Kamienie: Czeskie i Śląskie.
październik 16, 2017 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
20 stopni w górach tej jesieni to nie jest zwykła rzecz. Nie mogliśmy tego przepuścić, więc udaliśmy się na KAMIENIE . Wiedzieliśmy, że dla Jaśka będzie to frajda, a my uzupełnimy “rodzinne” braki w przejściu pełnej grani Karkonoszy.
Jest taka część Karkonoszy, gdzie nie ma zbyt wielu turystów, a jak są to przede wszystkim Czesi. Powód: z Polski daleko i ciężko podejść tytułem stałego podejścia na odcinku ponad 6 kilometrów na tą wysokość…ale my postanowiliśmy trafić na KAMIENIE, które mi i Kamilowi są znane, a Jasiowi i żonie nie.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Czeskie_Kamienie
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Al%C4%85skie_Kamienie
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szpindlerowy_M%C5%82yn
Czeskie Kamienie to rozległa kulminacja skał na wysokości 1 416 m npm, a Śląskie Kamienie choć mniej efektowne, to równie ciekawa formacja po sąsiedzku na poziomie 1 413 m npm. …i tam postanowiliśmy się wybrać by wejść na te skały.
Zaczęliśmy naszą wycieczkę z Czech z pięknego i niemalże bez ludzi miasteczka o tej porze roku Szpindlerowy Młyn. Wyszliśmy z założenia, że w Polsce nie będziemy w stanie nawet zaparkować, nie mówiąc o wchodzeniu pod górę przy tak pięknej pogodzie i biorąc pod uwagę powrót do domu, który był “narażony” ustawicznym korkiem na przestrzeni 60 km, był to dobry ruch.
Nie planowaliśmy specjalnie tej trasy zdając sobie sprawę, że podejście liczące 6,5 km do przełęczy Czarnej pod Śmielcem, może być wyczerpujące, więc wiedzieliśmy, że idziemy na KAMIENIE a potem się zobaczy. Chcieliśmy niejako przy okazji upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: popatrzyć na KAMIENIE i uzupełnić jeden z ostatnich brakujących nam odcinków grani Karkonoszy.
Sart jak zawsze: dobry, szybki, kolorowy przy 11 stopniach ciepła idąc wzdłuż Łaby, która właśnie tutaj łączy się z kilku jej głównych strumieni, tworząc jedną silną i dużą rzekę.
Wybrany przez nas zielony szlak był trudny dla wędrówki. Na początku asfaltowy, potem płyty betonowe, po to by obsłużyć domy i schroniska zlokalizowane na tych zboczach Karkonoszy. Chłopcy jednak bardzo szybko dostosowali się i oczywiście byli pierwsi. Pogoda była super i co jest typowe o tej porze roku, im byliśmy wyżej tym było cieplej.
Tempo wejścia pomimo “autostopowicza” na Asi plecaku było dzięki temu tak dobre, że musiałem kilka razy sprawdzić zegarek. Co jest ciekawe, aż do schroniska pod Śmielcem Jasiek akceptował przywództwo Kamila, stamtąd był juz pierwszy do końca. Z oddali tylko było słychać jak głośnym AHOJ witał się z Czechami, których mijał.
Pomimo, że chłopcy sami wchodzili pod górę, to trzeba przyznać, że znaleźli sobie miejsce do odpoczynku na Czarnej Przełęczy. Obydwaj wykazują bardzo dużą samodzielność i zrozumienie zasad poruszania się po górach, a biorąc pod uwagę ich sprawność jest to niesamowite jak umieją w tym zakresie współpracować razem.
Przed nami Czeskie Kamienie widziane z przełęczy. Do tego miejsca zrobiliśmy 6,9 km, 111 pięter w górę i 10 401 kroków.
Dla Jaśka Kamienie to coś wspaniałego. Zarówno na trasie kamienistej, jak i wspinaczkowej czuje się bardzo dobrze. Przejście było bardzo krótkie i szybkie.
Chłopcy nawet zdążyli poczekać znów, na nas, a potem się działo. Jasiek na najwyższą półkę biegł niczym kozica i nie hamował! To było to co lubi najbardziej.
…a po Czeskich przyszła kolej na Śląskie Kamienie!
Droga z Kamieni nas rozpieszczała: bardzo ciepło, mało turystów, piękne widoki tak jak ten na Odrodzenie i Przełęcz Karkonoską…a dla Jaśka oczywiście kamienie. Było tak fajnie, że postanowiliśmy dojść do Przełęczy karkonoskiej choć nie było to w planie. W ten sposób od Szrenicy licząc mielibyśmy “całą” grań zdobytą aż do tego miejsca. Zostałyby tylko fragmenty od Pielgrzymów do Odrodzenia i Czarnej Kopy do Śnieżki i te zrobimy sobie zimą.
Na tym już odcinku pozbawionym kamieni, Jasiek odstawał od Kamila, ale jak zwykle jego przebiegłość pomagała mu zdominować brata. Słynne już daj rękę bo źle pójdziesz, albo przytul mnie hamowały Kamila skutecznie.
Odpoczynek pod Odrodzeniem dał chłopakom i nam na tyle swobody, że postanowiliśmy zejść szybkim ale bardzo błotnistym zielonym szlakiem w dół. Dla wielu z pewnością jest to szokiem, że ma on na całej swojej długości oświetlenie…ale to jest w zimie tor saneczkowy na sam dół. Okazało się to być jednak już trudne dla Jaśka, więc wymagał motywacji w każdej formie.
Zdecydowanie przyspieszał, gdy widział zwierzęta jak to kozy. Było to tak: oglądam i nagle pędzę do przodu. Wariantem alternatywnym było wspomnienie o obiedzie. Działało rewelacyjnie….a jesień była wspaniała z jej kolorami.
Przeszliśmy 16,6 km w 5:53 wchodząc 125 pięter do góry. To była fajna wyprawa.