Jatki, Miłosz, Garbatka, Pośrednia, Średniak, Kopica, Suchawa
maj 11, 2021 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
To miały być nasze “ostatki “ w Górach Suchych. To były jatki. Tak to bywa, gdy najlepsze w swojej niewiedzy zostawia się na koniec….a Jatki będą mi się kojarzyły teraz jednoznacznie!!! Jatki na Jatkach!!!
Niby przeszliśmy już Góry Suche wzdłuż i wszerz…ale jednak był szlak, który jakoś nie interesował nas za bardzo. Wracając z Zaworów, nawet patrzyliśmy za nim…a tam żadnego auta. Znaczy się mało popularny, jak nie słaby, jakby takie były w Górach Suchych. Jednak plan był. Pierwszy cel Jatki, jedyne 657 m npm. Nie napiszę “wypierdek” po Zaworach, bo niespodzianki zawsze się zdarzają i się zdarzyły. Mam szacunek do każdego szczytu w Górach Suchych
Na początek zimno, wietrzno i trzeba było ubrać nawet rękawiczki. Potem było już tak mocno do góry, że jakoś przypominałem sobie Lackową, Wolarz, Jaworze w tym momencie. Janek wystartował dobrze, ale to nie trwało długo. Kamil był za mocny, a góra za mocna dla nas. Od razu zrobiło się gorąco, bardzo gorąco i to nic, że wiatr wiał, a słońce tylko delikatnie przebijało się przez drzewa.
https://www.zespoldowna.info/jaworze.html
https://www.zespoldowna.info/wolarz-gora-blazkowatam-trzeba-byc.html
https://www.zespoldowna.info/lackowa-3.html
Te 550 metrów do góry zdobywane w czasie ponad 20 minut zrobiły na mnie wrażenie.
Weszliśmy na górę, padnięci. Jak jatki to tylko na Jatkach. Na górze za to pusto. Zrobiło wrażenie, bo pustka była po kataklizmie.
Jatki zginęły razem z drzewami. Zatem wyszukaliśmy na GPS-e najwyższy punkt i zrobiliśmy sobie zdjęcie. Przeszliśmy w tym momencie także Malinówkę 662 m npm…ale jej nie zauważyliśmy.
Nasza przygoda się zaczynała. Grzało już bardzo mocno, ale wiał wiatr. Janek załapał rolę lidera/przewodnika, jako to on i już zaczął dyrygować. “Tata w lewo?” a pokazywał oczywiście w prawo.
I zaczęło się jak to w Górach Suchych. Byliśmy na Jatkach, trzeba było je kontynuować schodząc mocno w dół. Po chwili już wchodziliśmy do góry. Nawet chłopakom się to spodobało, że czekali na nas we dwóch.
Nagle wyszedł sobie Pan z wielkim, bielutkim psem. Okazało się, że to Dawid. Fajny dobry Duch tych Gór. Było miło, podpowiedział jak zdobyć nam kolejny nasz cel…przez krzaczory…Miłosz o wysokości 705 m npm. To miała być przygoda…a był odlot!!! Dziękuję Dawid Duchu Gór Suchych.
Asia prowadziła sarnią ścieżką, tak jak pokazał Dawid. Góra nie wydawała się wysoka, jak na nią patrzyliśmy na wprost, ale z boków dziwnie znów ścięta. Na to wyglądało, że mieliśmy szczęście iść tą jedyną łagodniejszą stroną, jak to mają szczyty w Górach Suchych. Jednak na górze zaskoczenie, które to już dzisiaj: “Politycy na szczycie?” . Flaga Polski widniała z daleka, jakaś pomyłka chyba…ale jednak nie.
Niespodzianka kompletna. Tabliczka świetna, oznaczenie szczytu super, nawet stolik, gdzie piliśmy patrząc na ośnieżone szczyty Śnieżki, Szrenicy w Karkonoszach, był właściwy w tym miejscu, choć nie prowadzi tutaj żaden szlak. Dziko wszędzie.
