Koprowy Wierch.
sierpień 26, 2020 by Jarek
Kategoria: Korona i Diadem
“Nie umiem nazwać zaskoczenia jakie mnie ogarnia, a znamy się już prawie 14 lat. Nigdy nie uwierzyłbym w to, że hobby jakie sobie wybierzecie, zmieni moje wyobrażenia o chorobach, o zespole Downa, o autyzmie tak bardzo.”
“…pokazałam Wasze zdjęcia na spotkaniu. Wielu rodziców dzieci z zespołem Downa, myślało tak jak i ja bym myślała, gdybym Was nie znała: TO NIEMOŻLIWE, ŻE CHŁOPAK Z ZESPOŁEM DOWNA WSZEDŁ TAK WYSOKO I CHODZI PO GÓRACH. Ja wciąż nie mogę sobie tego wyobrazić, ale już wierzę, że to możliwe.”
“Przed Wami tylko Himalaje.”
“Dziękuję”.
Potrzeba było Krywania, by ludzie jednak się przekonali, że to możliwe. Rysy były za mało wiarygodne, za mocno na pokaz na to wygląda.
https://www.zespoldowna.info/krywan-nie-wazne-jest-kim-jestes-wazne-gdzie-jestes.html
https://www.zespoldowna.info/rysy-2.html
Zrozumieliśmy dzięki tym słowom, jak wiele jednak znaczy nasza obecność tam wysoko…dla wielu, nie tylko dla nas. Ja wciąż wracam do tego zdania:
NIE WAŻNE KIM JESTEŚ, WAŻNE GDZIE JESTEŚ I JAK WYSOKO.
Tam w górze ludzie nie patrzą na Ciebie przez pryzmat Twojej choroby, wady genetycznej, tylko przez pryzmat Twojego wysiłku. Szanują Twój wysiłek. Jesteś człowiekiem. Równym wobec nich.
Niesieni tym wyzwaniem, będąc przygotowanym do jeszcze większych, wybraliśmy do realizacji tym razem marzenie Asi: KOPROWY WIERCH 2 336 m npm
Nigdy tam nie była, nigdy nawet tego szczytu nie widziała, ale idąc na Rysy na rozejściu szlaków przy Żabim Potoku zastanawiała się: gdzie idą Słowacy, gdy my Polacy skręcamy w prawo w kierunku “naszej” góry.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Koprowy_Wierch
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielki_Hi%C5%84czowy_Staw
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wy%C5%BCnia_Koprowa_Prze%C5%82%C4%99cz
https://pl.wikipedia.org/wiki/Koprowe_Rami%C4%99
Zatem zaczęliśmy wcześnie, a i tak były tłumy….choć nie większe niż ostatnio Jak zwykle na “asfaltówce”, przez ponad 4,5 km było zimno i pięknie. Tym razem nie ścigaliśmy się z nikim, bo nie było na niej turystów, szliśmy powoli oglądając to co najpiękniejsze: GÓRY.
Gdy doszliśmy pod rozejście szlaków przy Popradzkim Plesie, zgęstniało i to wyraźnie. Kolejne 1,5 km niebieskim szlakiem szliśmy już w wyraźnej kolejce. Jednak na rozejściu stało się to: Polacy skręcali na Rysy i trochę Słowaków, a my szliśmy z pozostałymi Słowakami do przodu i nie było tak tłumnie. Od tego miejsca wszystko się zmieniło. Mieliśmy poznać to, czego nie znaliśmy w słońcu i ciepełku.
Szykując się do wspinaczki zastanawiałem się jaką górą jest Koprowy Wierch nasz cel. Zazwyczaj bardzo wysokie góry w Tatrach “szlakiem” są łagodne, ale długie i wymagają dobrej kondycji tak jak Rysy. Są też “krótkie” jak Krywań, ale wybitne, z kamieniami stając się trudne kondycyjnie tym bardziej. Do tego miejsca Koprowy był jak Rysy.
Po przejściu blisko 6 km lekko pod górę, ostatni kawałek wzdłuż Baszt, stanęliśmy pod pierwszym podejściem. Ja nazywam takie podejście “etapem prawdy dla młodziaków”. Wszyscy, młodzi pewni swoich sił, którzy biegli od początku i nas wyprzedzali, na tym pierwszym podejściu musieli odpoczywać. Wybitność ich męczyła, pokonywała, szukali piwa, kanapek, energetyków. Moi chłopcy szli dalej.
Pierwszy “cud” na Koprowym spotkał nas na tym podejściu powyżej, pod Hincowe Stawy. Schodził szybko turysta. Janek go po słowacku przywitał, a ten: “My się znamy, spotkaliśmy się na Koronie w Brzegu. Cześć Janek!” Uśmiech od ucha i ciepłe słowa wsparcia, że Wy na pewno dacie radę! Po kilku metrach rozumiałem co ten nieznany nam człowiek chciał powiedzieć, tylko że Kamil pod tą stromiznę wbiegał, Janek gonił, Asia za nimi dzielnie się trzymała, a ja w stanie prawie zawałowym krok za krokiem za nimi.
