Kamzičník, Vysoka Hole, Čertova stěna
sierpień 4, 2020 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Kamzičník ma 1 420 m npm i jak się okazało jest ostatnim nie zdobytym szczytem szlakami przez nas w pierwszej 10-tce najwyższych w Wysokim Jesioniku w Czechach. Zatem nie było wyjścia i pojechaliśmy na wspaniałe szczyty wyglądające jak Karkonosze i Beskid Żywiecki a czasami Bieszczady w jednym!
https://pl.wikipedia.org/wiki/Szczyty_Wysokiego_Jesionika
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kamzi%C4%8Dn%C3%ADk
https://pl.wikipedia.org/wiki/Velk%C3%BD_M%C3%A1j
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jelen%C3%AD_h%C5%99bet_(Wysoki_Jesionik)
https://pl.wikipedia.org/wiki/B%C5%99idli%C4%8Dn%C3%A1_hora
Wielki Jesionik poznaliśmy niejako z musu, choć to tylko 140 km od nas. Najpierw “przypadkiem” w Koronie Sudetów trzeba było zdobyć Pradziada najwspanialszym żółtym szlakiem, potem Vysoka Hole, czyli Długie kije we Włóczykiju, Keprnik , Orlik podobnie i okazało się, że niewiele brakuje do poznania całości, czyli zdobyć grań masywu, która zaczyna się na Ztracené kameny aż do Vysoka Hole. Podzieliliśmy tą przyjemność na dwie części i zaczęliśmy de facto “od końca”.
https://www.zespoldowna.info/vysoka-hole.html
https://www.zespoldowna.info/maly-ded-praded.html
https://www.zespoldowna.info/keprnik.html
https://www.zespoldowna.info/zmeck-vrch-orlik.html
Skoro zapadła decyzja, to jedynym problemem jaki pozostał to wybrać taką trasę, by spotkać jak najmniej ludzi.
Uwaga: wybraliśmy żółty szlak! To jest istotna informacja, gdyż w Jesioniku sprawdza nam się to, że im coś bardziej żółtego tym lepiej!
Naszym punktem startowym zostały Vernířovice i choć to tylko ca.140 km od nas, to jechało się jak do Karpacza: 2h 15 min. To była pierwsza analogia, ale chyba nie ostatnia. Na początku szlaku w cichej miejscowości nie było żadnego turysty. nasz wybór, szlak żółty z Vernířovice prowadzi na Čertova stěna czyli diabelską ścianę wzdłuż przepięknego potoku o nazwie Merta. Towarzyszył nam i na podejściu i na zejściu. Dla wielu moich znajomych, wskazałem już, że warto przyjechać w to miejsce tylko dla niego!!!
Nie było z nami Kamila. Zakładaliśmy, że dzięki temu będzie czas na podziwianie widoków, słuchania Merty. Cóż był Janek i to w doskonałej formie!
Po pierwszych 10 metrach przejścia asfaltówką za Jasiem, stwierdziliśmy z Asią…nie mamy już sił, by iść w tempie dziecka. Odpuściliśmy kompletnie, a on poszedł. Uwaga: nastąpiła chyba trwała zmiana, bo podobnie jak Kamil nauczył się litować nad rodzicami i w punktach kluczowych do zdjęcia/zejścia ze szlaku Jan czekał. Zatem dramatu nie było, ale wstyd, tylko wstyd, że on wciąż na nas czekał. Najważniejsze, czego zdjęcia jednak nie oddadzą to był ten dźwięk Merty, płynącej obok.
Jak patrzyło się na góry nad nami, to mi przypomniało to Wąską Dolinę z Tatr Zachodnich. Niemalże pionowe ściany, a my wąską dolinką wzdłuż potoku mogliśmy tylko patrzeć na te dominujące szczyty. Niestety podejście i nabieranie wysokości podobne jest jak i w tej dolinie. Nagle bez ostrzeżenia idzie się do góry, mocno do góry…i być może to powoduje, że nie zobaczy się tutaj turystów. U nas oczywiście dziecko pierwsze, my grzecznie za nim.
“Asfaltówkę” dawno zostawiliśmy, a ja miałem wrażenie, że tym razem idziemy przepięknym bukowym parkiem, tylko że pod górę i to z przeszkodami.
Szlak był perfekcyjny, bardzo zmienny i Janek się do tego dostosował. Traktował to jako trening tak mi się wydawało,przed Tatrami i naszym wspólnym wejściem z “Projektem 28 marzeń”. Szedł po prostu jak burza i to jeszcze po czesku Gdy zbiegała turystka i Janek z daleka pozdrowił Panią “płynnym czeskim” w kilku wariantach i u Pani uśmiech był tak serdeczny za te głośne AHOJ, że aż było miło!
Czuć było, że dochodzimy na szczyt Diabelskiej Ściany. Janek nam po prostu znikał, a my jakoś nie mogliśmy go dojść. Pojawiał się nad nami na chwilę i koniec. Znów znikał.
No i miejsce zrobiło na nas wrażenie. To jest Diabelska Ściana, która robi niezwykłe wrażenie krajobrazem jaki udostępnia i to tylko filmy oddają, które możecie zobaczyć poniżej.
https://www.instagram.com/joannapieniak/
To był ten moment, który był najlepszy na odpoczynek. Wydawało nam się, że już jesteśmy bardzo wysoko, a tutaj szczyty były jeszcze wyżej, niestety. Do tej pory było jak w Beskidzie Żywieckim, od tego momentu miało być jak w Karkonoszach
Dla mnie Karkonosze to … po pierwsze jagody. Janek nie korzystał, ale ja tak.
