Jawornik Wielki z wieżą…czyli złap mnie jeśli potrafisz.
styczeń 10, 2022 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Nie było nas troszkę w górach. Wybraliśmy się na rozgrzewkowy spacer po Górach Złotych, zapominając o tym, że tam nasze dzieci zawsze nam uciekają.
Jak tylko wystartowaliśmy zielonym szlakiem włączył mi się film: “Złap mnie jeśli potrafisz”. Kamil sobie szedł a my próbowaliśmy go złapać.
Wystartowaliśmy ze Skaliska w Złotym Stoku zielonym szlakiem, licząc że nikogo, pomimo długiego weekendu, tam nie spotkamy. Najpierw szlak nas zaskoczył, bo “wracaliśmy” do Złotego Stoku i to pod górę, a potem Janek który postanowił nie fochować, tylko odejść.
Skręciliśmy w końcu w prawo (to jest ważne ) i zabawa się zaczęła: “Złap mnie jeśli potrafisz”. Kamil poszedł, choć miał prawo nie iść w takim tempie.
Łaskawie na nas poczekał, bo miał wątpliwości i potem znów sobie poszedł. Goniliśmy go pod górę, przez młodniki daglezjowe-unikat!-i mogliśmy tylko udawać, że jesteśmy w takiej formie jak on. Na koniec tak szlak nami pokręcił, że pierwszy raz nie byliśmy pewni czy idziemy do Złotego Stoku czy od Złotego Stoku.
Syn był litościwy i znów czekał na chwilę… i poszedł dalej. Sytuację uratowały liście bukowe najfajniejsze jak nie ma śniegu, ten szelest! Jednak pierwsza górka zmieniła wszystko: śnieg i pod górkę. Gdzie jest Kamil?
Tym razem to Janek na nas czekał, a Kamila nie było ani widu, ani słychu! Szlak zrobił się niesamowicie dynamiczny. Pojawiły się skałki, więc można było “potrudnić” sobie przejście. Janek wyrwał, ale Kamila i tak nie było widać. Janek zaskoczył i stwierdził, że będzie analizować przejście z mapą. I pech chciał, że na naszej trasie pojawił się szczyt o nazwie Kikoł. Niby łatwa nazwa, ale trudna. Kamila nie było widać, a Janek zamęczał Ki…w różnych odmianach.
W odpowiednim momencie Janek opanował Kikoła, bo zobaczyliśmy Kamila podchodzącego pod niego….ale to nie był szczyt, tylko chęć upokorzenia Rodziny, że tak człapie. Kamil czekał.
Byliśmy już tak zmęczeni, że trzeba było pić. Odpoczęliśmy chwilkę i dalej rozpoczęliśmy zabawę w “Złap mnie jeśli potrafisz”. Na szczęście tym razem to był już Kikoł. Kamil tym razem został spowolniony “naturalnie”. Górka była w końcu górką.
Kamil oczywiście dał nam szansę popatrzeć na jego uśmieszek, gdy siedział na słupku czekając na nas, a potem Kikoł nas zaskoczył fajnym szczytem i świetną tabliczką. Trzeba było zrobić przerwę z wrażenia…a potem zabawa zaczęła się na nowo. Kikoł nas zmęczył swoją wybitnością pod górkę, ale i z górki. Kamil na tym świetnym szlaku czuł się jak w domu i znów sobie poszedł.
Minęliśmy pierwszych turystów tego dnia. Było zimno, wietrznie, a szlak choć świetny, to mało uczęszczany (są obok jeszcze czerwony, żółty). Śniegu pojawiło się więcej i zastanawialiśmy się czy to wysokość to powodowała, czy w tym miejscu skończyła się zima “ostatnim razem”.
Jedni w tych warunkach próbowali przegryźć sobie język, inni potraktowali “drogę” z największą ilością słupków granicznych w Polsce na pewno, jako świetną do szalonej ucieczki i znów trzeba było gonić.
Śnieg i lód jednak robią swoje. Kamil zahamował…na chwilę. Potrzebował Asi w takich warunkach.
Trwało to tak do Przełęczy Jawornickiej, a potem pomimo że był śnieg i było pod górę…tylko ja mogłem go zahamować, bo już próbował wytyczać swoje przejście! Zawsze na tym odcinku kluczyliśmy, więc wolałem nie kluczyć i Kamila złapałem.
Podziwiałem Janka. Szedł dalej z językiem na wierzchu za Asią i wołał, że on już bez sił, ale idźcie sobie. Bohater
W tym czasie Kamil był już przy oznaczeniu Jawornika na szlaku, choć nie jest to prawidłowe oznaczenie. Nawet poczekał na brata, by poprawić zdjęcie…wyszedł jak cyklop.
Na wieżę, cel naszej “rozgrzewkowej” wyprawy, Janek już nie odpuścił, wszedł pierwszy. Gonił przy tym tak, że pominął “starodawane” i właściwe oznaczenie najwyższego punktu szczytu…co tam wieża tylko się liczy!
Miejsce warte wycieczki. Zjedliśmy śniadanie, odpoczywaliśmy. Góra nieszczególnie wysoka, ale startuje się na nią z bardzo niska i poziom deniwelacji jest całkiem wysoki, dzięki temu widać daleko i wspaniale…a pogoda nam się zaczęła dramatycznie zmieniać na plus . Postanowiliśmy wrócić najczęściej “używanym” szlakiem czyli czerwonym. Tam śnieg. Po chwili lód niczego sobie. Kamil przyhamowany na chwilę i dobrze.
Żeby nie było za nudno, trzeba było potestować lód. Więc skakaliśmy i testowaliśmy jego śliskość…wyleczeni szybko w tym temacie.
Pogoda nam się tak poprawiła, że można było patrzeć daleko i to ze słońcem. Jednak lód był stale pod nogami. Mijaliśmy teraz turystów szybko wchodzących do góry o ile nie było lodu.
Janek skorzystał z okazji i postanowił sprawdzić trasę z widokiem z góry. Wytyczył cel i mieliśmy iść w dół…ale wciąż był lód.
Jednym to pasowało (Janek), inni byli przerażeni (Kamil). Gdy my zdecydowaliśmy się obejść czerwony szlak ze ślizgawką, Janek foch, bo on chciał zjeżdżać w dół.
Nie miał szans, jak wszyscy to wszyscy. No i na skrócie wszyscy przestraszyli się sześciu dzików, które ciut przed nami postanowiły sprawdzić jak pędzi się z góry na dół. Co niektórych wmurowało z wrażenia! Gdy wróciliśmy na czerwony szlak, raczej trzymaliśmy się razem z wyjątkiem najmłodszego, który wyraźnie opad z “motywacji” by wrócić do domu. W końcu jednak doturlaliśmy się. Było dobrze i było fajnie, a pogoda grała z nami.