Asia absorbowała błękity nieba, wielkość Baszt i już mówiła, że to jest to…a dopiero byliśmy w trakcie pierwszego podejścia.
Ja nie mogłem oderwać wzroku od Satana i Baszt. Zazwyczaj były daleko, jak wchodziliśmy na Rysy, a teraz były przy nas.
Podczas 1,5 km przejścia podeszliśmy ponad 250 m do góry. To należy zrobić. Dużo mówi się o Morskim Oku, warto tutaj przyjść dla tych stawów i zobaczyć jak czarne granie Mięguszowieckich szczytów odbijają się w toni Wielkiego Hinczowego Stawu.
Janek wszystkich witał po słowacku, angielsku, niemiecku. Był w centrum uwagi, bo to przecież 1 950 m npm, a umiał się pokazać czy to tym paluchem uniesionym do góry, czy to co raz lepsza angielszczyzną, co i na mnie robiło wrażenie.
Próbowaliśmy zgadnąć, który to nasz szczyt. Od Cubryny przez Mięgusze aż po Rysy wszystkie szczyty były wręcz czarne, a woda to potęgowała. Janek siadł i oglądał “swoje tyły” pokryte zielenią. Wyraźnie wizja “niższych” i w dodatku “zielonych” szczytów była łatwiejsza do akceptacji, niż tych “czarnych”. Patrząc jednak na podejście było to przerażające: prawie ściana, 250 m do góry znów, ale tym razem szlakiem tylko 950 m. Kolejny sprawdzian.
Na zygzakach, przy podejściu już drugim, spotykałem ludzi takich jak ja. Był to odcinek prawdy. Każdy z nas miał już tej góry dość, ale szedł jak parowóz do przodu. To podejście dla mnie będzie synonimem “podejścia dla Panów”. Ambitni jak ja, wydawałoby się, że z kondycją…a jednak “parowozy”. Chłopcy…cóż niezła zabawa w zygzaki: my na górze, mama pośrodku, ojciec na dole. Tutaj Kamil nie odpuszczał z tempem. On “jechał” jak ekspress i nawet nie za bardzo miał ochotę czekać na nas.
Bracia byli pierwsi. Nawet nie odpoczywaliśmy, bo to było “miejsce kryzysu” prawie wszystkich. Wyżna Koprowa Przełęcz będąca już na wysokości 2 189m npm, gwarantowała odpoczynek i widoki. Tu były tłumy, bo warto było tutaj być.
My prawie w kolejce do przodu.
Przeszliśmy pod kopułę, czekało nas znów prawie 210 m do góry ale tylko na dystansie 700m. Zdecydowaliśmy się jednak na ładowanie baterii. Wtedy spotkał nas kolejny “cud”. Janek przywitał się z mężczyzną, który wyraźnie wpatrywał się w chłopaków. Przywitałem się i ja. Usłyszałem polskie słowa: “Świetnie, że chodzicie z nimi po górach, a nie jak 98% społeczeństwa leży przed telewizorami. Góry to zdrowie.” Okazało się, że córka poważnie chora na serce też wchodziła na Wierch…bo to jej pomagało. Nie mogłem uwierzyć, że to nam się przydarza…i tak myślałem o Naszym Kardiologu, który gdy pierwszy raz usłyszał o naszych zdobyczach z przerażeniem spytał się o serce, ciśnienie…nie o to gdzie byliśmy. Dzisiaj już wierzy w nas i zachęca, ba może mieć już nas dosyć, bo góra za górą, a serce lepsze, silniejsze, jak kondycja Janka…a to przecież zniszczyło wizerunek tego co może “takie zespołowe serce”. Cieszę się, że z nami jest mimo wszystko.
…zatem zaczęliśmy wchodzenie do góry, na piękny Wierch. Nie było tutaj “skalnych stołów” ani wielkich skalnych złomów. Droga była jednak wymagająca, stroma, trudna. Ja patrzyłem ze swojej wysokości na rodzinę, która “po mojej głowie” wchodziła kamień po kamieniu do góry. Janek widząc końcówkę przyspieszył, za mocno, bo on przecież zwycięzca. Kamil czekał na Asię.
W końcu Asia musiała ich prowadzić. Chłopcy, Janek w szczególności bardzo chcieli wygrać, ale to było niebezpieczne i było dużo ludzi. Ostatnie dwa kroki i “załapaliśmy się” na pusty “koniec” góry.
Na szczycie była tylko ta kropka…i dobrze, że nie było niczego więcej, bo i tak nie było wśród tylu ludzi miejsca. My zdobyliśmy nasze oczekiwane “piękno”, gdyż Koprowy Wierch daje je z każdej strony i warto to zobaczyć!!!
Tutaj Janek nad Ciemnosmreczyńskimi stawami, wow tylko było!
Cóż Koprowy Wierch okazał się wymagającym szczytem, gdzie ludzie walczyli nie tyle z jego technicznymi problemami, ale ze swoimi słabościami. Tam odnajdzie się prawdę o swoim wieku, jak to powiedział jeden z turystów konwersując ze mną , który wszedł gdy my siedzieliśmy na górze. Dla jednych te trzy podejścia są etapem prawdy, gdy dla innych te trzy zejścia były krytyczne.