Już byliśmy zmęczeni. Patrząc na wykres i przekrój trasy, jaką przeszliśmy, to mieliśmy wrażenie, że czas podejścia jak w Słoweńskich Alpach, tylko o 1 500 m niżej. Asia opisuje Góry Suche jako góry interwałowe lub falowe. Jest to świetne określenie tego co można tam spotkać.
Następnym celem była Garbatka o wysokości 796 m npm. Dzięki Dawidowi znów wiedzieliśmy jak wejść na nią skrótami. Pamiętajcie jednak to: tutaj nie można przejść z jednej góry na drugą. W Górach Suchych się schodzi i to mocno by wejść i to mocno. Tutaj zawsze trzeba zejść by wejść taka sobie logika.
My tętno grubo powyżej 156, a Janek oddech regularny, a Kamila tylko wiatr gonił, a na szczycie znów wow, który to już raz!!! Tutaj trzeba wejść i być by zobaczyć to wszystko. To są miejsca nie do powtórzenia, nigdzie indziej.
Daleko przed nami Włostowa, po drugiej stronie kotliny. Zaskoczenie znów pełne. Widoki to jedno, ale ta tabliczka!!!
Tutaj znów odpoczywaliśmy po kolejnych “jatkach”. Janek znów “liderem” i przewodnikiem, wiedział gdzie iść i pamiętał nazwy gór. Idzie to mu lepiej i lepiej.
Rozpoczęliśmy wędrówkę przez “Bieszczady” jakich już nie ma. Sami na szlaku z panoramami szczytów. Janek gonił, my za nim. I w dół i znów w górę, na Pośrednią o wysokości 765 m npm.
Pośrednia wygląda na silnie wypiętrzoną, jak się idzie od Garbatki, jak się idzie od Średniaka z którym sąsiaduje, wygląda jak jego przedłużenie, platforma widokowa. Zrobiliśmy zdjęcie i wróciliśmy na Średniaka 781 m npm. Pośrednia po raz pierwszy i ostatni zrobiła różnicę. Nie było zejścia na wejściu
Tam też doszliśmy do zielonego szlaku, ale i do pierwszych turystów i to znów z pieskiem.
Znów ze Średniaka trzeba było zejść w dół, by wejść do góry na Kozi Róg, jakby nie można było po prostu wejść od razu ze szczytu na szczyt Oczywiście podesłaliśmy Oli zdjęcie z góry jej męczarni, by przypomniała sobie o nas i widać mocno te wejście/zejście utkwiło w jej głowie.
Do tej pory wszystko to co mijaliśmy, zdobywaliśmy było dla nas nowe. Na Kozim Rogu już byliśmy i pamiętamy go z naszej zimowej wyprawy, ale to był już wtedy koniec naszej wycieczki. My tym razem postanowiliśmy zrobić wszystko inaczej w stosunku do tego zeszłego razu…ale znów trzeba było w dół, by móc wejść do góry na Kozinę, miejsce naszego śniadania. Przed nami Włostowa od lewej, potem Kostrzyna i Suchawa. Wybitne i perfekcyjne w “jatkach” turystów nieświadomych ich potęgi
https://www.zespoldowna.info/korona-gor-suchych-z-guciem-na-poczatek-roku.html
https://www.zespoldowna.info/4×900-czyli-podroz-do-serca-sudetow.html
Odpoczęliśmy, popiliśmy, a wiatr wiał, a słońce grzało. Było idealnie z wyjątkiem tego momentu, gdy dwóch Panów próbowało porównać swoje zmęczenie i kondycję do chłopaków. Byli bez szans. Tym razem Asia grzecznie ich wyprowadziła z błędu i szacunek pojawił się na ich twarzach. Szliśmy dalej i było świetnie. Nie wiedząc kiedy, zdobyliśmy Kopicę o wysokości 803 m npm na którą się wchodzi najpierw schodząc oczywiście.
