Jałowiec.
wrzesień 3, 2018 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
Jak wejść w nowy rytm po wakacjach…góry są dobre na wszystko W niedzielę miało lać wszędzie z wyjątkiem małej części Beskidów nazywanych Pasmem Jałowca. Zapakowaliśmy się zatem i pojechaliśmy w deszczu zdobywać Jałowca, na którym nie ma ani jednego jałowca na szczycie.
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Ja%C5%82owiec_(Pasmo_Ja%C5%82owieckie)
Jałowiec ma 1 111 m nmp i należy do Beskidu Makowskiego lub Beskidu Żywieckiego jak kto woli. W tym regionie w okolicy Babiej Góry to jeden z ostatnich szczytów przez nas nie zdobyty. Jechaliśmy z nadzieją na fajną wycieczkę i fajną pogodę, a tutaj w Bielsku Białej lało, w Żywcu lało…i aż baliśmy się co będzie za te 15 km. Mijaliśmy Koszarawę i jeszcze padało, a gdy zatrzymaliśmy się na Cichej, to właśnie zaczęło padać.
Ufff ryzyko było duże, ale nie po to się przyjechało by odjeżdżać. Chwilka odpoczynku, sprawdzenie prognozy pogody…ma nie padać…wychodzimy, przebieramy się i nie pada.
Po takich emocjach, nie było wątpliwości, że musimy iść, bo zrobiło się ciepło, sympatycznie. Kierownik Pieniak Jan wyruszył pierwszy, po zaprawie kondycyjnej w Słowenii, nawet nie próbowałem go hamować, bo to byłoby głupie, więc sami próbowaliśmy go dogonić.
I już na samym początku pojawiła się pewna niezgodność. Owszem nie ma z poziomu Cichej szlaku na Jałowiec, ale podchodząc szlakiem rowerowym, można dojść do niebieskiego szlaku turystycznego, który tam prowadzi…ale ani GPS, ani żadne z oznaczeń we wsi nie wskazywało precyzyjnie, gdzie iść…więc testowaliśmy różne kierunki i różne ścieżki.
Ani leśna, ani trawiasta, a jedynie asfaltowa była tą właściwą, gdyż doprowadziła nas zdecydowanie poza wieś na skraj lasu, gdzie odnaleźliśmy szlak rowerowy i po 10 metrach także szlak turystyczny niebieski.
Pojawił się od razu kolejny problem: jak po Słowenii zachęcić rodzinę do chodzenia po mniejszych górach? 1 111 metrów to często miejsca, gdzie w Alpach są zlokalizowane parkingi, a my mieliśmy wejść na górę.
Problem się sam rozwiązał i to dość szybko. Po pierwsze błoto. Po drugie kamienie. Po trzecie “wypierdek” okazał się mieć istotne przewyższenie i nagle stał się godną szacunku górą, gdy trzeba było mozolnie podchodzić pod nią a nie wbiegać, jak to co niektórzy próbowali. A i tak skończyło się jak zawsze: ONI NA GÓRZE, MY NA DOLE, oni pierwsi, my dzielnie za nimi.
Oni zmieniali się na prowadzeniu, raz Kamil, raz Jasiek, oczywiście ten ostatni sterował co może ten pierwszy a czego nie. Słonko się pojawiło i nagle to co na starcie było mało sympatyczne, zaczęło mieć swoje kolory…piękny bukowy las z domieszką jodły.
Zauważalna była też pewna prawidłowość: im więcej było jodły, tym trudniejsze było podejście…ale chłopcy dali nam szansę i poczekali dzielnie na górze, byśmy nie musieli tracić naszego tchu…to byłby wstyd.
A potem było jak zwykle: Kamil zdyscyplinowany czekał, a Jaśka można było wołać, a on i tak szedł gdzieś do przodu …dobrze że przynajmniej w dobrym kierunku. Zauważyłem, że w polskich górach, coraz przydatniejsze stają się krzyże. Często w punktach kluczowych nie ma oznaczeń, ale krzyż jest. Janek jak zobaczył krzyż, to wiedział, że to właściwy kierunek i tam go znaleźliśmy jako pierwszego zdobywcy Jałowca…tego dnia i z naszej rodziny
Szczyt Jałowca jest świetnym miejscem na podziwianie, biwakowanie i odpoczynek. Wszystko widać wzdłuż i wszerz a było bardzo ciepło. Właśnie te widoki budującego się frontu burzowego, jednak nas pogoniły dalej do schroniska Opaczne, które jest przy szlaku na Kolędówkę. Widzieliśmy jak mijający nas ludzie byli mocno “próbowani” przez podejście na górę, więc nasz szacunek do Jałowca rósł z każdym krokiem w dół i z każdym mijanym turystą. Szkoda nam było Pana Zbyszka, bo był cały przepocony, ale powiedział Jankowi, że czuje się świetnie.
Trasa ze szczytu jest dla schodzącego miła, dynamiczna, z kamieniami i bez, a dla tych co lubią historię, to można podziwiać dawną granicę między Rzeszą a GG.
Lokalizacja schroniska na polanie na przełęczy gwarantuje niezłe widoki na Babią Górę i nie tylko, tutaj tylko próbka co nam się pojawiło jak wyszliśmy z lasu.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Prze%C5%82%C4%99cz_Opaczne
Nas jednak do schroniska “goniła” pieczątka i potrzeba herbaty, po prostu herbaty
Schronisko, bardzo małe, jest w kompletnej przebudowie, ale herbata i pierogi z jagodami dla mnie były pierwsza klasa. Jasiek od razu zwrócił uwagę na kotka, a Kamil aż się odsuwał, gdy ten do niego podchodził. Jak się okazało zrobiliśmy do tego miejsca 5,7 km z całkiem przyzwoitym poziomem przewyższeń, na co zwróciła uwagę Asia, ale fajnie się odpoczywa a pogoda wyraźnie chciała się zmienić na gorszą, więc znów szybko i w pędzie.
Nasze zejście można podsumować w następujący sposób: im byliśmy dalej od schroniska tym mieliśmy gorszą pogodę. Zatem dobrym harcerskim sposobem, wybraliśmy skróty, które zdecydowanie nas przyspieszyły.
Janek jak usłyszał idzie burza, pozwolił sobie na zbiegi, dobrze, że czasami się zatrzymywał na rozdrożach, bo mogło to by się skończyć zdecydowanym wydłużeniem trasy.
Dobrze, że Kamil niekoniecznie sobie życzył biegania, bo my musielibyśmy także biec, więc Janek miał powód by się zatrzymać i krzyczeć na nas.
Było to jednak bezcenne, bo w dobrym czasie udało nam się zejść i znów udało nam się uciec przed deszczem, mieć fajną wyprawę i odpocząć. Chłopaki trochę nas przegonili, ale do auta dotarliśmy bez kropli deszczu na nas.
Trasa była wyśmienita, bardzo podobna do tego co oferują góry Beskidu Wyspowego. Nam się bardzo podobało wszystko co mogliśmy “dotknąć” tego dnia. Mnie w głowie zostanie tylko jedno w głowie: wzrok młodej matki patrzącej na Kamila jak na “zjawisko”….nie było to łatwe, ale cóż w Polsce tak jest.
Powrót do domu był trudny…burza, burza, deszcz, burza, deszcz. Tak silnych w tym roku jeszcze nie miałem “przyjemności “ testować, ale wróciliśmy do domu i zaczynamy nową rzeczywistość dla Kamila i Janka. Oby po burzy przyszło słońce.