Jasień
luty 14, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Jasień to góra w Beskidzie Wyspowym. W lecie krótka i szybka wędrówka. W zimie…mieliśmy to sprawdzić na własnej skórze. Niby tylko 5 km do góry i potem w dół , przez piękny i dynamiczny szlak. Jak to piszę wszyscy śpią grzecznie po tej wycieczce
Start mieliśmy w świetnym miejscu…z widokiem na Mogielicę. W stanie odwagi, dla Asi miał to być cel wędrówki, gdy popatrzyła jak daleko jest, jakoś zmieniła zdanie, choć Mogielica wyglądała z daleka świetnie w tej białej ozdobie.
Przyjechaliśmy na Jasień, gdyż dokładnie rok temu zimą zdobywaliśmy Gorce i wtedy widzieliśmy ten szlak prowadzący, aż na Mogielicę z Gorców. Wydawał się być odpowiedni dla naszych wędrówek.
https://www.zespoldowna.info/kudlon-gorc-troszacki-jaworzynka.html
Tym razem była jedna różnica. Było dużo więcej śniegu. Dużo, dużo więcej śniegu i to mokrego, bo było ponad 4C. Pierwsza przeprawa przez pole, gdzie zapadaliśmy się po kolana już dała popalić, ale okazało się, że ktoś idzie za nami i nie warto się od razu poddawać.
Po walce dotarliśmy do lasu. Tam przegonił nas bardzo miły turysta, który od razu wspomniał, że będzie ciężko…ale my poprosiliśmy by szedł “wyraźnie” to my jakoś za nim dojdziemy. No i tak miało z grubsza być.
Gdyby nie śnieg…to mielibyśmy fajną “spacerówkę”. Lekko pod górkę, kilka zawijasów i piękne polany…wszystko zawiane w zaspach. Jednak ślad naszego “przewodnika” był widoczny i trałowaliśmy trochę “mniej” …z wyjątkiem polan. Tam się zapadaliśmy. Kamil ze mną na przedzie, dwie największe stopy. Asia z Jankiem z tyłu próbowali “wejść” w którąś, by było jak najłatwiej. To się nazywa chodzenie w czyiś butach.
Minęliśmy polanę pod Myszycą wykończeni już…ale ślad wilka, który prowadził do lasu zaintrygował nas i poszliśmy dalej…czy to był wilk, czy jakiś wielki pies? Szliśmy tak i myśleliśmy. Zaskakująco zgubiliśmy ślad naszego “przewodnika”, jednak wciąż to co działo się na szlaku zajmowało nas najbardziej. Przepraszam: odwzajemnialiśmy także Gorcom nasze spojrzenie, które stąd wyglądały idealnie. Gorc przy tym ze swoją wieżą by przy tym świetnym punktem orientacyjnym.
Wychodząc z polany już zastanawialiśmy się czy to pies, wilk czy może ryś. Sarny rozpoznawaliśmy, ale te łapy…szliśmy za nimi.
O ile wilk wydawał się “stary” o tyle ten ryś był już całkiem świeżym śladem. Zwierzęta zaprowadziły nas do jedynego chyba miejsca, gdzie oznaczenie szlaku może zaskoczyć. Ta wielka strzałka “waląca” po oczach z daleka pokazywała gdzie skręcić. Janek z “trzeciego miejsca” też “walił”: “Tata skręć!”. No cóż tato mógł nie zauważyć.
No i spotkaliśmy ślad “naszego przewodnika”. Skąd i jak przeszedł ten kawałek było małą tajemnicą. Dla nas tajemnicą było skąd ta droga na przełęczy biegnie….zaskoczenie pełne.
Przełęcz Przysłopek okazała się być bardzo gościnna. Był to czas na odpoczynek. Trzeba było ładować baterie. Janek wyraźnie bez sił. Asia nie do końca pogodzona ze śniegiem, a Kamil po prostu usiadł. Tylko trochę ponad 2 km, a tak wykończeni. Śniadanko było dobre. Widać to było od razu po tym kto był pierwszy w zaspie.
Pierwsze podejście i widoki pierwsza klasa. Stąd ten żółty szlak jest znany. Jednak ilość śniegu nie pomagała. Byle do lasu. Janek wyraźnie na “gazie”. Szedł przebojem wskazując na wszystkie możliwe kierunki do przejścia.
