Nie są wysokie, ale jak chcesz wejść na grań, to musisz się zmęczyć. Kiedyś już to trenowaliśmy i czekaliśmy jak to będzie tym razem. U Janka tego razu nie było. Wszedł…nie było sensacji, choć jak w zgięciu podchodził to myśleliśmy, że da szansę na wolniejsze podejście. Gdzie tam, głupie marzenia.
Dlaczego polecam te góry na start. Podejście zawsze jest czymś wysiłkowym i zależy od kondycji jaką dysponujemy. Nie jest to jednak trudne w tych górach i da się wejść, a nagrodą jest przejście granią najpierw szerokim duktem leśnym i w dużym komforcie, a potem już szlakiem jak w górach. Można się uczyć.
Dla Janka “park” to nie góry…ale szedł, a nagroda była blisko.
Doszliśmy do tego miejsca i było wow: “Tato kopce!”, czyli Borowa i Sucha w kolorach jesieni. Było o czym gadać.
Jednakże to nie był nasz cel. Jedliniec dodatkowo nie miał tabliczki, wiec nie czekając za długo Janek poszedł do przodu bo musi być tabliczka.
Droga zmieniła się w szlak, pojawiło się wyraźne wypiętrzenie i szczyt Jałowca. Zrobiło wrażenie i jest to świetne miejsce na rodzinny odpoczynek.
Była też TABLICA, co było warunkiem koniecznym do zaliczenia tej góry, no i pojawiły się Góry Suche za nią plus chmury. Zrobiło się zimno i trzeba było iść dalej. Kiedyś byłoby to miejsce konieczne do odpoczynku. Teraz nikt o tym nie myślał byle jak najbliżej Borowej.
Przejście od Jałowca do Małego Jałowca to jednak góra, dół, góra, dół i świetne miejsce na trening.
Pojawiają się też skałki, które mogłyby mieć nawet swoją nazwę.
W końcu Borowa pojawia się w pełni. Była daleko na Jedlińcu. Jak na talerzu na Jałowcu, a pod nią jakoś nie wyglądała na trudną, choć to oczywiście złudne.
My jednak nie szliśmy na Borową, a na Rozdrożu Ptasim skręciliśmy w dół zielonym szlakiem. Frajda o ile nie ma rowerzystów, bo idziemy w kolorową ścianę gór, którymi przed chwilą szliśmy na górze.
Gdy myśleliśmy, że to już koniec, Janek szczęśliwy wszedł w strumyk i szedł i szedł z radością na twarzy, a błota było tonę. Jak już myśleliśmy, że to koniec błota i przygody, pojawiły się inne atrakcje.
Tunel pod torami kolejowymi, a potem one same. Skojarzenie, że to już blisko tylko dopingowało i szkoda, że było tylko echo, a pociągu ani przez chwilę nie widzieliśmy, bo mogłaby być to atrakcja najważniejsza tego dnia!
Taki szlak okazał się najlepszy na “start” i “koniec”. Taki szlak jest najlepszy na jesień. Taki szlak kolorami malowany jest po prostu niezwykły i polecam wszystkim.