Kalenica.
czerwiec 4, 2018 by Jarek
Kategoria: Włóczykij i Tysięczniki
Marek zaraził mnie swojego czasu swoją determinacją i entuzjazmem. Biorą stale udział w olimpiadach, zawodach z Kubą i robią to stale, z tym samym entuzjazmem. Na mnie to już tyle lat działa, że nasze góry traktuję tak jak Marek z Kubą ich lekkoatletykę. Robimy to dla siebie, dla naszej radości i nie myślimy o końcu, tylko wciąż o nowym początku.
Po naszym “maratonie beskidzkim”, przyszedł czas na powrót do domu…i co by tu zdobyć. Pomocny jak zwykle okazał się Włóczykij Sudecki. Naszym celem okazała się Kalenica 964 m npm, trzeci pod względem wysokości szczyt w Górach Sowich.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kalenica_(g%C3%B3ra)
Od razu będę złośliwy: 90% zdobywców tej góry to Ci maszerujący z Przełęczy Jugowskiej, czyli szybki spacerek i potem słyszy się po drodze: nie było na co wchodzić. Cóż my postanowiliśmy zrobić to inaczej. Wejść na Kalenicę od podstawy. Punkt wyjściowy Kamionki kierunek Trzy Buki.
Popatrzcie uważnie na te pierwsze zdjęcia.
Podejście, które potrafi zniechęcić każdego już na starcie…ale nie nas. Rozpaliło za to bardzo mocno, pomimo bardzo wczesnej pory i rozbieraliśmy się z windstopperów…a potem mieliśmy długie, spokojne i szerokie podejście pod Trzy Buki.
Chłopcy zgodnie ze standardem wykazywali się dużą samodzielnością. To co ostatnio opisywałem jako symptomy “panowania” Janka nad Kamilem, od początku przybrały formę kompletnego podporządkowania. Janek krzyczał stój, Kamil zatrzymywał się, choć i Kamil szedł…stale za Jaśkiem
I nagle pojawiły się Trzy Buki. Zdjęcie zostało zrobione, ale coś było nie tak. Przy drodze spotykaliśmy dużą ilość potrójnych buków….
Janek poczytał o śpiewie ptaków… i okazało się, że tutaj też mamy trzy buki.
…poszliśmy dalej do żółtego szlaku, a tam Trzy Buki. Pogubiliśmy się z tymi bukami trochę.
Jak dla mnie szlaki powinny mieć zawsze mnóstwo tablic informacyjnych. Janek uwielbia je czytać i to nawet gdy nie rozumie struktury geologicznej skały magmowej z okresu prekambryjskiego. Dla mnie też to nie było zrozumiałe, ale niech czyta niech bawi się swoją zdolnością do czytania. Robi to wrażenie.
Weszliśmy na żółty szlak i było znów pod górkę. Powoli Janek odpuszczał Kamilowi i w końcu ten dostał zielone światło, bo było zdecydowanie pod górkę…można było się zdecydowanie zmęczyć…ale nagle zmienił zdanie, wydzierał się na Kamila, że ma poczekać bo Jasiu pierwszy przecież i ten się zatrzymał. Znów Janek był pierwszy.
Jak doszliśmy do Zimniej Polany to okazało się, że Janek nie wiedział po co idziemy na Kalenicę. “Na wieżę” dało mu do myślenia. Kamil z nowym plecakiem, chyba czuł się dobrze, bo był niebieski. Chłopcy jak zwykle w tempie rwali do przodu.
Szlak był bardzo ciekawy, zróżnicowany. Powiem szczerze, wiele wysokogórskich szlaków jest mniej dynamicznych niż ten, no i te skały jak się pojawiły, były hitem i w tą stronę, i z powrotem.
Od tego miejsca na szczyt Kalenicy nie było daleko, a tam kolejna atrakcja.
No właśnie. Nadchodzą czasy, że na taką wieżę będzie Jasiek musiał chodzić sam. Po pierwsze wysoka, po drugie jakoś lęk wysokości u mnie na takich wieżach też się pojawia…będzie ciekawie. Wracamy do Kalenicy. Nasze podejście okazało się mieć ponad 6 km, czyli jak w dużych górach i zajęło nam to blisko 2h. To nie jest krótki dystans w jedną stronę!
Co do skali trudności, to popatrzmy na przekrój trasy. 632 metry do góry…to jak na … Mogielicę o 200 metrów prawie wyższą!…czyli jest się gdzie zmęczyć!
Powrót mieliśmy mieć najkrótszą drogą. Wysoka temperatura i duchota, zabierały siły do wędrowania.
Janek nie odpuścił skałek…a potem szybkie zejście do Zimnej Polany i na skróty przez Rymarza do Przełęczy Jugowskiej.
Stamtąd zielonym szlakiem jeszcze bardziej w dół i to było strome zejście.
Ponad 10 km zrobione w 3:27 h, to nie jest mało, jeżeli weźmiemy pod uwagę wielkość gór. Dla mnie gdyby nie pogoda, Kalenica byłaby jednym z najciekawszych gór, jaką odwiedziliśmy w tym roku i patrząc na chłopaków, to myślę, że podzieliliby tą ocenę. Patrząc na przekrój wiem, że nie ma małych gór, tylko … ludzie chodzą na skróty
PS. To było w czwartek. W niedzielę, po 2 dniowej mojej nieobecności, padło pytanie: jedziemy w góry?…ze strony Jaśka. Miało padać, było pochmurnie…więc rekord wejścia na Ślężę zaproponowałem…i szybko dodałem, wciąż zapominamy zrobić pieczątek z tej naszej “domowej” górki. Pojechaliśmy i być może nawet bym o tym nie napisał, gdyby nie fakt:
1.Na starcie spotkaliśmy Pana Bogdana, który stracił wzrok. “Tylko do szlabanu, proszę” poprosił. Podprowadziliśmy go na wejście na szlak, pozdrowił nas gorąco. Gdy już wracaliśmy szedł pod górkę z kijkami uśmiechnięty, tłumacząc się, że to niestety już ponad 80 lat na karku.
2.Gdy na wejściu zostawiliśmy Pana Bogdana, spotkaliśmy grupę osób niesłyszących. Jasiek intensywnie “kiwał” głową na przywitanie, dostawał uśmiechy i było fajnie. Jedna z Pań zapytała, dlaczego ciągniemy Jaśka do góry? Wtedy Pan Piotr powiedział, że już go mijał dwa razy, Janek jego oczywiście, i nie ma co się martwić.
3.No właśnie Pan Piotr, choć nie jestem pewny jego imienia, to kolejna osoba z dużą sympatią w głosie, gestach. Wjeżdżał na górę rowerem, a my trzymaliśmy jego tempo, wymieniając się z nim informacjami na jakie góry można podjechać rowerem z Korony Gór Polskich, a na jakie raczej nie. Jasiek zrobił na nim wrażenie.
Szkoda, że takich przypadkowych ludzi spotyka się tylko w górach… życzliwych, otwartych i uśmiechniętych, tak sobie pomyślałem, gdy robiliśmy nasz rekord podejścia na Ślężę. 46 minut zamiast 1h i ponad 520 metrów w górę, dzięki Panu Piotrowi na pewno, to o czymś mówi…a na koniec nagroda zaległa pieczątka do wszystkich naszych książeczek.