Asia z Kamilem zostawali z tyłu, bo temperatura rosła, słońce pokazywało się w przerwach między chmurami, trzeba było się rozbierać. Janek przestał wyszukiwać śladów zwierząt. Dopominał się już góry! “Tata mapa!”, co 20 kroków brzmiało “rozbijająco”. No i wypatrzył tam Miznówkę…a nie nie dało się jej zapamiętać, ani zobaczyć…ale była to góra!
Zanim do niej doszliśmy była kolejna polana i kolejna. Świetne o każdej porze, tylko nie śniegowej.
Znów widoki….tutaj można by leżeć i oglądać, a my szliśmy po śladach oczywiście, ale wciąż śniegu było sporo. Asia dopytywała się jak nigdy ile to już kilometrów, a to był dopiero czwarty!….o Mogielicy można było definitywnie zapomnieć
Miznówka miała swój słupek i para trochę zeszła z Janka. W końcu zdobył szczyt…ale szedł “nasz przewodnik” już wracając, mówiąc że Jasień już tuż tuż, a i tak zaskoczyliśmy go, że tak szybko doszliśmy. Para się znalazła i “jechaliśmy” dalej.
Podejście pod Jasień to znów świetna “spacerówka”, o ile nie ma tyle śniegu. Było to mozolne na tyle, że chłopcy wyłączyli wszystkie dźwięki jakie do tej pory wydawali…jaka cisza….była cisza.
Szczyt bardzo sympatyczny. Tak jak połączenie Jaśka z Jasieniem. Wymęczeni okrutnie tymi 5 km. Odpoczywaliśmy. To miejsce to kolejne na tym szlaku idealne do patrzenia w dal ze śniadaniem obok. Oj trzeba było się regenerować! …a w “dziurach” między drzewami ta Mogielica z “28 marzeń” jeszcze jakieś 5 km dalej
https://www.youtube.com/watch?v=2YiB6OJp6Dc&t=36s
Silni odpoczynkiem, byliśmy gotowi do zejścia w słońcu. Kompletnie nas zaskoczyło, bo tak ciepło świeciło, pognało chmury, że aż było miło. Nawet były siły na wygłupy, bo Jasiek przekonywał, że żółty prowadzi w las prosto w zaspę. Na to nie poszliśmy.
Szlak przetrałowany przez nas i pod Miznówkę już można było wbiegać. Tym razem nie odważyłem się, nie chciałem być nawet pierwszy. Kamil dostał szansę, ale nie na długo. Jan pogonił przed nim i ON PROWADZI! No prowadził, że nawet gonić go trzeba było.
Gorce w tym momencie w słońcu, były do oglądania jeszcze lepsze, niż w chmurach!
Zejście z Jasienia okazało się trudniejsze niż wejście. Śnieg topniał, co powodowało że szło się trudniej. Janek wciąż na prowadzeniu, ale musiał “wchodzić” w nasze stare ślady. Każdy zły krok i można było śniegu, mokrego mieć po kolana.
Janek gonił aż do Przełęczy Przysłopek. Tam się “zepsuł”. Źle poprowadził nas w zaspy i trzeba było wrócić pod górkę trochę. To go wykończyło, a “prądu” zabrakło….szczególnie po bieganiu przez zaspy i z nich.
Tym razem odpoczynku nie było. Ostanie podejście jakie na nas czekało pod Myszycę było już zadaniem nie lada. My z Kamilem weszliśmy. Asia powoli też. Janek został. Po pierwsze on nie miał sił…taka była wersja początkowa. Potem, że nie tędy i on widzi podejście innym wariantem. W końcu wczołgał się, ale kryzys ogarnął go całkowicie.
Doszliśmy jakoś do strzałki, tym razem w lewo, ale już do polany pod Myszycą to była wyprawa, niczym zdobywanie Mount Everestu. Walka była…a potem on pierwszy i można było go gonić, bo on wiedział lepiej jak przejść skrótem.
Goniliśmy go, aż się nie zatrzymał. Ba nawet odmówił dalszego wędrowania, nawet obiad go nie motywował. To była walka na wsparcie. W końcu wyszliśmy z lasu, a tam Kamil już przebijał się przez zaspy na polu.
I tak z małej jak dla nas wyprawy, zrobiło się wyzwanie. Śnieg zmienił wszystko. Szlak był świetny, nawet do Mogielicy można by nim iść, ale nie śniegami. Było to wyzwanie, ale osiągnęliśmy też cel. Dzieci wydawały mniej dźwięków niż zazwyczaj
Szlak polecam, tak jak cały Beskid Wyspowy na wyprawy do oglądania z całymi rodzinami!