U chłopaków widać było różnicę tylko na plus. Chcieli, mogli i byli przygotowani na to, że ONI MOGĄ CHODZIĆ PO GÓRACH. I ten brak potu, zmęczenia u obu robi coś, nad czym człowiek się zastanawia. Nasz wspaniały ENDOKRYNOLOG zawsze w takich momentach opisu pyta się nas o chłopaków o ich kryzysy…a tutaj kryzysy to my, bo znów ich trzeba gonić. Janek inaczej niż na Krywaniu, już nie siadał na kamieniach, tylko próbował radzić sobie przeskakując po kamieniach. Coś pękło w perspektywie widzenia przestrzeni. Nie bał się jej, był pewny, precyzyjny.
Góry dają też emocje, gdy się patrzy na “dzieci rozbandażowane” gotowe na wszystko w otoczeniu wielkich gór. To tutaj się wie, że te wszystkie “plastry, bandaże” zaklejane, owijane wokół dziecka, bo ono jest chore, są głupotą powtarzaną przez nas rodziców, tytułem ich wykluczenia społecznego, bo tak wypada, bo tak chcą ludzie, którzy to społeczeństwo budują, bo taka jest chora tradycja, która mówi o poświęceniu i miłości.
NIC NIE MÓWI O ŻYCIU O JEGO WSPANIAŁOŚCI I PIĘKNIE, które powinno być w takiej formie dostępne dla wszystkich.
Zobaczcie kto jest liderem tego zejścia. Zobaczcie jakie góry pokonuje. Będąc tam wysoko wiedziałem, że Asia czuła że Rysy są ogromne, ale nie tak piękne jak to miejsce. Wiedziała, że ta góra wyzwoli emocje i będziemy spotykać ludzi, którzy cieszyli się tym, że i my tam jesteśmy. Kolejny “cud”. Pani ze Słowacji, która uśmiechała się do Janka, Kamila i Asi, a przy mnie już płakała. Dla niej był to powód, by zrozumieć że można.
Schodząc mijaliśmy ludzi. Janek ich witał i zachęcał. Oni na każdym z etapów mieli problem by wejść, brakowało sił. On zachęcał. Zejście było już jak festiwal radości i tylko oglądało się te góry absorbując z nich wszystko co możliwe. Ja wiedziałem, że mam w domu BOHATERÓW tak wielkich i wspaniałych jak one. Janek gonił by być pierwszym, ale znów kolejny postęp. W pewnym momencie zatrzymał się by poczekać na nas. Ja to nazywam “zespołem brata”. Przyszedł czas na wsparcie Kamila i jego wykorzystanie przez Janka.
Bracia. To już zaczyna być tradycją. Janek rozbawia brata i przekonuje go, że razem jest lepiej. Ja wciąż w takich sytuacjach nie mogę zrozumieć, jak to się stało. Kamil nie akceptujący dotyku, sam goniący do Janka by świętować, żartować i cieszyć się razem.
Przed nami było kolejne zejście. Asia, której lepiej się wchodzi, już miała kryzys na sam widok. Ja byłem wreszcie blisko…a chłopcy gadali-robili hałas jeden przez drugiego planując kolejne chwile. Humory im dopisywały.
Janek dostał wolną rękę. Od stawów gonił do przodu. Ciągle powtarzał koronawirus 2 metry, ale i tak jakby mógł wyprzedzałby każdego napotkanego.
Doszliśmy do Żabiego Potoku i od razu pojawiły się pytania, bo szliśmy już gęsiego za ludźmi z Rysów: co lepsze, co trudniejsze, co ciekawsze?
Asia: Rysy ….ok ale Koprowy lepszy.
Ja: Rysy to symbol, ale Koprowy piękniejszy
…a chłopaki w doskonałej kondycji nawet nie brali w tym udziału, tylko gonili.
Ich humor mówił wszystko. Na Rysy zrobiliśmy tyle samo kilometrów i więcej pod górę, ale Koprowy dał energię nie do opisania. Ani przez chwilę nie było kryzysów, ani przez chwilę nie czuć było zmęczenia takiego jak na Rysy. Chłopcy tylko o obiedzie mówili, co było świetnym sygnałem, że te ponad 8 godzin w górach dało właściwy efekt regulacji organizmu.
Nas przyznam rozochocił ten szczyt. W naszej Koronie Tatr zdobyliśmy już Rysy (oba wierzchołki), drugi Krywań i na podium jest jeszcze Sławkowski Szczyt 2 452 m npm. Znów wysoko, ale widać że ograniczeń już nie ma, bo były zbędne. Ważne, że jesteśmy przygotowani, by mieć Turystyczną Koronę Tatr…coś czego nikt nie przewidywał dla nas.
Ależ pięknie. Kocham te wasze relacje. Dzięki nim poznaję góry. I nie dziwię się wcale, wcale, choć łamiecie stereotypy. Możecie wszystko. I my też! Wszystko jest w głowie. I piszę to z pokorą i spokojem! Uściski!