Kiczora, Trzy Kopce, Jaworzyna Kamienicka
styczeń 1, 2021 by Jarek
Kategoria: Nasze Góry
Są takie góry na które idzie się by popatrzeć …na inne góry. Są takie góry, które swoją monotonią, dystansem mogą znudzić. Cóż Gorce nas “wykańczają” w drodze na Turbacz, ale za każdym razem mamy z nich w naszych głowach pejzaże Tatr, jakich nigdzie indziej się nie zobaczy, a i w zimie są to szlaki na które warto wejść i cieszyć się nimi, tak jak my.
Długo myśleliśmy gdzie pójść, ale pogoda zdecydowała za nas. Na drugi dzień naszego trekkingu wybraliśmy Gorce, bo widoki, bo zima i to mroźna, i przede wszystkim, to są ostatnie góry tak mało poznane przez nas. Do tej pory zdobywaliśmy Turbacz w różnych wersjach i porach roku. Zatem przyszedł czas na Kiczorę 1 282 m npm, Trzy Kopce 1 281 m npm i Jaworzynę Kamienicką 1 288 m npm bo to są jedne z ostatnich szczytów (wyłączając z tego Tatry) mających powyżej 1 200 m na których nie byliśmy i należą do najwyższych w Gorcach, tuż za Turbaczem.
Zaczęliśmy od ostrej rozgrzewki. Gdy na termometrze –14C, zawsze znajdą się tacy, że odmówią wyjścia z auta. Jednak udało się, wyszliśmy i zrobiło się ciepło, słonecznie i pięknie.
Od razu wiedzieliśmy, że to piękno zimy dzisiaj nas zaskoczy…ale na początek zaskoczyły nas dwa koty. Nie tego się spodziewaliśmy startując z Przełęczy Kurowskiej, Głównym Szlakiem Beskidzkim. Po chwili była już “aneks” do tego piękna w postaci widoku Tatr.
Już na samym początku dowiedzieliśmy się i zostaliśmy upewnieni co do jednego: GORCE to nie są góry dla Kamila, a raczej dla naszych nerwów, jak Kamil znika i nie ma go, nie ma go i nie ma go, bo nie ma ani skrzyżowania dróg, ani skrzyżowania szlaków, ani czegokolwiek charakterystycznego by się zatrzymał. To była walka. Jak odjechał na początku, długo musieliśmy go wypatrywać, na nic zdało się przyspieszanie (krótkoterminowe oczywiście).
To była zima jakiej w tym roku jeszcze nie mieliśmy. Choć pierwszy odcinek prowadził przez piękny las bukowy, nie można było narzekać na nudę i jego jednostajność dzięki tej zimie.
Pojawiały się pierwsze podejścia i znikał nam szlak. Szybko o tym zapominaliśmy, bo piękno było stale z nami i tak się zagapiliśmy, że w jedynym miejscu, gdzie można zgubić szlak, zgubiliśmy go na amen.
W końcu wyszliśmy z lasu trawersując górę Stus 1 126 m npm i bardzo to polecam. Widać dlaczego na zdjęciach. Janek nawet próbował zgadywać jaki szczyt w widocznych Tatrach on wyróżnia, ale ja nie umiałem mu tego potwierdzić, że dobrze je nazywa i rozróżnia. Dał spokój widząc problem u ojca.
Doszliśmy do pierwszego skrzyżowania szlaków. Jest to tak charakterystyczny punkt na tej trasie jak na żadnym innym. Chyba jedyny do szczytu. Kamil oczywiście poczekał, oczywiście było zdjęcie i mieliśmy nadzieję, że będzie tego więcej ze względu na Kamila.
Byłem naiwny, gdyż Kamil znów po prostu szedł, a my próbowaliśmy nadążyć za nim, ale już Hala Młyńska pozwalała nam śledzić go z oddali. Inny ważny element pojawiał się na plus dla sytuacji: śniadanie. Zatem nie było ucieczki bez końca
W końcu znaleźliśmy miejsce jak marzenie. Mogliśmy jeść, pić i patrzeć w dal. Ja nie mogłem się napatrzeć w Tatry, na których już szalał halny wzbudzając pióropusze śniegu na szczytach.
…a chłopcy w skupieniu jedli Było coś dla ciała i coś dla duszy.
Na hali zrobiło się bardzo ciepło. Śnieg pod wpływem słońca kleił się do raczków. Chłopcy posileni, byli gotowi do ataku szczytowego na Kiczorę, która już była widoczna. No właśnie Janek nie “łapał” co z tą Kiczorą, bo takich Kiczor to on kilka już zna w Beskidach. Samo słowo oznacza po prostu zalesiony szczyt i tłumacz to Jankowi, nie było proste. Nasza Kiczora już z dala była cała w świerkach.
…no i punkt oznaczający szczyt był oczywiście w świerkach. Na szczęście w planie jeszcze były Trzy Kopce, Jaworzyna i może tam będzie “szczytowo”, tak dyskutowaliśmy z Jankiem.
Wybraliśmy ścieżkę edukacyjna na Trzy Kopce i okazało się, że to też taka Kiczora…tylko las na “kopcu”. Zawiedzeni poszliśmy na Jaworzynę, oglądając przez polany i prześwity, Tatry, Lubań.
Szlak prowadził przez klimatycznie osypane pozostałości lasu, które oczywiście ukryły szczyt Jaworzyny…
Ale nie było tak źle. Wyjście na polanę poniżej szczytu dostarczyło wrażeń optycznych (widoki na Lubań, Kudłoń) i pozwoliło “wchłonąć” błękitno-biała pustkę tej ciszy jak nigdy i nigdzie.
Najfajniejszy był jednak śnieg. Od mrozu skrzypiący i biały do bólu. Janek oczywiście testował swoje ślady, jakby ich nie znał i gonił by dojeść swoją porcję tego, co nie zjadł wcześniej.
To jest bardzo klimatyczne miejsce. Odpoczywać tam można bez końca. Popatrzyliśmy, odpoczęliśmy i rozpoczęliśmy powrót.
Do Kiczory wróciliśmy błyskawicznie. Janek w super humorze bo zjadł i wypił białą herbatę. Kamil oczywiście gonił do przodu, ale tutaj było kilka “hamulców” więc problemów nie było.
Zejście z Kiczory było bajeczne…ale Tatry coraz mocniej odczuwały halny. Tumany śniegu wzbijały się już wysoko i nie wyglądało to dobrze. Dla mnie zejście tez stawało się wyzwaniem. To Janek “kopał” śniegiem, to rzucał śnieżkami, ale nie dałem się.
Tym razem postanowiłem jednak pilnować szlaku. Zatem nie trawersowalismy przez pomyłkę Stusa, ale poszliśmy przez jego szczyt. Od razu zaczęło się dziać, a to drzewo przewrócone, a to skały, na koniec zejście i to w lodzie. Było wyzwanie.
Jak tylko zeszliśmy cieszyliśmy się, że jednak wchodziliśmy trawersem, bo Stus ma charakter . Odpoczywając wracaliśmy szybko przez las, bo może będą kotki. Nic z tego, były psy, a te, nawet białe, nie zrobiły takiego wrażenia jak czarne kotki.
Kolejny dzień naszego trekkingu za nami. Czuliśmy jeszcze zapasy sił. Gorce spodobały się w tej śnieżnej okrywie. Szedł halny z Tatr i to czuliśmy, ale już zakładaliśmy, że Kudłoń czeka na nas. Było dobrze!