Chłopcy byli w super formie. Planowaliśmy wracać schodząc oczywiście w dół, ale poszliśmy w górę. Zmieniliśmy plany. Mieliśmy wejść na Suchawę 928 m npm przez Rozdroże pod Waligórą. Turystów tam było całkiem dużo i fajnie, że korzystali z tego ciepłego dnia. My za Jankiem od razu …do góry, no bo tam miała być kolejna przerwa.
Przyznam się, że z radością tam wszedłem. Nogi już były zmęczone, a po chłopakach jakoś tego nie było widać. Po raz pierwszy szliśmy w innym kierunku niż zawsze. Suchawa była zazwyczaj na końcu, tutaj była pierwsza w naszym 3×900 …ale szliśmy na nią wciąż do góry tym razem i to od samego początku. Jakoś to wygląda tak.
Zejście z Suchawy i wow! Jak w Tatrach z tym wielkim przewyższeniem i widokami w dal. Uwielbiam to miejsce, Janek chyba jeszcze bardziej bo “spadał” w tempie i to znacznym. Jednak znów miało to być zejście by wejść.
Asia jednak trzeźwo przekonała nas do zmiany planów: “Przecież nie szliśmy tym trawersem obok Kostrzyny…”…no i poszliśmy trawersami mijając ją i kopułę Włostowej. Patrzyliśmy na drugą stronę, tam gdzie byliśmy prawie 2 godziny temu.
Teraz wiem, że wiedzieliśmy co nas czeka, czyli zejście z Włostowej i jakoś próbowaliśmy tego uniknąć, choć wiadomo było, że się nie da. Dla zmotywowania się, wspominałem jak pewnemu koledze lekceważącemu każde inne góry, nazywające się inaczej niż Tatry, zaproponowałem pętlę Gór Suchych, zaczynającą się od Włostowej. Pamiętam jak się przepraszał z nią i z Górami Suchymi. My tym razem też się z nią przepraszaliśmy od razu. Zawsze podchodziliśmy i to w zimie…tutaj była przygoda!!!
Pierwszą część jakoś zeszliśmy. Drugą próbowaliśmy przebyć bez strat własnych, ale co niektórzy testowali “zające”. Kamil wręcz miał ochotę złapać się za rękę Asi, albo moją i tak schodzić. Taka jest ta Włostowa, niby mała góra, a taka groźna!
Jak zeszliśmy do Sokołowska nogi trzęsły się jak galarety. Tutaj zazwyczaj był początek i koniec naszych wypraw. Teraz czekały na nas jeszcze jatki na Jatkach. Oj nie była to dobra wiadomość.
I jak to w Górach Suchych by wejść, musisz zejść, by móc jednak wejść. Nie ma innej opcji. Każdy skrót, który to wypłaszczał był mile widziany, ale nawet droga rowerowa, którą ostatecznie wybraliśmy, jednak wymagała wejścia, zejścia i wejścia.
Do Kowalowa doczłapaliśmy się, pełni akceptacji i szacunku do Gór Suchych. 15 km tutaj to jak 20 km w Tatrach. Tam nie ma takich interwałów . Zgodni byliśmy, że znów zdobyliśmy coś więcej i zobaczyliśmy coś, co moglibyśmy stracić. Zgodni byliśmy, że “ostatki” nas zaskoczyły, tego się nie spodziewaliśmy, że może być tak fajnie, tak inaczej i tak pięknie, choć “jatkowato”. Po raz kolejny te góry nas zauroczyły i są one po prostu nasze, a mając tutaj znajomego Ducha Gór Suchych, to stają się nasza przystanią do wędrowania. Ja już widzę kilka nowych dróg, jakie powinniśmy przetestować. Będzie “jatkowato” jak to w Górach Suchych. Polecam je bardzo.