Po drugie strumyki i trawersy. Dla Janka fun.
Po trzecie widoki. Dla nas wszystkich było wow! Wejść na przełęcz o nazwie Jeleni Studanka po prostu trzeba. Tu zaczynała się dla nas grań Wielkiego Jesionika. Było wielkie wow i zapewniam Was, że każdy znajdzie tutaj swoje wow i nie jest istotne czy to Velký Máj, Jelení hřbet, Břidličná hora po prostu jest świetnie. Janek miał swoje wow, bo samolot leciał nad nami i zwrócił jego uwagę….bo brata Kamila nie było i ktoś musi popatrzeć na ten samolot przecież.
Tam też spotkaliśmy turystów odpoczywających przy jedynym schronie na całej grani, która ma ponad 4 km. My byliśmy na początku. Ja się czułem tak jakbym był na Szrenicy w Karkonoszach i oglądał Bieszczady .
Janek był w świetnym nastroju, my także. Byliśmy na wysokości ponad 1 300 m i był rześki zefirek nie więcej niż 20C i można było iść. Grań wyprowadziła nas na wysokość powyżej 1 330 metrów i tam każdy zrozumie co to Karkonosze/Bieszczady w tym miejscu znaczą.
Jak się popatrzy na kosówki…to chyba bardziej Karkonosze, ale co jest nie do pomyślenia gdzie indziej, Czesi postanowili wyciąć duże połacie właśnie graniowej kosówki, która jest tutaj intruzem i przywrócić “Bieszczady” w to miejsce, gdzie przed kosówką owce chadzały. To widać po drugiej stronie szlaku.
Jak się tam jest, to nic nie przeszkadza. Zatem był czas na drugą przerwę. Siedzieliśmy i patrzyliśmy przed siebie pijąc białą naszą herbatę i miało się wrażenie, że z daleka Tatry widać. Łagodne szczyty Jesionika były jak malowane. Patrząc na drugą stronę w kierunku Śnieżnika też wszystko było jak na dłoni i warto tutaj przyjechać, bo turystów na pewno wielokrotnie mniej i zawsze uśmiechnięci, bez piwka w ręku, pozdrawiający nas. inaczej niż na Śnieżniku.
W końcu poszliśmy i nawet nie zauważyliśmy, że dotarliśmy na Vysoka Hole. Pradziad nas przywitał…a Kamzičník jakoś został przez nas zapomniany, a to miał być nasz cel.
Czy warto tam być? Cóż od zawsze pamiętam, że tam można napatrzeć się, czy to na Pradziada (najlepszy stąd), czy to na Keprnika (pierwszy) i Masyw Śnieżnika (drugi) powyżej. Można zagłębić się w historię, patrzyć czy to na słup graniczny z XVII wieku pamiętającego Krzyżaków, czy też na chatkę pozostałą z czasów gdy hitlerowcy mieli lotnisko na górze. Każdy może chłonąć to co chce i chyba w Sudetach to unikat
Odpoczęliśmy. Janek “odleciał” i uśmiech jego był wszędzie. Postanowiliśmy znaleźć nasz cel wyprawy, gdyż gdzieś musiał być.
Schodząc natrafiliśmy na jego mało atrakcyjne oznaczenie, zagubione w “połoninach” oznaczone jedynie słupkami geodezyjnymi.
Postanowiliśmy wracać inaczej niż wchodziliśmy. Na skrzyżowaniu szlaków pod Malym kotlem skręciliśmy w dół zielonym szlakiem. To była decyzja stawiająca na “Beskid Żywiecki” po “Karkonoszach”. Spróbujcie powiedzieć, że nie mam racji To są “Karkonosze”.
To jest niczym “Beskid”. Trawersując Velký Máj miałem wrażenie jakbyśmy schodzili z Pilska. Widoki takie same, doliny głęboko w dole, jagody i te świerki. Jakbym tam był. Janek wręcz zachwycony sytuacją w sposób szalony biegł do przodu, tak to go fascynowało, że nawet wołanie o przerwę nie zadziałało i konieczna była interwencja “hamulcowa”.
Zejście, jak i wejście, też można podzielić na dwie części. Pierwsza jak już to opisywałem po prostu Beskidy. Gdy pożegnaliśmy się z Pradziadem, szliśmy niczym w Górach Bielskich szerokim duktem trawersując zbocza, aż do strumienia Merta. Tam czekała nas niespodzianka, której nie da się opisać słowami.
Wyobraźcie sobie sytuację: po jednej stronie ściana, po drugiej stronie ściana, a Wy idziecie skrótem wzdłuż strumienia, który co krok ma wodospady, bystrzyce i zawijańce. Żadne zdjęcie nie odda tego, jak było to świetne uczucie.
Choć nie był to szlak, a zwykła ścieżka i to nieoznaczona, to jednak zadbana i tam gdzie las ją zarastał, oczyszczona. Miejscami bardzo trudna, bo z góry spływają potoczki, a Ty musisz je trawersować po małych półkach skalnych.
Dla Janka znów było to najlepsze z najlepszych. Zejście wzdłuż strumyka trwające prawie godzinę, było niezwykłą częścią naszej wycieczki. Potrafię sobie wyobrazić, że warto tutaj przyjść tylko dla tego odcinka.
…a z Mertą doszliśmy do asfaltu i niebieskiego szlaku, by dojść po 3 km już do auta, a ona stale była obok nas.
Przejście było wyśmienite. Zabawa przednia i tyle spokoju. My jeszcze tutaj wrócimy, bo warto i wszystkim polecam by tutaj trafić. 20 km dla jednych dużo, dla innych wciąż za mało.